sobota, 22 czerwca 2013

Zamykamy...

Dziś nie wracasz do domu

  Godziny otwarcia sklepu są jasno określone. Można o tym przeczytać na drzwiach, albo uzyskać stosowną informację od pracownika. Dość powiedzieć, że zamknięcie następuje o tej samej godzinie co w przypadku całego centrum handlowego. Myślę, że można sobie zaplanować zakupy w przedziale między dziewiątą rano, a dziesiątą wieczór. Rozumiem jeszcze wpaść za pięć dziesiąta, po coś konkretnego, absolutnie koniecznego. Ewentualnie, ważnego dla naszych planów - jako klienta. Choć z drugiej strony nie sprzedajemy jedzenia, czy istotnych leków. Chyba można poczekać te kilkanaście godzin? Wielu odwiedzającym brakuje jednak taktu, czy wyobraźni. Nie szanują pracownika, któremu płacą za określony czas pracy, do określonej godziny. Trzeba jeszcze dojechać do domu, co w niektórych przypadkach jest nie lada wyprawą. Nie wiem kiedy i gdzie powstał krzywdzący mit - "Jesteśmy otwarci do ostatniego klienta". Szczytny frazes, gdy nie pomyślimy o ludziach zmierzających do domów... Większość klientów, gdy zwrócimy im uwagę na fakt, że już zamykamy - wychodzi, trafiają się jednak tacy (niestety dość często), którym słońce przepaliło kilka połączeń w mózgu. Albo zmroziło stosowne synapsy, gdy pogoda za oknem zgoła odmienna. Podchodzę kiedyś do pewnego pana, który już po 22.00 nadal zawzięcie korzystał z odsłuchu. Ulokowałem się u jego boku i upewniwszy się, że mnie widzi (czy słyszy, trudno powiedzieć, mógł głośno odtwarzać muzykę), zagaiłem:
- Przepraszam Pana, ale zamykamy. Zapraszam do nas jutro od dziewiątej.
Mężczyzna nie zareagował. Choć wzrok miał skierowany w dobrą stronę, nie spoglądał mi w oczy. Powtórzyłem zbliżoną formułkę, tym razem lekko dotykając jego ręki, by mnie dalej nie ignorował. Na daremno. Wciąż puste spojrzenie w jakiś punkt obok mnie. Miałem dość. Zamachałem mu ręką tuż przed nosem mówiąc:
- Halo, jest Pan tu? Zamykamy. 
Zadziałało. Facet odłożył słuchawki, wydał z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk, po czym również zamachał. Poczułem się jak w zoo, gdy trafimy na wyjątkowo inteligentną małpę, która nas przedrzeźnia. Żadnego słucham, do widzenia, o co chodzi, dziękuję, przepraszam, co pan robi? Absolutnie nic sensownego. Mężczyzna wyszedł, na szczęście. Stojąc naprzeciw podobnych osobników, zawsze wyobrażam sobie, że trafiam na jakiegoś socjopatę, który za byle co morduje w miejscach publicznych. To by przynajmniej tłumaczyło podobne zachowanie. Innym razem, kolega - pracownik, klika minut przed czasem podszedł do ostatniego klienta i zapytał:
- Mogę w czymś pomóc? Za niecałe dziesięć minut zamykamy...
Usłyszał w odpowiedzi:
- Rozglądam się, o co chodzi?
- Zaraz zamykamy, może pomóc coś znaleźć?
- No chyba mam jeszcze dziesięć minut.
Kolega, patrząc na zegarek: 
- Właściwie to już siedem. (Ok, to jest przytyk, ale w granicach dobrego smaku)
- Dobrze, ja pójdę, proszę bardzo! (po co te nerwy?)
Jak powiedział tak zrobił. Tyle, że po chwili wrócił, rzucając od progu:
- Nie, ja tego tak nie zostawię! (To już chyba groźba? Skąd w ludziach tyle jadu? Nie bardzo też rozumiem jakiej krzywdy doświadczył...)
Tu drobna dygresja. Niektórzy ludzie nie formułują myśli. Nie są w stanie z dystansem spojrzeć na własne zachowanie, zreflektować się. Najgorsze, że nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak fatalnie się zachowują. To trochę jak ze zwierzęciem. Nie przekonasz psa swoimi argumentami w dyskusji, ale możesz nagrodzić smakołykiem, albo postraszyć silnym głosem, czy szarpnięciem smyczy. Nie inaczej musi być z podobnymi ludźmi. Marzy mi się anielska bojówka. Przychodzą tacy do mieszkania jakiegoś buraka i dzwonią do drzwi. Facet otwiera, a tu dwóch osiłków, w majestacie boskiego prawa z liścia, z kopa, z liścia. Potem drobne podduszanie i kolejny kopniak. Facet leży na ziemi, zwija się z bólu, a jeden z osiłków mówi: "Na stole położyliśmy folder. W środku znajdziesz wyjaśnienie za co obiliśmy ci gębę. Tuż przed informacją o tym, co jeszcze możemy ci zrobić, jeśli nie zastosujesz się do instrukcji"... A co w folderze? "Za brak szacunku dla innych" Albo: "Za kopnięcie psa. Proszę zaniechać podobnych działań". Kiedyś idiota mógł za głupotę zginąć, dziś jest niestety bezpieczny... 
Wróćmy do naszego buraska. 
Zażądał rozmowy z kierownikiem. Gdy wezwany przybył, klient złożył skargę na pracownika, który zaoferował mu pomoc. Na koniec zagroził, że złoży skargę również na kierownika. I na cały sklep. Szkoda, że nie wspomniał o skardze na kraj. Albo za życie jakie otrzymał. Skarga na globalne ocieplenie. Na Arabów, ciotkę, mamę, żonę. Dodam, że dzięki nieszczęsnemu klientowi kilka pociągów odjechało, ze dwa autobusy skończyły swój bieg... A co na to pracownik? Posiedział trochę na dworcu, pojechał nocnym, albo ruszył z buta... Klient zapomniał o złożeniu jeszcze jednej skargi. Na siebie.

2 komentarze:

  1. Meh.
    Mnie kiedyś, kiedy zamykałam jako dyżurna, 10 po 22 pani błagała wyciągając rękę z pieniędzmi przez kratę na 2 piętrze, żebym jej tylko "Gazetkę Wyborczą" sprzedała. Bo to nie jest tak, że prasa codzienna jest dostępna od samego rana w każdym kiosku i większości sklepików osiedlowym oraz supermarketów...

    Okot

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, może pali nią w piecu?

    OdpowiedzUsuń