poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Proza, prozą prozę pogania!

Krótko i obrzydliwie...


Wiatr wzmaga się, uginając potężne gałęzie coraz niżej, na spotkanie stwardniałej, wilgotnej gleby. Ponad potężny hałas wznosi się nowy, jakże charakterystyczny i dobrze znany zgromadzonym wokół kamienia milowego, dźwięk soczystego pierdnięcia. Krzywiąc się i wzdychając ciężko pierwszy reaguje Kalrok – jednooki czarodziej o przebrzmiałej młodości:
- Słyszałem!
Paladyn Fafnir chwyta się za nos i kręci głową:
- Słowo daję, mimo bogatego bukietu zapachów okolicznych terenów leśnych, czuję jedynie odór twych trzewi, Thorvan!
Krasnolud, obwiniony o roztoczenie nieprzyjemnej woni reaguje natychmiast:
- To nie ja, krasnoludy nie pierdzą, zjadamy i owszem, wypijamy, a jakże, ale cały ten zbiór dóbr pozostaje w nas na zawsze. Żaden krasnolud nie zmarnuje ani kawałeczka jedzenia, czy napitku! A już na pewno nie odda słodkiej woni innym, przypadkowym towarzyszom posiłku.
Arina z Caed, urodziwa, acz zdecydowanie za wysoka kapłanka bogini Świtu, szybko dorzuca swoje trzy miedziaki:
- Zmień front. Że jesteś obrzydliwy wiemy nie od dziś, prawie widzę zieloną mgiełkę wydobywającą się z miejsca tuż za tobą, niezbyt oddalonego od ziemi...
Krasnolud przerywa z oburzeniem:
- Hej! Masz problem z moim wzrostem? Chcesz zobaczyć gdzie znajdują się brakujące centymetry? Też blisko ziemi, tyle, że z przodu!
Arina przewraca oczami, Fafnir spogląda w kierunku pobliskich zarośli, Kalrok otwiera usta jakby chciał coś dodać, po czym jednak je zamyka, zapada cisza ilustrowana jedynie przez narastającą wichurę. Pojawiają się pierwsze krople deszczu, którym towarzyszy kolejny, nieprzyjemny dźwięk. Kaszel, chlupot opuszczającego trzewia pokarmu, charkot i znów kaszel.
Fafnir wzdycha, następnie wydobywa z siebie zabarwiony współczuciem głos:
- Dart, co z Narielem?
Pobliskie krzaki poruszają się, spośród gałęzi i pomniejszych liści wyłania się dwóch mężczyzn. Niski, łysy człowiek o sprężystym kroku oraz jeszcze drobniejszy, zgięty w pół i spluwający przy każdym kroku elf.
Wtrąca się Thorvan:
-Ha! Mówiłem, że taki drobiazg, do tego Elf, nie da rady zjeść tyle samo specjałów co prawdziwy mężczyzna!
Dart, łysy mężczyzna w skórzanej kurtce, natychmiast staje w obronie towarzysza:
- Pod Brykającym Niedźwiedziem to nora. Nawet w porcie mają lepsze jedzenie. Aż dziw, że z nami nie jest tak źle.
Kapłanka dodaje:
- Słowo daję, gulasz chyba powstał z błota i resztek karmy dla świń.
Fafnir postanowił zabrać głos:
- Oberżystka, ta miła, postawna kobieta na pewno dołożyła wszelkich starań aby...
Udręczony elf- Nariel, nie pozwala dokończyć zdania:
- Gówno prawda! Łajno i metr mułu, otruła nas, bo nie chciałem, by jej paskudna córka ogrzała mi łoże...
Narielowi z kolei przerywa kolejny atak nudności. Elf nie zdążył uciec w krzaki i pozbył się pokarmu prosto pod nogi swoich towarzyszy, co krasnolud natychmiast dosadnie skomentował:
- I to ja jestem obrzydliwy? Barbarzyńca! Chłe, chłe...
Dalsze docinki ucina Dart:
- Zawżyjcie wreszcie gęby, nawet w zaroślach, mimo potoku wymiocin naszego niezrównanego trapera, słyszałem każde słowo. Rzeczywiście nie powinniśmy się byli zatrzymywać w tej zawszonej budzie, żadnych wygód, brak co bogatszych gości, pękatych sakiewiek do przygarnięcia. I jedzenie... śni mi się po nocach.
Rzezimieszek spluwa sierczyście:
- Musimy zdecydować co dalej.
Kapłanka podaje chusteczkę nieszczęśnikowi z resztkami jedzenia na twarzy i własnych butach. Odwraca się w kierunku pozostałych towarzyszy.:
- Zasadniczo możemy sprawdzić dwa kierunki. Odwiedzamy opuszczoną warownię, by ucztować z duchami i stadem przerośniętych szczurów, lub też szukamy szczęścia w ruinach starego domostwa czarnoksiężnika Vaclonixaronixa.
- Brawo, wymówiłaś pełne imię bez zająknięcia. - W przerwach pomiędzy wymiotowaniem, a łapaniem oddechu wtrącił się Nariel.
Kalrok natychmiast wzbogadza dyskusję swą bogatą wiedzą:
- Vaclonixaronix to legenda. Wielki czarodziej, orędownik postępu i badacz flory. Niezrównany alchemik i ceniony specjalista w dziedzinie magicznych właściwości roślin.
Krasnolud przewraca oczami, spaceruje zniecierpliwiony:
- Dość, starcze. Wszyscy wiemy jak bardzo go kochasz, mnie interesuje tylko jak możemy na tym zarobić?
Fafnir wykorzystuje okazję, by przedłożyć własne zdanie:
- Najważniejsze, to sprawdzić, czy niegdyś magiczne miejsce nie stanowi zagrożenia dla okolicznych mieszkańców.
Kalrok zdaje się ignorować przedmówców i kontynuuje swój wywód:
- Manuskrypty, przepisy, przetworzone odczynniki, nieznane rośliny, całe pokłady użytecznej wiedzy. Mówię, wam towarzysze, ruszajmy, że tak powiem łopatologicznie, w lewo, po wiedzę!
Dyskutantów ponownie ustawia do pionu rzeczowy Dart:
- Jasne, Kalrok, wspaniale, że się czegoś nauczymy. Fafnirze, bezpieczeństwo mieszkańców i ich dobrobyt, którym łaskawie się potem ze mną podzielą wszystkim nam leżą na sercu. Thorvan, takie ruiny pełne są magicznych przedmiotów, manuskrypów, pergaminów, klejnotów, drogiej aparatury alchemicznej. Słyszałeś, mieszkańcy wcale tam nie chodzą, boją się jakiejś klątwy, jak to prostaczkowie. Głosuję za wieżą maga – w ponoć opuszczonej warowni, jeśli tylko ocalał choćby fragment dachu na pewno przesiadują jakieś typy spod ciemnej gwiazdy, a ja konkurencji nie potrzebuję. - Kończący tę przemowę uśmieszek stanowi swoiste połączenie lubieżności skierowanej ku jedynej kobiecie, z ukrytą groźbą skierowaną przeciwko potencjalnym zagrożeniom.
Zapada krótka cisza, którą przerywa Fafnir:
- Powinniśmy zbadać zamierzchłe domostwo czarodzieja. Oto mój głos.
Kalrok dodaje z zapałem godnym kogoś o połowę młodszego:
- Jestem za odwiedzinami w wieży. Nawet jeśli gospodarz dawno zaniemógł, a dom jego zamienił się w ruinę.
Jedyna kobieta, górująca wzrostem nad pozostałymi wzrusza ramionami:
- Chciałabym przeszukać oba miejsca. Bogini Świtu pragnie nieść blask każdym, nawet w najbardziej zapadłych rejonach Przymieża.
Wszyscy kierują swój wzrok ku nieszczęśnikowi. Nariel odchrząka, spluwa i prostuje się na moment:
- Nie mam ochoty na podróże. Otruto mnie i nie zamierzam puścić tego płazem.
Nim ktokolwiek zdoła mu przerwać, Nariel ponownie wymiotuje. Po chwili ogólnej konsternacji, elf kontynuuje.
- Taka kuchnia na szlaku, to większe zagrożenie niż smok, martwy czarodziej, czy banda szabrowników w starej warowni. Strudzony podróżnik ma prawo wymagać chwili wytchnienia i zjadliwego posiłku. Wracam. Zrobię porządek z tym Rozbrykanym Niedźwiedziem. A gdy skończę, ów pożal się Bogom przybytek, zwać się będzie Pośmiertne Drgawki Niedźwiedzia!
Dart markotnieje, marszczy czoło, po czym decyduje:
- Właściwie w tym stanie raczej nam się nie przydasz. Zrobimy tak:
Ja, Kalrok, Fafnir i Thorvan zrobimy mały rekonesans, sprawdzimy z czym mamy do czynienia, gdzie dokładnie znajduje się porzucona wieża. Ty, moja droga, odprowadź naszego biednego przyjaciela i zadbaj o to, by nie wpędził nas w kłopoty...
Kapłanka spogląda wilkiem na przedmówcę:
- Doprawdy? Na kłopoty kobieta? Nie bez powodu zostałam kapłanką. Opieka nad dziećmi to nie moja rola. Bogini powołała mnie do większych rzeczy.
Elf kręci głową:
- Dzieci? Wypraszam sobie, mam prawie sześciedziesiąt lat na karku, nie moja wina, że wy ludzie, wyglądacie jak śliwki na słońcu w moim wieku.
Nim Thorvan zdążył rzucić jakiś złośliwy komentarz samozwańczy przywódca – Dart ponownie narzuca swą wolę:
- To nie czas, nie miejsce na takie dyskusje. Zaraz zwieje nas do jakiegoś rowu, w którym utopi nas nadchodząca ulewa. - Jak na zawołanie w oddali słychać grzmot, a wiatr zaczyna łamać pomniejsze gałęzie. Dart kontynuuje:
- Spotkamy się W domu trucicielki jutro rano i zdecydujemy co dalej.
Bez kolejnych zastrzeżeń towarzysze przyjęli plan rzezimieszka, z braku lepszego pomysłu karnie przystąpili do realizacji.
Kilka godzin później, Nariel w towarzystwie niemal dwukrotnie wyższej kapłanki stara się zachować resztki godności potykając się i wymiotując jak najżadziej w drodze do znienawidzonej karczmy. W pewnym momencie kobieta zatrzymuje toważysza:
- Zaraz, poczekaj... ja...
- Dobrze się czujesz?
- Ja tylko... - Reszta wypowiedzi ginie gdzieś pomiędzy torsjami, a odgłosem wędrówki pokarmu na zewnątrz ku zmrożonej glebie.
Nariel, mimo złego stanu zdrowia wybucha śmiechem:
- Pięknie... jednak nas otruto. Wyglądasz... zachwycająco, moja droga.
- Zamknij się, to... pomogę ci wypatroszyć tego niedźwiedzia!
W oddali słychać kaszel, niemrawe kroki dochodzące ze strony pamiętnego kamienia milowego.
- Nariel, ktoś nadchodzi, powinniśmy...
- Arino, to przecież, nasi nieustraszeni towarzysze!
I rzeczywiście drogą w stronę karczmy zbliżają się trzy sylwetki.
Nariel marszczy brwi:
- Zaraz, a gdzie, ta świnia Thorvan?
Następnym co wydobywa się z ust targanej chorobą kapłanki oraz łucznika jest bardzo głośny, przebijający natężeniem nawet burzę rechot. Śmiech spowodowany pewnym widokiem. Nadeszli niemrawo – Słaniający się na nogach, walczący z torsjami Kalrok, obok niego Blady i poplamiony resztkami sosu grzybowego Dart, a tuż za nimi... Uśmiechnięty od ucha do ucha Fafnir, niosący na rękach, niczym małe dziecko, bladego jak śmierć krasnoluda. Po stanie rynsztunku Paladyna łatwo ocenić, iż objawy w przypadku krasnoluda są podobne.
Pierwszy odzywa się Nariel:
- Krasnoludzka odporność na wszelkie potrawy jest iście legendarna. I chyba na zawsze pozostanie w swerze legend.
Ze strony krasnoluda dobiegają tylko strzępki przekleństw i jedno niewyraźne, powtarzające się zdanie:
- Nie mogę... wypatroszę! Grzyby... to nie grzyby, jakieś zielsko, piwo z ryżu... nie daruję!
Kapłanka ze zdziwieniem spogląda na Fafnira:
- Hej, a tobie nic nie jest?
- Mówiłem wam, że szacowna gospodyni miała dobre intencje...
Dart wtrąca ze złością:
- Bzdura! Jadłeś gulasz?
- Nie...
- Piłeś piwo?
- Wiesz, że nie piję...
- A potrawka z agawy?
- Byłem w wychodku, gdy wróciłem, już zjedliście, dla mnie nic nie zostało.
Rozzłoszczony Dart wyładowuje się na Fafnirze:
- Toż ty nic nie jadłeś! Nic dzinwego, że łatwo ci przeceniać intencje tej nieudolnej kucharki, tfu, wiedźmy!
Fafnir lekko skruszony odpowiada:
- Jadłem chleb. I piłem wodę, bardzo smaczna.
Kapłanka kręci głową:
- Chleb przywieźliśmy ze sobą! Ty draniu. Teraz będziesz nas wszyskich musiał nieść.
Nariel nie przestaje się śmiać:
- A ja czuję się lepiej. Wasz widok poprawił mi humor. Teraz moi drodzy, zapomnijmy o wielkich czynach, artefaktach, magicznych przedmiotach i pieniądzach zakopanych w ruinach tej czy innej twierdzy. Dopadła nas proza życia i musimy skopać jej tyłek.
Fafnir uśmiecha się, poprawiając uchwyt, w którym wierci się i kaszle ciężki krasnolud:
- Są różne rodzaje zła. My spotkaliśmy ten najbardziej podstępny. Nieudolność i niekometencję. To smok, którego musimy pokonać.
Dart krzywi się i dorzuca od siebie:
- Ze wszystkich rodzajów zła, akceptuję tylko sprokurowane przez siebie samego. Pokażmy tej zdzirowatej karczmarce co uczyniła z pocziwymi podróżnikami...
Kalrok na chwilę opoanowuje torsje:
- Przyda się tej nieszczęsnej kobiecie trochę wiedzy na temat kuchni. Jak nie zrozumie, dołożymy do krajobrazu kolejną ruinę. A miejsce to naznaczymy klątwą.
Kapłanka uśmiecha się:
- Klątwa. Brzmi nieźle, to i tak niska kara za tak fatalny posiłek i sensacje żołądkowe. Do tego właśnie zostałam powołana!
Tak oto kończy się epicka przygoda naszych nieszczęsnych bohaterów. Ruszyli ku niezapomnianej przygodzie, by dokonać zemsty za niskiej jakości usługi. Wszyscy im kibicujemy, aby ogólny poziom oferowanego jadła w przydrożnych przybytkach wzrósł, wszak zdrowie jest najważniejsze. Tak oto awanturnicy mając dwie drogi do wyboru, wybrali trzecią, a największy wróg bohaterów ukazał swe podstępne oblicze. A imię jego złowrogie. Proza życia!


czwartek, 9 kwietnia 2015

Nawałnica Wiernych

Topielcy i prowizorka...



   Katolickie święta. Dobrodziejstwo dla cynicznych, pozbawionych zapału, zblazowanych pracowników stanowisk oddolnych. Jako samozwańczy reprezentant wspomnianych, niepoważnych obiboków dziękuję wierzącym i praktykującym za możliwość spędzenia dnia wolnego poza stanowiskiem pracy. Alleluja! Zupełnie z przypadku, złapany w sidła konszachtów rodzinno - partnerskich nawiedziłem w Wielką Sobotę jeden z kościołów. Stanowiłem obstawę dla dwóch kobiet dzierżących, przyozdobiony koszyczek bezbożnego jedzenia, mającego - po uprzednim zroszeniu wodą święconą - zamienić się w zbawczą, pozbawioną skazy strawę dla styranego ciała, więżącego duszę. Choć oczekiwania miałem niższe niż wzrost przeciętnego niziołka, ponownie rozczarowanie wypełniło me serce. Nie często odwiedzam Dom Boży i po ostatnich obserwacjach, nie zamierzam w najbliższym czasie zaniechać tak bezbożnego przecież trybu życia. 
    Stół do święcenia pokarmu z pozoru prezentował się nie najgorzej. Biały obrus, pełno koszyczków, tłum wiernych. Niestety pomiędzy tym wszystkim trzy gigantyczne tace na datki. W środku już kilka banknotów próbujących zachęcić pozostałych uczestników do sypnięcia groszem. Być może podrzuconych dyskretnie przez organizatorów przedsięwzięcia. Czekam na wielkie bilboardy zamiast witraży - tu się płaci! Nie wystarczy, że na każdej mszy wyciągają uświęcone dłonie po pieniądze? Skrzyneczka na datki jest również stałym wyposażeniem każdego kościoła. Święcenie koszyczków to nie czas i nie miejsce na pozbywanie się pieniędzy, zachowajmy pozory! Jedziemy dalej - ku samej siedzibie księży - przed wejściem wielka donica, przypominająca koryto z kartką przybitą do muru, z napisem: "WODA ŚWIĘCONA". Jako, że padało, wątpię by stężenie świętości wynosiło pełne 100%. Czy miałem tam obmyć dłonie? Nabrać, zabutelkować i polewać w poniedziałek roześmiane dzieci? Ugotować na tym wielkanocne jaja? Przepłukać usta? Napoić babcię? Jasne, nie posiadam odpowiedniej wrażliwości i wiedzy katolików, by to w pełni zrozumieć ale rozklekotane, gigantyczne, plastikowe koryto z wodą przed kościołem w dniu święta. Prowizorka i szpetota, można by rzec - klasycznie po Polsku. W środku nastąpiło pogłębienie wrażenia o prowizoryczności przygotowań do przyjęcia nawałnicy wiernych. Na głównym ołtarzu, jak gdyby nigdy nic - zakonnica sprzątała  - myła podłogę, wymieniała jakieś kwiaty i chmurnym spojrzeniem omiatała zgromadzonych. Szkoda, że nie prała akurat bielizny. Jakaś drabina, Lidlowe środki czystości. Polak potrafi. Zero profesjonalizmu, zaangażowania, aby dobrze opakować ten świąteczny, było nie było, dzień. Naprawdę nie znaleziono lepszego momentu? Zapomnieli o Wielkiej Nocy? Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniła karteczka przytwierdzona do kilku ławek/ klęczników w pierwszych rzędach. Treść rozbawiła mnie do łez. "Zarezerwowane dla sióstr zakonnych". Brawo! Przeganiajmy wiernych, segregujmy i piętnujmy ich, jeśli uklękną w miejscu rezerwacji. Powinni sprzedawać miejsca w ławach kościelnych, bilety na msze. Karnet na zbawianie, u konika, przed wejściem. Niech butelkują wodę święconą w różnych stężeniach i sprzedają po zdywersyfikowanych cenach. Przykro mi, dziś nie wejdziesz na mszę, mamy rezerwację! Ciekawe kiedy nadejdą rezerwacje/zapisy do przyjęcia komunii świętej? Czy pozwolą nam przychodzić z własnym opłatkiem? Wiecie co? Ja wysiadam! Nie pozostanę katolikiem/wiernym. Ten człowiek ma już rezerwację. Na myślenie...