tag:blogger.com,1999:blog-63866873989671817512024-02-07T13:20:34.686+01:00OkiemNieudacznikaRethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.comBlogger153125tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-25824878464281618532021-05-18T09:04:00.002+02:002021-05-18T16:16:32.237+02:00Chyba nie wiem!<p style="text-align: center;"> <b>A może by tak...</b></p><p style="text-align: center;"><b><br /></b></p><p style="text-align: left;"> Lata odkładania pomysłu na półkę odeszły do lamusa - krzyżyk na drogę, nie będę tęsknił! </p><p style="text-align: left;">Czas przemówić zanim będzie za późno - Nim lenistwo oraz konformizm wespół wezmą górę nad potrzebą wygadania się. Pierwsze koty za płoty, kobyłka u... płota, słowo się rzekło, kości zostały rzucone - zapraszam na pierwszy odcinek podcastu!</p><p style="text-align: left;"><br /></p><p style="text-align: left;"><a href="https://open.spotify.com/show/3xjA5QLw25bvvQO51xWxZ4">https://open.spotify.com/show/3xjA5QLw25bvvQO51xWxZ4</a></p><p style="text-align: left;"><br /></p><p style="text-align: left;">Pozdrawiam serdecznie,</p><p style="text-align: left;"><br /></p><p style="text-align: left;">Albert</p><p style="text-align: left;"><br /></p><p style="text-align: left;"><br /></p>Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-91579340153993933952020-08-16T18:03:00.001+02:002020-08-16T18:03:18.212+02:00Plażing<p> Mimo niespełna dwuletniego, kilkunasto kilogramowego, ruchliwego obciążenia, wyjechaliśmy na urlop, co samo w sobie jest niemałym osiągnięciem. Ba, jako mąż i świeżo upieczony ojciec zdecydowałem się na potrójne wyzwanie, dzieląc kwaterę również z teściową, którą pozdrawiam serdecznie! Jako, że ten nieszczęsny rok jest wyjątkowo nieprzystępny, musieliśmy w ostatniej chwili zmienić plany i zamiast do Pucka udaliśmy się do nieco większego, słonecznego Gdańska. Trafiliśmy w sam środek jarmarku dominikańskiego, gdzie ponownie przeżyłem rozczarowanie, nie spotkawszy ani jednego mnicha sprzedającego klasztorne zioła, nalewki, czy wypiekany przez zakonników chleb. Bez żadnego sensownego powodu od lat pielęgnuję w sobie ów fałszywy obraz wspomnianego wydarzenia. Po kilku dniach spacerów malowniczymi, przeludnionymi uliczkami Gdańska, wybraliśmy się na plażę. Człowiek na człowieku, papieros w sosie z piwa i rozkrzyczane, rodzinne towarzystwo klasycznie rozsiadło się wokół najbliższego zejścia na gorący piasek. Nauczeni doświadczeniem od razu ruszyliśmy lasem i już po około 10 minutach dotarliśmy do kolejnej dróżki zwiastującej Bałtyk.</p><p> I tu wielkie zaskoczenie - pusto. Odległości między plażowiczami zachowane, najbliższa rodzinka widoczna przy wykorzystaniu teleskopu - raj. Zagarniamy tymczasowo jak największy kawałek złocistych kamyczków rozstawiając gigantyczny parawan w kolorach początkującego klauna rodem z kinder balu. Smażymy się, jest fajnie. Po kilku godzinach wyszukanej rozrywki, zbieramy manatki, a ja ruszam przodem z garścią odpadów w ręku. Przy zejściu z plaży ulokowano dziesięć koszy, co jakieś 10 - 12 metrów. Pierwsze dwa najbliższe przepełnione, śmieci wysypują się i tworzą śmierdzący ogródek wokół pojemnika. Po dziadkowemu irytuję się, przeklinam w duchu wszechobecny tumiwisizm rodaków, tworzę w głowie karykaturalny obraz potwora zdolnego do podobnych bezeceństw, aż tu nagle do tryskającego odpadami śmietnika podchodzi grupka tak zwanych młodych ludzi. Pierwsza dwójka po prostu rzuca co ma przy sobie na okalający pojemnik piasek, natomiast trzeci... podnosi pokrywę i umieszcza butelkę na górze śmieci, ta jednak natychmiast spada, kpiąc z odważnej konstrukcji. Młodzieniec nie odwrócił się jednak na pięcie, pochylił sprężystą sylwetkę i podniósł niesforny kawałek plastiku - zamarłem. To przełom, naoczna przemiana poczwarki w pięknego motyla! Nawrócony spojrzał w kierunku następnego pojemnika, którego pokrywa spoczywała na przewidzianym przez projektanta miejscu, a następnie... Postawił ostrożnie butelkę na piasku pod najbliższym, przepełnionym śmietnikiem, z czułością, lekko zakopując w złocistych ziarenkach. Smutny i rozczarowany poczłapałem dodatkowe 11 metrów i wyrzuciłem nasze odpady do równie załamanego, pustego pojemnika. Kurtyna.</p><p> </p>Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-89715141684100937942018-03-03T12:01:00.000+01:002018-03-03T12:01:34.356+01:00Nie wszystek umrę...<div style="text-align: center;">
<b>Zabili go i uciekł</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
<b> </b>Moi Drodzy, hipotetyczni czytelnicy, których zapewne mogłem w czasach największej aktywności tego bloga policzyć na palcach obu dłoni niezbyt ostrożnego drwala... mimo, iż dawno nie pisałem tekstów pod egidą Nieudacznika, wiedzcie, że nie zaprzestałem molestowania klawiatury w edytorach tekstu. Znalazłem jednak miejsce, w którym mogę ujrzeć swoje koślawe litery na papierze, co zawsze było moim marzeniem. Ciekawskich zapraszam na stronę: <a href="http://korpovoice.pl/">http://korpovoice.pl/</a> , gdzie co miesiąc od wydania 05.17 możecie znaleźć co najmniej jeden mój tekst w numerze. Jako, że jestem próżny, felietony te podpisuję jako alter ego Nieudacznika - Albert Kosieradzki. Ponadto owa gazeta jest w wersji fizycznej rozdawana w tzw. Mordorze oraz odpowiednikach w kilku polskich miastach. Gorąco zapraszam do lektury! Dlaczego oprócz Korpo Voice nie publikuję na blogu? Jestem cholernie leniwy, co część z Was doskonale wie. Mimo wszystko potraktujecie ten wpis jako deklarację i próbę mobilizacji. Postaram się od czasu do czasu umieścić kilka moim zdaniem interesujących słów jako Nieudacznik. Trzymajcie się ciepło!</div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-80182788691419403352017-07-23T10:09:00.000+02:002017-07-23T10:09:38.637+02:00Nauka pływania<div style="text-align: center;">
<b>Poznaj swojego wroga!</b></div>
<br />
<br />
Jeśli korporacja, w której pracujesz to ocean, a ty zajmujesz najniższe piętra kariery, to jesteś odpowiednikiem planktonu. Musisz obawiać się każdej ryby, kraba, czy innego morskiego stworzenia, nawet płotka stanowi zagrożenie. Warto zrozumieć z kim ma się do czynienia egzystując na dnie korpozbiornika. W dzisiejszym, premierowym odcinku “Poznaj swojego wroga!” przyjrzymy się płotkom właśnie, które częściej nazywamy Team Managerami.<br />
Podzielić te biedne ryby możemy wg. wielu różnych cech. Tuszy, wzrostu, koloru, nas interesuje jednak głębia myśli owych stworzeń, skoncentrujemy się więc na obserwowalnych zachowaniach i spróbujemy odkryć przyczynę tychże podrygów.<br />
<br />
<b>Pracuś</b> - Chudy, wysoki, przygarbiony. Niskie umiejętności interpersonalne, często uchodzi za dziwaka. Nie wiadomo kiedy się odezwie, do kogo zwróci, ani jakie ma motywy. Introwertyk. Pozostawiony we względnym spokoju zasuwa aż miło. Ceniona płotka przez potężniejsze morskie potwory, dostarcza wiele excellowej, żmudnej roboty, tworzy statystyki, zostaje po godzinach. Trudny we współpracy z planktonem, jednak ta ryba jest prawdziwym tytanem pracy!<br />
<br />
<b>Rasta </b>- Płotka marzenie dla planktonu. Przytuli, pożartuje, opowie o nocnej eskapadzie, niczego nie wymaga od pracownika najniższego szczebla. Często sam wywodzi się z uciśnionego ludu, cudem unika zwolnienia, wędrując jeden stopień w górę kariery. Dużo pije, imprezuje, olewa obowiązki, ale za to potrafi wstawić się u przełożonych. Taka płotka żyje wyjątkowo krótko i choć pozostawia miłe wspomnienia, szybko jest zmuszana do poszukiwania nowego oceanu. <br />
<br />
<b>Pan aktywny</b> - Wszędzie go pełno, na dobre i na złe. Zawsze sypie pomysłami, na każdym spotkaniu, podsumowaniu, zadaje dodatkowe pytania i dostarcza liczne solucje. Proponuje rozwiązania ułatwiające jego zdaniem pracę planktonowi, dłubie przy grafiku, wtrąca się w sposób wykonywania zadań, narzuca własne procedury. Odbiór takiej płotki przez przełożonych jest bardzo różny i zależny od rodzaju grubej ryby w danym segmencie oceanu.<br />
<br />
<b>Płotka uniwersalna</b> - Ideał. Na spotkaniach z morskimi bestiami zachowuje spokój, opowiada, gdy jest to konieczne, milczy w strategicznych momentach i dostarcza efekty swojej pracy na czas. Nie wychyla się, jednocześnie dobrze wykonuje powierzone mu obowiązki. Drugi profil swej twarzy ukazuje podwładnym. Jest jak starszy brat, czy sprawiedliwy ojciec. Wykazuje empatię, jednocześnie stawia realne wymagania i poprzez sympatię, którą wzbudza, uzyskuje bardzo dobre wyniki planktonu. Lubiany przez korpoludków oddolnych, szanowany przez morskie potwory. Szkoda, że ten rodzaj płotki bardzo rzadko wypływa na szerokie wody.Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-15665579830266959322017-07-02T10:28:00.001+02:002017-07-02T10:28:58.862+02:00Scenki rodzajowe<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: center;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 700; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">A może by tak… schodami?</span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: center;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: center;">
<br /></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> Dzięki uprzejmości oraz bogatej wyobraźni M.Bąk, autora felietonu “Czy jadąc windą w krawacie mniej awanturujemy się?” zamieszczonego dwa numery temu w Korpo Voice, moja sporadyczna przejażdżka korpo - windą już nigdy nie będzie taka sama. Zanim wsiądę zapytam, który dźwig pasażerski jest odpowiedni dla mnie, dobiorę adekwatny strój, dostosuję nastrój, uszanuję innych. Dobra lektura ma za zadanie skłonić do przemyśleń, a tych po przeczytaniu wspomnianego felietonu mam całkiem sporo. Te wyjątkowo wyrywne aż podskakują, chcąc wydostać się na wolność. </span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> Bardzo rzadko jeżdżę windą, pamiętając o wielogodzinnym dniu pracy, który mnie czeka, wykorzystuję ostatnie chwile przed przykuciem do biurka na symboliczną gimnastykę, jaką bez wątpienia jest pokonywanie schodów. Wybierając właśnie ten sposób dotarcia na odpowiednie piętro wcale nie rezygnuję z różnorodności. Spotkania mogą być równie interesujące jak w przypadku poruszania się elewatorem. Sprzątaczka, która akurat myje podłogi, pracownik biegnący na papierosa, szczęśliwiec, który zakończył robotę na dziś, uśmiechający się perfidnie na twój widok. Miłośnik zdrowia przeskakujący po dwa stopnie, spóźniony korpoludek wspinający się jeszcze szybciej. Robotnicy wnoszący elementy konstrukcji, które nie zmieściły się do windy. Rodzaj i charakter określonego odcinka schodów zmienia się jak w kalejdoskopie. W jaki sposób zareagujemy na umytą podłogę? Czy będziemy mieli wyrzuty sumienia, gdy na oczach sprzątaczki zadepczemy efekt jej pracy? Czy nieboraczka poprawia podłogę za każdym razem, gdy kolejny pracownik zniknie z pola widzenia? A może przytulimy się do balustrady i przepraszając, na paluszkach przemkniemy na odpowiednie piętro. Reakcja może się również zmienić jeśli natrafimy na umyte schody pozbawione obecności zapracowanej sprzątaczki. Czy wtedy, bez nadzoru, zamiast krygować się ruszymy środkiem schodów w górę korpo - kariery?</span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> Postanowiłem, wzorem M.Bąk, zaproponować podział schodów na poszczególne rodzaje, aby każdy mógł poruszać się swoim tempem. Poszczególne strefy oddzielimy od siebie kolorowymi pasami, a im schody szersze, tym mamy więcej możliwości. </span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 700; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Strefa ekspresowa</span><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">: Jedynym kryterium jest prędkość. Sportowcy, spóźnialscy, niecierpliwi śmigają w obie strony nie oglądając się za siebie. Mijają bez słowa, ani na moment nie wytracając zawrotnej szybkości. Mile widziany sportowy strój, lub rozpacz w oczach na myśl o rozmiarze powstającego spóźnienia. Przed włączeniem się do ruchu na tym pasie, warto przejść kompleksowe badania i zadbać o formę.</span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 700; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Strefa gabarytowa</span><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">: Dla wszelkiej maści robotników, monterów i fachowców. Jeśli masz coś ciężkiego do wniesienia, paczkę, szafę, stalowe pręty, cokolwiek czego nie zmieściłeś do windy, korzystasz właśnie z tego pasa. Dzięki temu nikt postronny nie oberwie od krzywizn pakunków, a pozostali uczestnicy ruchu nie zostaną zablokowani. </span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 700; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Strefa bezpieczna</span><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">: Dla poruszających się wolno i ostrożnie. Masz kłopoty zdrowotne, całym sercem nie chcesz znaleźć się już na górze wśród ASAP-ów, masz ochotę na spokojny, wielostopniowy spacer? Ta strefa jest dla ciebie!</span></div>
<span id="docs-internal-guid-3cc7ac17-0269-30e5-a6c7-1e921c1c78d5"></span><br />
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt;">
<span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dodatkowo na półpiętrach warto zorganizować różnego rodzaju atrakcje. Miejsce dla rozmawiających przez telefon, dystrybutor zimnych napojów, stragan z przekąskami, nieco wyżej strefa muzealna, kilka obrazów, zdjęć. Dzięki temu, wspinając się po śliskich stopniach kariery, znajdziemy odrobinę ukojenia przed rzuceniem się w wir pracy!</span></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-24378035907912563062017-06-15T15:13:00.003+02:002017-06-15T15:17:35.476+02:00Kulą w płot<div style="text-align: center;">
<b>A może by tak...</b></div>
<br />
<br />
<br />
Początek czerwca upłynął pod znakiem wakacyjnej pogody, umożliwił opuszczenie domostwa jedynie w koszulce z krótkim rękawem oraz odkrytych butach. Co odważniejsi, lub po prostu bezkrytyczni, rozpoczęli sezon prezentacji kończyn dolnych za sprawą zamiany długich spodni na krótkie. Wątpliwa przyjemność obserwacji męskich łydek została częściowo zrekompensowana przez równie swobodnie ubrane kobiety. W imieniu mężczyzn, dziękujemy!<br />
Jakkolwiek wszyscy chcielibyśmy grzać się w słońcu, wyjechać za miasto, rozpalić grilla, wypić orzeźwiający napój, poleżeć w hamaku, wielu korpoludków nadal musi pracować, aby kraina Mordor, gdzie jak wiemy dzięki Tolkienowi „zaległy cienie” trwała w dobrobycie, wykuwanym katorżniczo rękami maluczkich nieszczęśników, których urlop albo upłynął, albo dopiero widnieje na horyzoncie zdarzeń. Do owej złowrogiej krainy musimy jakoś dotrzeć, najbardziej rezolutni z nas rowerem, niektórzy samochodami, a jeszcze inni komunikacją miejską. Dla tych ostatnich Zarząd Transportu Miejskiego przygotował niespodziankę.<br />
Dzień dziecka. Święto berbeci, zatroskanych matek, przykładnych ojców. Pierwszy czerwca to osobiste, intymne i rodzinne przeżycie, a raczej takim być powinno. Czasem jednak władze miasta, bądź instytucja pokroju ZTM postanowi wyjść z inicjatywą i w określony sposób uczcić Dzień dziecka w przestrzeni publicznej. Nie mam nic przeciwko wszelkiego rodzaju festynom, imprezom, happeningom, czy koncertom ponieważ są to wydarzenia opcjonalne i by wziąć w nich udział trzeba udać się na miejsce, w którym zorganizowano daną aktywność. Problem pojawia się, gdy jesteśmy skazani na uczestnictwo. Wtedy nawet najbardziej szlachetne, pomysłowe inicjatywy mogą co najwyżej zirytować zamiast przypominać o sympatycznym dniu. <br />
Jadę do pracy, jak zwykle z nosem w książce. Tramwaj zatłoczony, jedną ręką obejmuje pręt, żeby nie upaść na skutek zwyczajowych turbulencji. Staram się wyciszyć, zignorować podniesione głosy pasażerów krzyczących do telefonów:<br />
<br />
<br />
- No ja mu mówię…<br />
<br />
<br />
- A on jej na to…<br />
<br />
<br />
- Tak, tak kupiłem marchewki. Ty weź pieczywo i mięso!<br />
<br />
<br />
- Ale ten mój szef wpadł dziś na wyjątkowo żałosny pomysł!<br />
<br />
<br />
Gdy już prawie dostroiłem się do hałasu, przetwarzając irytujące dźwięki w kojący szum, wsiadł uliczny grajek z akordeonem. Raz za razem czytam to samo zdanie nie mogąc się skoncentrować, byle do następnego przystanku, powtarzam sobie, na pewno wysiądzie. Przetrwałem muzyczną kakofonię wątpliwej jakości, przerzuciłem stronę, wyluzowałem się nieco, pozwalając sobie nawet na drobny uśmiech i wtedy to się stało. Zwyczajowe, wygłaszane wyćwiczonym, zawodowym głosem nagranie prezentujące nazwę zbliżającego się przystanku ktoś zastąpił niewyraźnym kilka razy głośniejszym bełkotem. W pierwszej kolejności nie zrozumiałem co właściwie usłyszałem. Uniosłem wzrok znad książki, gdzie moje niewyspane oczy napotkały równie zdumione oblicza pasażerów. Gdy tramwaj dotarł do przystanku wszystko stało się jasne. Rozległo się zbyt głośne, nie pasujące do profesjonalnego, męskiego wstępu:<br />
<br />
<br />
- Następny przystanek…<br />
<br />
<br />
Nagranie wwiercające się w zaspany mózg:<br />
<br />
<br />
- Kino Femina!<br />
<br />
<br />
Nazwa przystanku wygłoszona cienkim dziecięcym głosikiem. Główny problem z tym słuchowiskiem jest taki, że z jakiegoś powodu ustawiono potencjometr na barbarzyńsko wysokim poziomie. Do tego słychać wyraźnie, że dzieci nie zastąpią profesjonalnego lektora. Mało nie dostałem zawału. Jedziemy dalej, kolejny przystanek przynosi następny atak na bębenki:<br />
<br />
<br />
- Metro Ratusz Arsenał!<br />
<br />
<br />
Tym razem odczytane przez inne dziecko. Chaotyczne i źle nagrane informacje, które wzbudziły moją irytację i uniemożliwiły codzienne, podróżne wyciszenie. Dopiero po opuszczeniu torowego środka transportu zrozumiałem, że swoją drogę pokonałem nie w zwykły czwartek, a pierwszego czerwca, czyli w Międzynarodowy Dzień dziecka. Wtedy na moim obliczu zagościł uśmiech, irytacja szybko zniknęła, a ja pomyślałem, że podobna akcja nie jest aż tak złym pomysłem, jedynie warstwa techniczna nie dorosła do interesującej inicjatywy. Gdyby nagranie odtworzyć zdecydowanie ciszej, poświęcić trochę więcej czasu młodym lektorom, myślę, że pomysł zostałby ciepło przyjęty. Uspokojony dotarłem w końcu do bram Mordoru i zająłem swoje stanowisko w kuźni Targetów.<br />
Problem w tym, że, jak to często w naszym kraju bywa, w kolejnych dniach zaatakowała bylejakość, która znów podniosła mój poziom irytacji. Ponownie przyszło mi wstać rano i wyruszyć w podróż do krainy Mordor w piękny, słoneczny, piątkowy dzień. Ta sama trasa, książka, nastrój, próba wyciszenia. I kolejny niespodziewany hałas:<br />
<br />
<br />
- Okopowa!<br />
<br />
<br />
- Kino Femina!<br />
<br />
<br />
- Metro Ratusz Arsenał!<br />
<br />
<br />
Do kroćset! Przecież Dzień dziecka był wczoraj! Pozwólcie człowiekowi zapomnieć, naładować baterie przed ciężkim dniem. Przełknąłem przekleństwo, przetrwałem, dotarłem do pracy. <br />
Po piątku przyszła pracująca sobota, czyli święto smutku i rozczarowania. Los zdecydował, że tym razem jechałem tramwajem oznaczonym innym numerem, pomyślałem sobie, że z dwóch powodów jestem bezpieczny:<br />
<br />
<br />
- Inna linia tramwajowa.<br />
<br />
<br />
- Dwa dni po święcie dzieciaków.<br />
<br />
<br />
Jadę, książka otwarta. Docieram do newralgicznych przystanków, zamieram w napięciu i…<br />
<br />
<br />
Kolejny atak na bębenki:<br />
<br />
<br />
- Okopowa!<br />
<br />
<br />
- Kino Femina!<br />
<br />
<br />
- Metro Ratusz Arsenał!<br />
<br />
Niedowierzanie wespół z irytacją wypełniły mój biedny umysł. Tyle dobrego, że po tym wszystkim dzień w pracy okazał się niemal wypoczynkiem. Popieram szeroko pojętą inicjatywę, aktywność kampanie społeczne, lecz jednocześnie apeluję do pomysłodawców – pamiętajcie o innych. Nie każdy jest entuzjastą obowiązkowego hałasu. W przyszłoroczny Dzień dziecka chyba wyruszę rowerem, albo zaplanuję urlop, by moim jedynym zmartwieniem było – który bok mam mocniej opalony, albo czy lepiej popływać, czy poleżeć jeszcze kwadrans na plaży. Trzymajcie się ciepło!<br />
<br />Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-47904684879312613722017-01-19T11:33:00.000+01:002017-01-19T11:33:58.844+01:00Przebudzenie<div style="text-align: center;">
<b>Pierwsze oznaki...</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Na początku nie przejmujemy się zdrowiem. Nie pozwalamy myślom krążyć wokół złamań, więzadeł, kalectwa, czy zniedołężnienia. Biegamy, skaczemy, gramy w piłkę, bez opamiętania, napędzani radością i świeżością naszych młodocianych organizmów. Czasem zdarzy się wypadek, ten czy inny chłopak dozna poważnej kontuzji, lecz zwykle kończy się na stłuczeniu, czy kilku siniakach. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że coś podobnego mogłoby nas spotkać. Potem nadchodzi szlachetna trzydziestka i zaczynają się schody. Dawne:</div>
<div style="text-align: left;">
- E tam, chrzanić rozgrzewkę od razu gramy!</div>
<div style="text-align: left;">
Zamienia się w śmiertelne niebezpieczeństwo. Wokół ciebie pojawia się cierpienie. Jeden ma wodę w kolanie, drugi zerwał więzadła, trzeci jest za gruby, czwarty właśnie złamał nogę po raz trzeci. Wstajesz rano, boli cię kark. Idziesz do łazienki, schylasz się, łupie w krzyżu. Wstajesz z krzesła przy biurku, odzywa się ból w stopie. Ćmi w pachwinie, a jeden z kolegów odwołuje spotkanie bo naderwał jakieś ścięgno wstając z kanapy. Po piwo. W sercach trzydziestolatków rodzi się strach. Kiedyś zebranie dwudziestu chłopaków do gry nie stanowiło problemu. Kłótnie po ilu gramy, kto siedzi na rezerwie były na porządku dziennym. Dziś jak przyjdzie czterech to mamy święto. Na kolanach, łokciach, kostkach i nadgarstkach opaski usztywniające, co piętnaście minut ktoś przerywa grę z grymasem bólu na twarzy, odchodzi w kąt, masuje co trzeba, rozciąga i wraca do gry modląc się o przetrwanie. </div>
<div style="text-align: left;">
Z rozwalonym kolanem pogodziłem się już dawno, nawet za bardzo bo zaniechałem sensownego leczenia, jednak ból w krzyżu, który zaatakował podczas biegania zakłócił mój dobrostan. Do tego stopnia, że antagonizowałem nowy materac, zamiast przyznać, że doznałem urazu podczas prostego wysiłku fizycznego. Pobolało dwa dni, pozbierałem się i zapomniałem. Radośnie wznowiłem aktywność z odważnym i bardzo głupim: "E tam, chrzanić rozgrzewkę od razu gramy!" na ustach. W czwartek, tydzień temu wybrałem się na siatkówkę. Zebraliśmy całkiem pokaźną ekipę, więc rozgrywce towarzyszyła atmosfera radości i beztroski. Atakowałem, skakałem, odbierałem, wystawiałem, serwowałem, szczęśliwy, że otulone opaską uciskową kolano daje radę, w pewnym momencie postanowiłem zablokować atak po prostej przeciwnika. Podskakuję, ręce w górze, w pełni wyprostowany i nagle ostry ból w krzyżu uniemożliwia mi dalszą grę. Poczułem się jak starzec, dwa razy ten sam uraz w ciągu dwóch tygodni. Wróciłem do domu, ponarzekałem, poszedłem spać i...</div>
<div style="text-align: left;">
Rano się zaczęło. Nie mogłem wstać, wyprostować się, usiąść, mogłem jedynie leżeć na boku w jednej określonej pozycji. Do łazienki chodziłem na czworaka, zwijając się z bólu. Dziś czuję jedynie drobną niedogodność, zwykłe pieczenie, ale wciąż pamiętam tamto cierpienie. Mam tylko nadzieję, że uda mi się odsunąć w czasie moment, w którym lekarz stwierdzi:</div>
<div style="text-align: left;">
- Proszę Pana, teraz już tak będzie. W Pana wieku...</div>
<div style="text-align: left;">
Wiem, że przesadzam, ale chciałbym aby ta krótka opowiastka przyczyniła się do wyeliminowania z życia społecznego zabójczej i śmiertelnie niebezpiecznej frazy: </div>
<div style="text-align: left;">
- E tam, chrzanić rozgrzewkę od razu gramy!</div>
<div style="text-align: left;">
Następnemu, który to powie dam w gębę. Chyba, że akurat będę zwijał się z bólu w drodze do łazienki.</div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-1451089360255703482016-11-06T12:03:00.000+01:002016-11-06T12:03:30.417+01:00Siła przyrody<div style="text-align: center;">
<b>Drzewo</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Czerpiąc z kotła statystycznej zupy sięgam po wyjątkowo niesmaczny, rozgotowany kawałek informacji:</div>
<div style="text-align: left;">
<b>Czytelnictwo w Polsce umiera.</b></div>
<div style="text-align: left;">
Rokrocznie ilość pochłoniętych książek, broszur, instrukcji drastycznie spada. Wielu socjologów, myślicieli, filozofów, psychologów, telewizyjno - radiowych gadających głów alarmuje aby:</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
1. Czytać dzieciom.</div>
<div style="text-align: left;">
2. Pokazywać się latorośli z książką, coby czerpały przykład.</div>
<div style="text-align: left;">
3. Czytać.</div>
<div style="text-align: left;">
4. Czytać bo zdrowo.</div>
<div style="text-align: left;">
5. Czytać ponieważ umysł też trzeba ćwiczyć.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Na próżno. Jako społeczeństwo wolimy filmy, seriale, dziwne programy rozrywkowe, imprezy, tablety, smartfony, komputery, gry i zabawy wszelakie. Książka jest passe<span style="color: #1a4b54; font-family: Open Sans Regular, Arial, Helvetica Neue, Helvetica, sans-serif;"><span style="background-color: white; font-size: 14px;">, </span></span>bezużyteczna, czasochłonna, ciężka, nudna, głupia. Zachęcające gadanie, jakkolwiek słuszne i uformowane z pozytywnej materii przynosi ograniczone skutki. Dlatego bardzo podoba mi się bardziej niekonwencjonalne podejście do tematu. Od dawna funkcjonuje grupa ludzi, którzy po przeczytaniu książki, naznaczają egzemplarz odpowiednim wstępem, by potem pozostawić wolumin na ławce w parku, na siedzeniu w metrze, czy autobusie. Taka pozycja winna w zamyśle krążyć po całym mieście. Osobiście tylko raz natrafiłem na książkę porzuconą w ten sposób, nie wziąłem jej jednak. Dlaczego? Mam wrażenie, że w Polsce panuje pewnego rodzaju nieufność, czy niechęć do przedmiotów pozostawionych w przestrzeni publicznej. Ponadto boimy się zabrać coś, co nie wiemy do kogo należy. Czy posądzą nas o kradzież? A może się wygłupimy? Wstyd powstrzymuje potencjalnego czytelnika. Na szczęście, ze zdziwieniem odkryłem w okolicznym parku podrasowaną wersję śmiałego pomysłu. Drzewo. Wydrążone, okraszone półkami oraz stosowną informacją co do przeznaczenia drewnianego schowka.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0cwzc7rqOvbS6nO2d6w_IXxBfnOOr_e2AxkrWk1mmAA3g1nZapuXyyfkJFruqE9GNpBArKdv4Pi5Ene_4uuAxtEbYavQ-uX_4__xSP8vsIwfqKNJ-OTs_Gzx4MBmp17pXOhuFhoEidfE/s1600/mms_img2125075312.jpg" imageanchor="1"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0cwzc7rqOvbS6nO2d6w_IXxBfnOOr_e2AxkrWk1mmAA3g1nZapuXyyfkJFruqE9GNpBArKdv4Pi5Ene_4uuAxtEbYavQ-uX_4__xSP8vsIwfqKNJ-OTs_Gzx4MBmp17pXOhuFhoEidfE/s320/mms_img2125075312.jpg" width="180" /></a></div>
<div style="text-align: left;">
Oto drzewo książkowe...</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgF3W2-dqU-igOTeKOvBmv5LZeYjFQKUAArp4cdjHUsfHiPwpI33YCH9i-JcMH9ILCG4Cc_X8WTduTm1xJazMutdQIGgHEn4y2hzGTxDvnzP_l1jECrHbzjaWphv_xZpWFWIVvo74fPzxA/s1600/mms_img2017093524.jpg" imageanchor="1"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgF3W2-dqU-igOTeKOvBmv5LZeYjFQKUAArp4cdjHUsfHiPwpI33YCH9i-JcMH9ILCG4Cc_X8WTduTm1xJazMutdQIGgHEn4y2hzGTxDvnzP_l1jECrHbzjaWphv_xZpWFWIVvo74fPzxA/s320/mms_img2017093524.jpg" width="180" /></a></div>
<div style="text-align: left;">
Stosowne wyjaśnienie...</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4u1WoatueDDF-lRxh097JDh0B3gED1ylYaT2Ze6fAfyo3QHFWUn8qADgyMQ5VJVQCl2NVZZSMDbf8BHwSLhbEfo_egrvo7eC_tXQzRf47pqn0X3tAwBfVZ-zWv6PlhbY2Y81kiWUiVxk/s1600/mms_img2125075312+%25281%2529.jpg" imageanchor="1"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4u1WoatueDDF-lRxh097JDh0B3gED1ylYaT2Ze6fAfyo3QHFWUn8qADgyMQ5VJVQCl2NVZZSMDbf8BHwSLhbEfo_egrvo7eC_tXQzRf47pqn0X3tAwBfVZ-zWv6PlhbY2Y81kiWUiVxk/s320/mms_img2125075312+%25281%2529.jpg" width="180" /></a></div>
<div style="text-align: left;">
Oraz mój osobisty wkład :)</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Możemy w owym drzewie pozostawić książki, czasopisma, tomy poezji, broszury, rysunki, własne opowiadania, co tylko przyjdzie nam do głowy. Następnie czytelnik podbiera jedną pozycję, pochłania w zaciszu domowym i zwraca do dziupli, dla innych moli książkowych. Genialne i bardzo proste. Znika poczucie strachu przed mylną oceną, umiera hipotetyczny złodziejski stygmat, nic tylko czytać, czytać czytać, ponieważ umysł też trzeba ćwiczyć. Po cdactiony zapraszam do parku moczydło, mam ich jeszcze całe mnóstwo... </div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-25711753661650644522016-10-20T14:08:00.000+02:002016-10-21T09:22:41.722+02:00Howard<div style="text-align: center;">
<b>Phillips</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Lovecraft. Człowiek ów stworzył rzeczywistość, w której wszystko jest dookolne, mansardowe, przesycone nadgniłym waporem, nie do opisania, odległe, straszne, pełne odwiecznej, kosmicznej grozy, której początków należy szukać eony przed powstaniem człowieka. Świat wypełniony niesamowitością, wrogi, gdzie pełzający chaos trwa w ciemności. Dwa wspaniałe plany nie pozwalają się nudzić podczas lektury twórczości samotnika z Providence. Z jednej strony mamy do czynienia z rzeczywistością, atakowaną przez starożytną grozę oraz nadmierną ciekawość bohaterów, na drugim biegunie majaczy kraina snów. Jeszcze bardziej przerażająca od jawy. Podobne do nietoperzy o skórzastych, poszarpanych skrzydłach, ślepe, nieme i straszliwe potwory, armia ghuli objadających resztki mięsa z ludzkich kości, złowrodzy marynarze porywający śniących do niewolniczej pracy, samotny kapłan na szczycie wysokiej, czarnej góry, pożerający pielgrzymów, to jedynie ułamek tego co wymyślił Lovecraft. Inni bogowie strzegący ziemskich bóstw, hierarchiczna społeczność rozumnych kotów, które cyklicznie odwiedzają księżyc. Każdy miłośnik niesamowitości znajdzie coś dla siebie.</div>
<div style="text-align: left;">
Również forma stanowi źródło prawdziwej przyjemności dla czytelnika. Barwny, archaiczny język, do tego opowiadania są krótkie, oparte na konkretnym pomyśle i nie są nadmiernie rozwleczone. Dzięki pierwszoosobowym narratorom możemy poczuć więź z bohaterem. Zrozumieć szaleństwo, które znaleźli na progu swych kolonialnych domostw. Świeżo po przeczytaniu zbioru opowiadań wielkiego mistrza grozy pod tytułem: "Przyszła na Sarnath zagłada", który stanowi kontynuację woluminu: "Zgroza w Dunwitch" jestem pod ogromnym wrażeniem kunsztu samotnika z Providence. Czytywałem wcześniej pojedyncze krótkie formy pisarza, jednak dopiero większe stężenie twórczości Lovecrafta nie pozostawiło mnie obojętnym na kosmiczną grozę. Tłumacz, niejaki Maciej Płaza, oprócz świetnego wyboru utworów oraz niezrównanego przekładu, uraczył czytelnika niesamowitą anegdotą.</div>
<div style="text-align: left;">
Po ukończeniu pracy nad pierwszym tomem, postanowił zająć się innymi projektami, nie planował dalszego obcowania z prozą Lovecrafta. Do czasu pewnego niespodziewanego zdarzenia. W jednym z opowiadań zatytułowanym "Rycina w starym domu" pojawia się istniejąca w rzeczywistości książka podróżnicza <i>Regnum Congo</i> zawierająca niepokojące ilustracje. Rysownik nigdy nie widział opisywanych krain, ani egzotycznych ludów zamieszkujących Kongo, dlatego nadał im fantastyczną formę rodem z własnej wyobraźni. Jedna rycina wyróżniała się w sposób szczególny. Przedstawiała rzeźnika z plemienia kanibali, który przygotowywał posiłek z ludzkiego mięsa. Gdy Maciej Płaza zakończył przekład opowiadania "Rycina w starym domu", udał się na wystawę starych książek podróżniczych i geograficznych. W tym momencie pozwolę sobie oddać głos bohaterowi tej opowieści:</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<i><b>Dotarłszy do końca sali, ujrzałem w jednej z gablot pożółkły sążnisty tom podobny do wielu innych ksiąg i atlasów na wystawie, opatrzony karteczką z tytułem... Regnum Congo. Choć dzień był piękny, zrobiło mi się zimno; poczułem się tak, jakbym zobaczył Necronomicon.</b></i></div>
<div style="text-align: left;">
<i><br /></i></div>
<div style="text-align: left;">
<i> </i>Mnie zrobiło się nieswojo po przeczytaniu relacji z tego zdarzenia. Zachęcam wszystkich odważnych lub po prostu lubiących się bać czytelników do sięgnięcia po utwory Howarda Phillipsa Lovecrafta. Warto. </div>
<div style="text-align: left;">
</div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-51016139919141491152016-10-16T10:40:00.000+02:002016-10-16T10:40:08.160+02:00Recydywa<div style="text-align: center;">
<b>Nieudolny złodziej</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Jestem przykładnym obywatelem, który nie angażuje się w życie społeczne, zamyka oczy na aktywistów, unika ulicznych relacji nie przejawia inicjatywy względem kogokolwiek poza sobą samym. Cholera, właśnie napisałem negatywną definicję "przykładnego obywatela". Aby słowny Frankenstein umarł natychmiast szybko wyjaśniam: Nie sprawiam kłopotów. Płacę za bilet, nie śmiecę, nie kradnę, nie wszczynam awantur, nie cwaniakuję - staram się utrzymywać niski profil. Dlatego odczuwam głęboką niesprawiedliwość, brutalnie rozdzierającą mój spokój, gdy otrzymuję wezwanie na komendę.</div>
<div style="text-align: left;">
Tak, moi mili, w sprawie włamania na konta mailowe i pewnego portalu aukcyjnego. Od razu się rozmarzyłem, jak to żyję nerdowskim mokrym snem, realizuję zlecenia wykradając wraże dane z najlepiej zabezpieczonych serwerów. Wklepuję linijki kodu z zawrotną prędkością nawet nie spoglądając w kierunku klawiatury. Potem zastygam na moment i... enter. </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
- I'm in. What do you need? </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Zostałem hakerem! A raczej za takowego może uznać mnie policja. Prawdopodobnie ktoś podłączył się do naszej sieci wifi, która została założona przez babcię towarzyszącej mi kobiety. Owa seniorka nigdy nie miała komputera. Pakiet telewizja, internet, telefon był po prostu tańszy. Router jednak, cały czas włączony, spiskował za naszymi plecami z elektronicznym włamywaczem. Owa sieć wyposażona była na etapie czynu przestępczego w standardowe hasło zapisane na spodzie routera, które jak przypuszczam, łatwo uzyskać w internecie. Tak zakładam, gdyż nie przypominam sobie abym kiedykolwiek włamał się do jakiegokolwiek serwisu. No chyba, że jako lunatyk jestem światowej sławy hakerem i cyberprzestępcy składają mi hołd. Piękna wizja - ktoś na miejscu sprawdza czy już śpię i wtedy przychodzą/piszą petenci. Specjalny lekarz podaje mi środki nasenne, bym zrealizował ważne zlecenie dla rządu. Tylko gdzie zarobione miliony? Najgorsze jest to, że ja zdaję sobie sprawę ze swej niewinności, dziewczyna również, rodzina, znajomi wiedzą, że jestem zbyt niekompetentny. Ale policja to co innego. Nie znają mnie, nie wiedzą, że schwytali króla nieudaczników i gotowi są zakładać, że, niczym Kaiser Soze tylko udaję głupka. Cytując towarzyszkę życia: </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
- Najtrudniej udowodnić, że nie jesteś Łosiem.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Właściwie to chyba powiedziała Jeleniem, jednak bardziej odpowiada mi drugie zwierzę. Widzicie moi mili, tak oto moja nienaganna reputacja i jednoczesny brak pozytywnych przejawów działań społecznych zaprowadziła mnie, jako anonimowego łosia, na pastwę złowrogiej policji. </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
- Strzeżcie się i dbajcie o zabezpieczenia sieci! - wykrzyczał tuż przed zamknięciem krat. </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Na koniec dygresja: Komisariat przypomina ten z 13 posterunku, a w zapyziałym holu wisi tabliczka sugerująca, iż lobby wyremontowano ze środków publicznych. Chyba sto lat temu. Na dyżurnego też trzeba sobie trochę poczekać. Uaaa... senny się zrobiłem, uważajcie na swoje konta!</div>
<div style="text-align: left;">
</div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-92032829596887288062016-08-29T14:25:00.000+02:002016-08-29T14:25:01.441+02:00Małe i duże<div style="text-align: center;">
<b>Podróże...</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Spakowani. Torba główna dopchnięta kolanem, suwak przeżywa ciężkie chwile. Kilka toreb pomocniczych, pokrowiec na laptopa, gustowny worek rodem z Lidl, czy innej Biedronki. Wychodzimy specjalnie nieco wcześniej, aby spokojnie zdążyć na PKS. Docieramy do ulicy, do przystanku pozostało sto metrów. Nagle nadjeżdża autobus numer 650, nerwowo wołam:</div>
<div style="text-align: left;">
- Machaj, może się zatrzyma, tu wszędzie pole!</div>
<div style="text-align: left;">
Machała. Autobus odjechał. Spoglądamy na zegarek: Piętnaście minut przed czasem. </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
PIĘTNAŚCIE.</div>
<div style="text-align: left;">
<b>KWADRANS.</b></div>
<div style="text-align: left;">
<b><i><u>ZA WCZEŚNIE!</u></i></b></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Miejsce akcji to polna droga w Jastrzębiej Górze. Kolejny autobus już za godzinę! Żuję przekleństwo, rozrywam przednimi zębami, przełykam wulgaryzm, rozpoczynając trawienie inwektywy wespół z sytuacją. Nagle przybywa wybawiciel. Prywatny przewoźnik w dużym busie. Niechętnie, nie wiedząc czy nie skasuje podwójnie, wsiadamy. Bagaże z tyłu, torby pomocnicze na kolanach i miejscach obok. Jedziemy. W drodze okazuje się, że przed nami korek aż do Gdyni, naszego miejsca docelowego. Na szczęście kierowca uspokaja, iż zna odpowiednie skróty, które pozwolą zachować płynność podróży. Zaciskamy kciuki, powierzając czas i pieniądze przewoźnikowi, który wcale nie kosztuje wiele więcej niż poczciwy PKS. Dokładamy jedynie symboliczną złotówkę. Po drodze kierowca odrzuca kilku pasażerów, informując o niekonwencjonalnej trasie. Swym szóstym zmysłem modyfikuje plan podróży, pomijając niektóre pożądane przystanki. We Władysławowie postój - podsłuchałem rozmowę telefoniczną, z której wynikało, że czekamy na kogoś. Pasażera? Nie wiadomo. Stoimy. Przyjeżdża drugi BUS. Zamieniają się kierowcy oraz pasażerowie. Część rezygnuje, inni domagają się zwrotu pieniędzy, a jeszcze inni wydania należnej reszty. Chaos. W końcu kierowca pyta:</div>
<div style="text-align: left;">
- Kto jeszcze nie płacił?</div>
<div style="text-align: left;">
O dziwo, część osób się zgłasza i dzielą się swym majątkiem. </div>
<div style="text-align: left;">
Ruszamy. Nowy kierowca okazał się pozytywnym, zakręconym świrem. Najpierw sprawdził jak kiepsko jedzie się w korku, po czym zawrócił i skręcił w miejsce, w którym tak naprawdę nie było drogi, jedynie klepisko, po którym jechali traktor, rowerzysta i przebiegał samotny, wyleniały pies. Wertepy, obawiamy się, czy podwozie wytrzyma, kilka razy BUS niebezpiecznie się przechylił... Gdy po lewej stronie dostrzeżono zakorkowaną ulicę, rozległy się gromkie brawa i okrzyki:</div>
<div style="text-align: left;">
- Brawo kierowca!</div>
<div style="text-align: left;">
Pasażerowie zdradzili, że PKS - em w tych warunkach ich znajomi jechali ponad pięć godzin, nasza podróż aż do Gdyni zajęła raptem dwie godziny. A po drodze działo się sporo. Konsultowano przystanki, nadkładano drogi dla pojedynczych pasażerów, zakładano się o flaszkę z kierowcą, nie wydawano reszty - kierowca nie dysponował monetami... Gdy kobieta, której przewoźnik nie wydał 4 złotych wysiadała, zaistniał taki oto dialog:</div>
<div style="text-align: left;">
- Ma Pan te cztery złote?</div>
<div style="text-align: left;">
- Chwileczkę, może zbiorę.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie to już proszę się nie kłopotać, jutro odbiorę.</div>
<div style="text-align: left;">
- Ale ja dzisiaj idę pić, jutro nie pracuję...</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie szkodzi, jutro jakoś odbiorę.</div>
<div style="text-align: left;">
- Proszę Pani, inny dzień, inny kierowca, kiedy Pani będzie jechała?</div>
<div style="text-align: left;">
- Ja zawsze z Panem jeżdżę! </div>
<div style="text-align: left;">
I wysiadła. </div>
<div style="text-align: left;">
Trochę dalej wsiadł pijany, obrzydliwy grubas z Kaszub, który śpiewał i bełkotał o swoim pochodzeniu. Męczył biednego chłopca, który niechętnie usiadł obok. Nagle obrzydliwy grubas wstał i przebił się do drzwi przy kierowcy, mamrocząc:</div>
<div style="text-align: left;">
- Muszę na chwilę wysiąść, muszę wyjść.</div>
<div style="text-align: left;">
Kierowca otworzył drzwi, poczekał, aż pijaczek zniknie za budynkiem i... odjechał.</div>
<div style="text-align: left;">
Pasażerowie odetchnęli z ulgą. Piękna podróż w domu wariatów na kółkach, ale w gruncie rzeczy pozytywne doświadczenie. Koniec końców dojechaliśmy w jednym kawałku i z niewielkim opóźnieniem. Pozdrowienia dla kierowcy!</div>
<div style="text-align: left;">
</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-79034661305273205632016-08-16T10:35:00.000+02:002016-08-16T10:35:32.634+02:00Olimpiada<div style="text-align: center;">
<b>Najgorsze miejsce!</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Jak to jest, że człowiek w ogóle nie interesuje się lekkoatletyką, pływaniem, kolarstwem, strzelectwem, jeździectwem, rzutami, a gdy pojawia się co czteroletnia impreza sportowa głupieje śledząc codzienne wyczyny naszych sportowców? Co kilka lat odkrywam nową dyscyplinę, albo przypominam sobie starą, w której kiedyś Polak zdobył dowolny medal. Jestem spragniony każdego sukcesu. Najmniej obchodzi mnie sam zdobywca, cała radość polega na sukcesie Polski, jako takiej, co jest o tyle głupie, że większość medali nasi zdobywają nie na skutek rewelacyjnej organizacji, a raczej prywatnie, wbrew klubowej organizacji i na przekór słabych warunków treningu. Jednocześnie media pompują balonik ponad miarę, sugerując szanse medalowe tam, gdzie życiowe wyniki reprezentantów plasują ich poza ścisłym finałem danej konkurencji. Trzeźwo oceniam sytuację i prycham na podobne praktyki?</div>
<div style="text-align: left;">
Otóż nie! Ulegam, jak wierny na kazaniu zapewnieniom o sukcesie, zaklinam rzeczywistość i jestem rozczarowany brakiem medalu. Przeklinam w duchu nieszczęsnego reprezentanta. Oglądam dowolny finał z udziałem Polaków nie mając żadnej wiedzy na temat poziomu rywali, czy dyscyplinie XYZ jako takiej. Chłonę rywalizację i na koniec nasz/nasi sportowcy zajmują... - czwarte miejsce! Denerwuję się, przeklinam, złorzeczę, a potem przychodzi refleksja i daje mi w pysk. Padam na podłogę z wrażenia. Czwarte miejsce. Na świecie. Na Olimpiadzie. To świetny start. Jasne, następna pozycja gwarantuje medal, ale nie powinniśmy od razu besztać sportowców za to, że są na tak wysokim miejscu. Emocje wypaczają odbiór sportowego widowiska, a na olimpiadzie to uczucie jest najsilniejsze i tak już musi być. Pamiętajmy tylko, że to swoista gra, religia i nie należy specjalnie winić sportowców za niezrealizowane, wydumane oczekiwania. Na deser pozostają nieodmiennie irytujący i wspaniali siatkarze oraz piłkarze ręczni. Nigdy nie wiadomo, czy zmiażdżą rywala z najwyższej półki. czy też męczyć się będą do ostatniego gwizdka z pieśnią na ustach mknąć w ułańskiej szarży po zwycięstwo. Zabawne, że za każdym razem narzekam na podobne widowiska, pełne nerwów i momentami słabej gry, a i tak z pianą na pysku wracam po więcej. Może nie o wygraną kibicowi chodzi, tylko o przeżycie podobnego horroru? Gdybyśmy wygrywali gładko, czy polscy fani byliby równie liczni i podziwiani za granicą? Nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić gdzie tym razem czeka nas medal. Oby tylko nie zajęli czwartego miejsca... Patałachy! </div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-80570218680897867922016-07-09T10:29:00.002+02:002016-07-09T10:29:32.461+02:00Nocne elfy<div style="text-align: center;">
<b>Dobre skrzaty</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Każdego dnia konsumujemy w domach, w środkach komunikacji miejskiej, czy na ulicy. Niektórzy z nas wyrzucają opakowania do śmietnika, inni gdziekolwiek, ot choćby tuż obok śmietnika lub na trawnik - klasa. Wynosimy stare meble i stawiamy koło altanki śmietnikowej. Mijamy przy tym latarnie, studzienki odprowadzania wody oraz niewielkie dekle na środku ulicy. Dekle na środku ulicy? Hmm... </div>
<div style="text-align: left;">
Wyrzucamy śmieci i zapominamy o sprawie. Tymczasem pod osłoną nocy, względnie wcześnie rano, odpowiednie służby zabierają odpady i przekazują dalej. Sprzątają miasto, pozbywając się śmieci, które nie zasłużyły na dom i zalegają na ulicach. Dobre skrzaty!</div>
<div style="text-align: left;">
Dekle na ulicy... zaraz, zaraz, studzienki kanalizacyjne to jedno, ale co to do cholery jest? Za małe, aby zmieścić człowieka...</div>
<div style="text-align: left;">
Stoję wieczorem na przystanku, nagle pod budynek zajeżdża mini ciężarówka. Z szoferki od strony ulicy wyskakuje skrzat... nie, zaraz to jakich Viking... Facet, brodaty od stóp do głów, groźne spojrzenie, spodnie robocze z pasem narzędziowym na biodrach, w brudnym podkoszulku odsłaniającym imponujące muskuły. Ów skrzat miał z metr sześćdziesiąt przy rozpiętości barków co najmniej dwa metry! Lekko kołyszącym się krokiem, dzierżąc gigantyczny młot, wparadował na środek ulicy, przywalił w mini studzienkę dwa razy, aż zadrżały okoliczne okna, zza paska wyciągnął pręt i zahaczywszy o wypustkę na dekla, ściągnął pokrywę. W tym samym momencie z szoferki po stronie chodnika wysiadł wysoki, chudy jegomość, najpewniej elf z urządzeniem pomiarowym, przypominającym terminal do płatności kartami kredytowymi w dłoni, nachylił się nad otworem i sprawdził... coś. Następnie nordycki skrzat odłożył dekiel na miejsce i dziarsko ruszył na drugą stronę niewielkiego skrzyżowania. W momencie, gdy powtarzał z nowym deklem te same czynności co chwilę wcześniej, Elf zmierzył poziom czegoś sięgając w górę okolicznej latarni. Następnie pochylił się nad otworem odsłoniętym przez swego krępego kompana, po czym obaj, błyskawicznie wsiedli do furgonetki i odjechali w siną dal. Nie zamienili przy tym ani słowa. Cytując mistrza Andrzeja: "Wszystko trwało mniej niż sześć uderzeń serca". Panowie działali sprawnie i tajemniczo. Miałem wrażenie, że gdybym próbował zakłócić zaobserwowany rytuał, nordycki karzeł rozwaliłby mi głowę jak piniatę! Próbując odnaleźć w internecie informację co też mroczny duet wyczyniał na środku ulicy natrafiłem na bardzo udany trolling dyskusyjny. Warto zacytować, najpierw pytanie użytkownika:</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<a href="http://www.wykop.pl/ramka/253430/dlaczego-studzienki-kanalizacyjne-musza-byc-w-jezdni/" itemprop="headline" style="background-color: white; border: 0px; box-sizing: border-box; color: #34495e; font-family: Arial, "Liberation Sans", "Droid Sans", Tahoma, "Lucida Sans", "Lucida Sans Unicode", "Lucida Grande", "Trebuchet MS", Verdana, Helvetica, sans-serif; font-size: 16px; font-stretch: inherit; line-height: 20px; margin: 0px; padding: 0px; text-decoration: none; vertical-align: baseline; z-index: 2;" title="">Dlaczego budując nowe drogi wstawia się studzienki w jezdni? Czy jest to problem tak zaprojektować drogę, żeby studzienka była poza drogą? </a></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Poniżej ukazały się mistrzowskie komentarze:</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
"Myślę, że jest to tańsze rozwiązanie".</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
"Od czego?"</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
"Od droższego" - Mistrz.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Wciąż nie mam pojęcia czym wesoła kompania się zajmuje, może ktoś z was rozwieje wątpliwości? Proszę, żeby dobra dusza oświeciła Nieudacznika, czasem nawet on potrzebuje odrobiny wiedzy... Idę na przystanek, zaczaję się na duet pomiarowców i spróbuję zapytać...</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-16920455801964763142016-06-23T20:02:00.000+02:002016-06-23T20:02:21.898+02:00Kwestia stylu<div style="text-align: center;">
<b>Się wyklepie!</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Kolega przyjechał na kręgle. Spędził miły wieczór, popił, pomachał ramionami, stoczył sportowy bój, pożartował. Krótko: Naładował baterie. Wychodzi na parking, odnajduje wzrokiem samochód i... niespodzianka made in Polska. Wehikuł, a i owszem stoi, lecz z wgiętym dachem, rozbitym światłem. Analiza zapisu video z kamer monitoringu odpowiedziała na większość nurtujących kolegę pytań. Dwóch zapitych niemal na śmierć obywateli poskakało po samochodzie, rozbili lusterko, pośpiewali, poszli. Trzymam kciuki za złapanie sprawców wandalizmu, jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jakkolwiek Polacy piją dużo, to jednak bez pijackiej klasy. Weźmy takich Irlandczyków. Na polskim Euro, pijani w sztok, śpiewali pięknej policjantce:</div>
<div style="text-align: left;">
- We love you, we love you, uu---uuu---uuu!</div>
<div style="text-align: left;">
Euro 2016, ulica wypełniona zielonymi kibicami, tańczą, śpiewają i przede wszystkim piją. Cholernie dużo piją. W radosnym zapamiętaniu uszkodzili dach, zaparkowanego przy morzu Irlandczyków, samochodu. Reakcja? Zbiórka pieniędzy i natychmiastowe wciskanie banknotów, poprzez uszczelkę na drzwiach, do wnętrza pojazdu. Zieloni parli do przodu, aby móc dorzucić swój banknot. Jasne, uszkodzili czyjeś mienie pod wpływem alkoholu, jednak natychmiast podjęli czynności naprawcze. Niekonwencjonalne? Owszem, tyle, że to jeszcze nie koniec. Jeden z kibiców postukał w dach i namówił resztę Irlandczyków do podobnej praktyki. W mgnieniu oka kilkunastu ludzi ostukiwało blachę samochodu w strategicznych miejscach. Efekt? Błyskawiczny i co najważniejsze: skuteczny! Auto jak nowe, tłum wiwatuje, zieloni ruszają dalej!</div>
<div style="text-align: left;">
Niewielki Pub Irlandzki przy ulicy zalanej morzem zielonych kibiców. Śpiewają, tańczą i piją. Na balkon wychodzi staruszek, kilku kibiców macha w jego stronę. Francuz odpowiada podobnym gestem, następnie rozpętuje się burza! Irlandczycy wiwatują, gdy tylko staruszek pojawia się na balkonie, machają mu, śpiewają na cześć nieboraka. Jak pod papieskim oknem w Krakowie!</div>
<div style="text-align: left;">
Podobna ulica wypełniona Irlandczykami po brzegi. W rogu, otoczona z trzech stron przez kibiców zielonych, piękna Francuzka. Śpiewają jej piosenkę, wiwatują, dziewczyna speszona, lekko przestraszona, łapie się za głowę. Jeden z Irlandczyków zbliża się nieco, naruszając strefę buforową. Tłum reaguje:</div>
<div style="text-align: left;">
- Uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!</div>
<div style="text-align: left;">
Dziewczyna rumieni się, ale całuje kibica w nadstawiony policzek. Kolejna porcja wiwatów, istny gejzer radości! Myślę, że "nasi" w analogicznej sytuacji zachowywali by się wulgarnie i chamsko, od razu wyskakując z łapami i dwuznacznymi tekstami. </div>
<div style="text-align: left;">
Pod stadionem węgierski reporter relacjonuje wynik meczu, w którym nawet nie grali Irlandczycy! Nagle w kadrze pojawia się uśmiechnięty Irlandczyk. Potem drugi, trzeci, rozpoczynają śpiew. Wtem kilku innych zachodzi przerażonego reportera od tyłu i podnoszą go, wiwatując. Dziennikarz solidnie speszony kontynuuje relację z irlandzkimi pieśniami w tle. Magia, radość i czyste szaleństwo!</div>
<div style="text-align: left;">
To prawda, że od czasu do czasu któryś z zielonych utonie w rzece, zaginie w gąszczu uliczek, ale kulturą picia biją Polaków na głowę. Rodacy, uczmy się szalonej radości, a wy, Irlandczycy, nie zmieniajcie się!</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-58961710073178041942016-06-18T10:48:00.001+02:002016-06-18T10:48:11.406+02:00Równo z trawą<div style="text-align: center;">
<b>Strateg</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Z po-niemieckiej radości wywołanej legendarnym "zwycięskim remisem" naszych orłów nad głównymi rodakami Podolskiego, postanowiłem, że oddam krew w piątek, aby przedłużyć sobie weekend. Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że jeśli nie zerwę się z samego rana, tylko leniwym krokiem tramwajowym dotrę na miejsce, zastanę kilometrową kolejkę do rejestracji, wypełniającą oba dostępne pomieszczenia. Ale nic to, słowo się rzekło, do pracy nie poszedłem, muszę uratować komuś życie, by usprawiedliwić nieobecność. Wypełniłem papiery, zająłem ostatnie miejsce w ogonie ludzkiego węża. Przede mną między innymi ksiądz w towarzystwie zakonnicy, długowłosy młodzieniec, kobieta w letniej sukience oraz dwóch zaprawionych w bojach, doświadczonych krwiodawców, co wywnioskowałem z treści ich rozmów i zblazowanej postawy. Zarejestrowanie się trwało w sumie około godziny, a w między czasie kolejka za mną rosła wzdłuż ściany zachodniej drugiego pomieszczenia w zastraszającym tempie. Czyżbym nie był jedynym Januszem, który postanowił przedłużyć weekend? Przyszła kolej na uduchowionych kolejkowiczów. Zakonnica przeszła proces pomyślnie i ruszyła dalej, do kolejki na badanie. Ksiądz nie miał tyle szczęścia. Urzędniczka wycięła go równo z trawą. Duchowny mówił po Polsku z drobnym akcentem i jak się okazało brakowało mu jakiegoś dokumentu, mimo, iż kilka kartek przedłożył w okienku. Pielęgniarka w recepcji ostro i kategorycznie odmówiła księdzu możliwości oddania posoki. Ten nie poddawał się tłumaczył, wyciągał kolejne papiery, coraz czerwieńszy na twarzy. W końcu pielęgniarka ciężko wstała i zaproponowała, że zapyta lekarza, ale zasugerowała, by nie robić sobie nadziei. Po kilku minutach wraca i oznajmia:</div>
<div style="text-align: left;">
- Niestety, takie mamy procedury. </div>
<div style="text-align: left;">
Ksiądz niezadowolony, zakonnica podeszła do niego i zrobiła typowo petencką minę z rodzaju:</div>
<div style="text-align: left;">
"Z molochem nie wygrasz, nie warto próbować". Duchowny życzył miłego dnia, pokręcił się i w końcu wyszedł. Przykre, że postał sobie godzinę na darmo, choć z drugiej strony dobrze wiedzieć, że nikt nie ma z górki w starciu ze służbami państwowymi. Tuż przed okienkiem okazało się, że należy wypełnić aneks do ankiety, podczas gdy nigdzie nie było stosownej informacji, co nieco wydłużało całą procedurę. Na szczęście doświadczeni krwiodawcy zorientowali się w sytuacji i rozdali karteczki kolejkowiczom, aby ci mogli je wypełnić podczas oczekiwania. Jeden z krwiodawców zaproponował, by umieścić taki formularz w internecie, aby można było przyjść z gotowcem, co usprawni proces rejestracji i dostarczy informację o konieczności uzupełnienia aneksu. Usłyszał w odpowiedzi:</div>
<div style="text-align: left;">
- Ee, to się za często zmienia.</div>
<div style="text-align: left;">
Super i właśnie po to jest internet. By wszystko na bieżąco, szybko, łatwo i przyjemnie modyfikować. Niestety komuś się nie chce. I tak długi czas oczekiwania jest pomnożony przez brak sensownych decyzji administracyjnych. Nawet tam, gdzie człowiek przychodzi w odpowiedzi na zapotrzebowanie państwowe, czujemy się jak intruzi, którzy tylko zaburzają swymi wizytami codzienną rutynę przesiadywania ośmiu godzin w oczekiwaniu na fajrant. Jestem pewien, że u części osób wywoła to traumę, co z kolei spowoduje, iż nigdy więcej nie oddadzą krwi. Potem lekarze apelują, narzekając, że brakuje posoki dla potrzebujących. Zamiast czasochłonnych, drogich, medialnych kampanii wystarczyłoby zadbać o podstawowy proces rejestracji, który ogranicza dobrą wolę obywateli. Uporządkujmy własne podwórko, wymiećmy prowizorkę. I wygrajmy z Ukrainą! Wtedy krew popłynie wartkim strumieniem do wypadkowiczów...</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-68989048674420756322016-06-10T09:30:00.001+02:002016-06-10T10:11:18.392+02:00Samozwańczy Dawid<div style="text-align: center;">
<b>VS Goliat</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
<b> </b>Wszyscy kochamy rozliczać się z podatków za rok ubiegły, łakniemy tłumaczyć się przed Goliatem ile pieniędzy oddaliśmy, a ile powinniśmy przekazać na rzecz państwa. Szczególnie lubianym momentem jest oczekiwanie na feedback. Składamy PIT i zaciskamy kciuki za brak ewentualnej pomyłki. Są też ludzie spokojni, obeznani z tematem, lokalni światowcy, których zeznania podatkowe porażkom się nie kłaniają. Tacy nadludzie składają dokumenty i zapominają o całej sprawie. Wśród nich, w cieniu, żyją także tacy ludzie jak ja. Niepoważni, niekompetentni i z natury omylni, dla których wypełnienie PIT, nawet przez e-deklarację to mordęga. Próbowałem być jak światowiec, stworzyłem dokument, przekazałem urzędowi skarbowemu za pośrednictwem internetu, uzyskałem potwierdzenie, zapłaciłem sto złotych haraczu i zapomniałem. Jednak Goliat pamiętał. </div>
<div style="text-align: left;">
Przedwczoraj dostaję od matki dwa zdjęcia ememesem, na których uchwyciła pewien dokument. Niezbyt wyraźna fotografia zmusiła mnie do wykonania telefonu. Chwilę później wyposażony w hiobowe wieści i z nowym, wyraźny zdjęciem, aż podskoczyłem z wrażenia. Urząd skarbowy. Chce. Dwa tysiące złotych. Ode mnie. Przełknąłem ślinę i przeczytałem pismo ponownie. <b><i>Blabla bla blabla, proszę zapłacić podatek dochodowy bla bla bla, przez pana gmina nie może zbudować przedszkoli, placówek oświaty, zorganizować pomocy socjalnej, bla bla bla, dawaj pan dwa tysiące złotych. Właściwie to ponad, bo już naliczamy sobie odsetki zgodnie z dołączoną tabelą. </i></b></div>
<div style="text-align: left;">
Swoją drogą dokument ów wysłano zwykłą pocztą, 25 maja 2016 roku, z informacją bym zapłacił do 3 czerwca, podczas gdy dokument dotarł (Że w ogóle dotarł to cud. Mógł zaginąć na poczcie i tyle. Żadnego potwierdzenia nadania, podpisów.) 08.06.16. Jak można wysyłać pismo urzędowe, w którym terminy odgrywają niebagatelną rolę zwykłym listem? Brak mojego podatku powoduje, że nie stać Goliata na polecony? Nie powiem, trochę mnie zmroziło na początku. Po chwili usiadłem i na spokojnie przeanalizowałem zarobki. Okazało się, że kwota jest absurdalna. Przekraczała sumę pieniędzy jaką uzyskałem z dodatkowych źródeł, więc logika podpowiadała, że będzie dobrze. Jednak z tyłu głowy darła się jedna, złośliwa myśl - <i><b>Jesteś tylko maluczkim frajerem, a to słynny potwór URZĄD SKARBOWY, mający na swoje wezwanie organy państwowe. Jak będą chcieli to zabiorą ci pieniądze, wtrącą do więzienia, widziałeś programy typu Uwaga? Tam ludzie tracą firmy przez błędy urzędników. </b></i></div>
<div style="text-align: left;">
Pojechałem do urzędu skarbowego. Najpierw Pani w urzędzie miasta mnie obśmiała, bo pomyliłem urzędy, nauczyła mnie też pewnej zasady, jaką powinien kierować się petent. Nie pukaj, wchodź od razu. Bardzo sympatyczni ludzie pracują w urzędzie miasta w Pruszkowie! Zostałem również wyśmiany ponieważ okazało się, że Goliat mieszka na drugim końcu Pruszkowa. Ruszyłem więc z buta, pełen nadziei, że w drugim urzędzie znajdę podobnie sympatycznych ludzi. Nie myliłem się. Odwiedziłem kolejno, jak na filmie, trzy pokoje, do których byłem co prawda odsyłany, ale za to z błogosławieństwem. Wyjaśniłem sprawę, błąd leżał po mojej stronie, nie wpisałem określonej kwoty w picie 36, muszę złożyć korektę i będę mógł odjechać w kierunku zachodzącego słońca. Zaskoczyła mnie tylko odpowiedź urzędniczki na mój zarzut, że pismo z wezwaniem do zapłaty powinno być dostarczone poleconym. Oto co usłyszałem:</div>
<div style="text-align: left;">
- Wysyłamy zwykłym listem, <b>żeby było szybciej...</b></div>
<div style="text-align: left;">
Ekhem, że co proszę? Dziś na powrót przepełnia mnie spokój grający w karty z ulgą, która rozłożyła namiot w ogródku mojego umysłu. Czułe pozdrowienia dla urzędników!</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
PS: Okazało się, że zgubiłem ważne dokumenty z danymi o zarobkach. Następnego dnia dzwoniłem do urzędu z nadzieją, że nie wypadły mi gdzieś na ulicy, czy w tramwaju. Po dwóch przełączeniach między pokojami zguba się odnalazła, a ja ponownie pojechałem do urzędu i odebrałem dokumenty. Dobra, czekam na zachód słońca i już mnie nie ma... </div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-40231165624733557762016-05-29T09:52:00.000+02:002016-05-29T09:52:40.460+02:00Eskalacja<div style="text-align: center;">
<b>Miłość sąsiedzka</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Miałem okazję poznać kilkoro sąsiadów z mojego pionu. Sympatyczna starsza pani, młoda para z dziećmi oraz kolejna bez latorośli. Dzięki nowym znajomościom usłyszałem kilka ciekawostek na temat bezpośredniego sąsiada z piekła rodem. Pierwotnie w lokalu mieszkała matka z dwójką dzieci. We wczesnym etapie ich życia obrotna kobieta wystawiała na korytarz miskę z moczącymi się, brudnymi pieluchami. Wieszanie prania na fasadach budynków, czy linkach balkonowych, albo mokre ciuchy położone na parapecie to już dla mnie kontrowersyjne, kłujące w oczy rozwiązanie, ale to? Nocnik też wynosiła na korytarz? Gdy córka osiągnęła odpowiedni wiek, zaczęła sprowadzać facetów do łóżka. Zarobkowo. Dzięki ultra-cienkim ścianom, ówczesna mieszkanka sąsiadującego lokalu wysłuchiwała wszelkich jęków, stęknięć i krzyków. Pewnego razu początkująca prostytutka przyszła z jakimś rolnikiem, zrobili swoje, lecz finał okazał się zaskakujący. Najpierw z mieszkania, potem na korytarzu dało się słyszeć solidną awanturę.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie mam pieniędzy...</div>
<div style="text-align: left;">
- Coś sobie myślał? Przyjemność kosztuje!</div>
<div style="text-align: left;">
- Ale ja...</div>
<div style="text-align: left;">
- Wynocha! Zabieraj się stąd!</div>
<div style="text-align: left;">
I dawaj za nim. Facet w samej bieliźnie, ubranie jest sukcesywnie ciskane w jego kierunku. Przynajmniej ukradł trochę wątpliwej przyjemności. Otwarta na miłość cielesną córeczka wyniosła się, lecz mój obecny dręczyciel podrósł, choć niezbyt mocno, na oko jakiś metr sześćdziesiąt, co jak na dwudziesto - kilku latka stanowi pewnikiem objaw patologicznej ciąży. Nie wykształcił też w pełni głosu, co powoduje efekt wiecznej mutacji zaprawiony dodatkowo męskim sznytem. Nie do podrobienia. Krasnal o donośnym, wwiercającym się w mózg, niedorozwiniętym głosie. Obdarzony słownictwem zasłyszanym w sypialni siostry. Wymarzony sąsiad! Dwa dni temu, gdy wynosiłem graty na strych, zapanowała chwilowo polityka otwartych drzwi. U nas - kontekstowo w celu łatwiejszego transportu dóbr, u wiekowej sąsiadki - z ciekawości. Zawitała owa Pani pod nasz lokal, gdzie moja dziewczyna, jej mama oraz wspomniana sąsiadka rozmawiały na tematy około mieszkaniowe, gdy nadciągnął krasnal. Próbował minąć trójcę bez słowa, niestety - dla siebie, bezskutecznie. Usłyszał dwa słowa na temat konieczności poprawy, zmniejszenia decybeli płynących z mrocznego lokum, obniżenia siły używanej do zamykania drzwi, by wyeliminować trzaskanie.... Dorzuciłem swoje nieudolne groźby, a karzeł moralny odwrócił się na pięcie i uciekł do domu. W pierwszym odruchu włączył głośną muzykę, lecz po kilku minutach wyeliminował źródło hałasu. Od tego czasu cisza. Czyżby udało nam się przemówić chłopcu do rozumu? Wątpię, bardziej prawdopodobne, że nie chcą stracić lokalu, który z tego co wiem nie jest wcale własnością diabolicznej rodzinki, a dobór mieszkańców leży w gestii miasta. Słowo daję, nigdy nie przypuszczałem, że mogę stać się jednym z tych co nocą dzwonią na policję, gdy sąsiedzi zakłócają ciszę nocną. Jeśli jednak nastąpi eskalacja problemu, nic innego nam nie pozostanie. Albo się starzeję, albo dorastam do miana obywatela. Głosuję na drugi powód... </div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
<b><br /></b></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-18507554962382330742016-05-01T13:19:00.000+02:002016-05-01T13:19:48.951+02:00Zdrowe Życie<div style="text-align: center;">
<b>Rusz dupę!</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-family: inherit;"><br /></span></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><span style="font-family: inherit;"><br /></span></b></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;"> <span style="white-space: pre-wrap;">Jestem jedną z tych osób, które od czasu do czasu, pod wpływem terroru sumienia, kupują kilka gruszek, pomarańczy, kiwi, bananów, albo główkę sałaty, żeby zadbać o zdrowie. Następnie przetrzymuję te bomby witaminowe, aż się zestarzeją, a następnie umrą. Jestem swoistym nadzorcą, bogiem warzyw i owoców. Albo naukowcem, który obserwuje cały cykl życia zieleniny. Brakuje tylko notatek, teorii i wniosków. Życie witamin w mojej lodówce jest bezwartościowe i bezcelowe. Całe szczęście, że górna i środkowa półka goszczą kolejno: Parówki, mortadelę, majonez oraz cebulę. Tak, cebula jest uprzywilejowana, każdy bóg ma swoich ulubieńców. Odkąd dzielę życie z drugą połówką warzywa i owoce przeżywają drugą młodość, a jakość ich egzystencji wzrosła diametralnie. Rzadziej umierają, czasem, wzorem idiotycznych reklam, spełniają swe marzenia lądując na dole ludzkiego żołądka. Z ćwiczeniami idzie mi trochę lepiej, choć jak odkryłem wczoraj, nie tak dobrze jakbym sobie tego życzył. </span></span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="white-space: pre-wrap;"> Postanowiłem udać się na drabinki, aby podciągnąć się parę razy, zrobić pompki, wzmocnić mięśnie, dla zdrowia. Docieram na miejsce i już z oddali widzę zawodowca. Rękawiczki, odpowiedni strój, stosuje rozgrzewkę, którą wieńczą poprawnie wykonywane ćwiczenia, oparte na wyraźnym planie. Odpuszczam sobie owo miejsce, chcąc uniknąć kompromitacji w oczach sportowca. Postanowiłem pobiegać, gdyż w parku widziałem kolejną uliczną siłownię, a jeśli los będzie łaskawy, tam wykonam swoje nieudolne ćwiczenia, nie wadząc nikomu. Tak sobie pomyślałem. Już po kilku minutach biegu odkrywam, że truchtanie w domu, w miejscu, nijak się ma do walki ze słabościami w plenerze. Zszokowany miałkością własnej formy, postanowiłem porwać się z motyką na słońce. Rozpocząłem biegową wspinaczkę pod górę, znajdującą się na obrzeżach parku. Zanim wbiegłem na cholerne wzniesienie, myślałem o tej kupie ziemi jak o pagórku, górce, a w trakcie walki o każdy oddech, przypiąłem jej łatkę Giewontu. Słowo daję, poczułem się jak starzec. Na siłownię plenerową dotarłem już więc spokojnym spacerem. Podobno również zdrowym. Tym razem spotkałem dwóch sportowców, choć w raczej nietypowych strojach. Szerokie kurtki, zwężane w pasie, rurki na nogach, stopy ukryte w glanach, jeden łysy z brodą, drugi w kapturze i okularach przypominał szczupłego Skibę. Brodaty łysol, chudy i niski, stanowił połączenie Rasputina, punka oraz skina. Wyglądali groźnie. Trzeciej siłowni w okolicy nie znam, więc machnąłem ręką i rozpocząłem ćwiczenia. Czułem się bezpiecznie, gdyż kątem oka widziałem w pełni profesjonalny trening milczących nieznajomych, a moje żałosne podrygi na drążku raczej nie mogły wywołać u nich innych uczuć poza nutką rozbawienia i szczyptą politowania. Słowo daję, poczułem się jak młodszy brat wszystkich uprawiających sport. Daleki jestem od zniechęcenia, ale miałem wyższe wyobrażenia o swojej formie. Gdy nie znalazłem już siły na dalsze ćwiczenia, postanowiłem do domu wrócić spokojnym truchtem. Nic z tego, po niecałych stu metrach odkryłem, że nogi mam jak z waty, a w płucach brakuje powietrza. Pozostaje mi zacisnąć zęby i wrócić na trasę w nadchodzących dniach. Zachęcam moi drodzy do własnych prób, można zmienić perspektywę i uświadomić sobie jak wiele dzieli nas od zdrowego, wysportowanego ciała. Ja wracam na ten cholerny Giewont... </span></span></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-46033693298729909032016-04-24T11:54:00.000+02:002016-04-25T13:03:10.264+02:00Sąsiedztwo<div style="text-align: center;">
<b>Podejdź Pan do płota!</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Mieszkam w lokalu, w którym ściany wewnętrzne między pomieszczeniami są grube, nie przepuszczają hałasu, podczas gdy przegrody oddzielające sąsiadów zbudowano chyba ze styropianu. Blok pod tym względem nadaje się na dublera dla budynku z serialu Alternatywy 4. Z jednej strony znajduje się lokum młodej pary, której o dziwo nie słychać, jednak z sypialnią graniczy pokój niespełna dwudziestoletniego hip zioma z tępym, hałaśliwym głosikiem. Ten stwór jest zawsze w domu. Nie uczy się, nie pracuje, tylko gada przez telefon, rechocze, przewraca przedmioty i kurwi na swoją niezdarność. Zaprasza ludzi koło północy, czasem wydaje nieartykułowane dźwięki. Fascynujące, acz upierdliwe stworzenie. Jego matka, wiem że istnieje dzięki częstym okrzykom nastolatka:</div>
<div style="text-align: left;">
- Mama!!! Zrobisz herbaty?!</div>
<div style="text-align: left;">
- Mama!!!</div>
<div style="text-align: left;">
podobno pracuje w urzędzie, więc nie mamy do czynienia z pełną patologią. Choć ojca oczywiście brak. Liczne skargi mieszkańców budynku nie spotkały się póki co z konkretną reakcją władz. Szczerze mówiąc, gdyby nie wrażliwe ucho mojej towarzyszki życia, nawet bym nie zwrócił uwagi na koszmarnych sąsiadów, słoń nadepnął mi na ucho, a hipopotam poprawił z dyńki. Mogę spać i funkcjonować w każdych warunkach. Ale jak to często bywa problemami, gdy ktoś już raz zwróci na niego uwagę, nie można zapomnieć, powrócić do stanu sprzed nabycia wiedzy. </div>
<div style="text-align: left;">
To nie koniec kolorytu lokalnego. Osiedle, w którym przyszło mi żyć nie segreguje śmieci, a co za tym idzie musimy płacić wyższy czynsz. Pal licho pieniądze, choć z bólem serca, ale kto w dzisiejszych czasach nie segreguje śmieci? Tragedia. Muszę drałować sto metrów dalej, pod inny budynek, aby cichaczem podrzucić własne szkło i plastiki. Na szczęście im dalej od domu tym lepiej. Nieopodal znajduje się wspaniały, zadbany i dobrze urządzony park z wielkim jeziorem, a po drodze doń, odkryłem plac do ćwiczeń, który zamierzam molestować latem. Do parku idę otoczony joggerami, mijam górkę, pod którą podbiegają co ambitniejsi. Serce rośnie! Nagle, po drugiej stronie jeziora dostrzegam osobliwy kształt. Pozbawione korony oraz gałęzi grube drzewo, przy którym majstrują ludzie. Zaciekawiony ruszyłem na spotkanie wiekowej rośliny. Okazało się, że ów pień, stanowi pojemnik na książki oraz czasopisma, które każdy może wziąć i przeczytać! Świetna sprawa, sfinansowana ze środków europejskich. Podebrałem jedną książkę i zamierzam podrzucić stare czasopisma. Fajna, nowoczesna inicjatywa i póki co, o dziwo działa. Choć obawiam się ataku polskości w postaci sterty śmieci wepchniętej do swoistej, literackiej dziupli. Okazuje się, że można stworzyć skrawek terenu, który będzie nie tylko urokliwy i czysty, ale także funkcjonalny i przestronny. Szkoda tylko, że aby osiągnąć podobny efekt trzeba oddalić się od domu. Na pohybel papierowym ścianom i głośnym sąsiadom! A teraz idę do parku. Po książkę. </div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-36299584383593701902016-04-06T09:09:00.000+02:002016-04-06T09:09:55.474+02:00Remedium<div style="text-align: center;">
<b>Terapia</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
W jednym z poprzednich wpisów obnażyłem swoje lenistwo, wystawiając je na widok publiczny, piętnując, ale jednocześnie podziwiając jego silę i konsekwencję. Kluczową ofiarą owej słabości ostatnimi czasy okazało się moje zdrowie. Kolano, z uszkodzonym więzadłem, które czeka na artroskopię i ewentualną operację, trzyma się w miarę stabilnie, cierpiąc w milczeniu i tylko od czasu do czasu przypomina jak nieodpowiedzialnym człowiekiem jestem. Prawdziwą porażkę poniosłem jednak z inną częścią ciała. Wybity podczas gry w siatkówkę palec okazał się złamany, a jego nowy, kaprawy, krzywy i rozkosznie pulchny wygląd pozostanie ze mną aż po grób. Jasne, udałem się w końcu do lekarza. Po czterech tygodniach. Łapiduch dobił mnie informacją, że gdybym przyszedł od razu, palucha umieściliby na szynie, czy innym drucie, całkowicie niwelując obecną szpetotę niedocenianego, piątego chwytadła. Parafrazując idiotyczną reklamę z udziałem sportowców:</div>
<div style="text-align: left;">
- Brawo ja!</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Doktor opieprzył mnie za głupotę i zapisał na terapię zmiennym polem magnetycznym. Wykorzystałem abonamentowe moce i zapisałem się do placówki medycznej nieopodal budynku, w którym przyszło mi pracować. Obecnie, codziennie o 11:20, tuż przed udaniem się na stanowisko w Mordorze, poddaję się działaniu owej terapii. Zaznaczę na wstępie, że nie jestem szaleńcem i sprawdziłem, iż pole magnetyczne działa i wywiera pozytywny wpływ na wiele procesów w ludzkim organizmie, poprawia metabolizm, przyspiesza gojenie ran, zrastanie kości i pomaga zapanować nad bólem. Jest to jednocześnie najmniej efektowny zabieg, którego byłem świadkiem. Prowadzą mnie do małego boksu, na końcu szeregu podobnych pomieszczeń, ze ścianami cienkimi, bez sufitu, co umożliwia łatwe podsłuchiwanie innych rehabilitantów. Siadam na zwykłym krześle, rękę wkładam do metalowego cylindra z wylotami po obu stronach. Konstrukcja znajduje się na mobilnym wózeczku, mogę dowolnie zbliżać i oddalać aparaturę, aby wygodnie ułożyć kończynę. Rehabilitant naciska przycisk z napisem start, a pudełko z elektroniką zaczyna odliczać piętnastominutowy odcinek czasu. Nie dzieje się absolutnie nic na poziomie obserwowalnym gołym okiem. Nic nie wyczuwam również dłonią. Pulpit sterowniczy wygląda zarazem prosto i kiczowato. Słychać lekkie buczenie, ale ma się rażenie, że owa terapia to jeden wielki przekręt. Czułem się głupio tak siedząc i pokładając wiarę w kawałku metalu podłączonym kablem do odpustowego pudełka. Co minutę ciszę masakrował tylko dźwięk podkreślający upływający czas. Wyobraziłem sobie, że to przekręt na miarę eliksiru miłosnego, czy innego wzmacniacza. Na ulicy mógłby stać stragan ze znachorem wyposażonym w kawałek metalu i pudełeczko. </div>
<div style="text-align: left;">
- Zapraszam, zapraszam, pole magnetyczne uleczy każde zmartwienie!</div>
<div style="text-align: left;">
Perfidne, płatne placebo. </div>
<div style="text-align: left;">
- Panie doktorze, ale ja nic nie czuję! </div>
<div style="text-align: left;">
- Pole ma długofalowy efekt. Za kilka tygodni, gdy ja już będę wiele kilometrów stąd, poczuje Pan ulgę i odrosną Panu obie utracone kończyny!</div>
<div style="text-align: left;">
Gdy rehabilitant powrócił do mojego boksu, zapytał:</div>
<div style="text-align: left;">
- Czy to wszystko?</div>
<div style="text-align: left;">
Odpowiedziałem:</div>
<div style="text-align: left;">
- Chyba tak.</div>
<div style="text-align: left;">
A pomyślałem:</div>
<div style="text-align: left;">
- Człowieku, co ja tu robię? Ty mi powiedz czy już mogę się obudzić? Gdzie jest ukryta kamera?</div>
<div style="text-align: left;">
No nic, teraz przyszło mi poczekać kilka tygodni na efekty. Spoglądam z nadzieją na garbaty, chromy palec, z którym już od dawna nie chcą się bawić pozostałe... </div>
<div style="text-align: left;">
PS: Jak wam coś jest zasuwajcie do lekarza! </div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-68033735141982429942016-03-27T10:26:00.003+02:002016-03-27T10:26:50.422+02:00Niewierny<div style="text-align: center;">
<b>Już nie udają...</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Dawno, dawno temu darowałem sobie wizyty w kościele. Przez jakiś czas deklarowałem chęć powrotu, gdyby sytuacja wewnętrzna się poprawiła, nastąpił cud w postaci uatrakcyjnienia oferty dla potencjalnych wiernych. Niestety to już nie jest słoma z butów, ani nawet buty ze słomy. Mamy do czynienia ze zleżałym, brudnym sianem, przyklejonym do czarnych sylwetek na powierzchni całego ciała poczciwych księży. Znów dałem się wmanewrować w wizytę z koszyczkiem, coby podlać nieco kiełbasę oraz jajka. Dałem się przekonać obietnicą pyszności, które czekały na mnie w domu. Od razu zaznaczę - pyszności na najwyższym, światowym poziomie, ciasta, żurek, mięso w sosie z buraczkami. Mmm, było warto. Co musiałem znieść przed wyżerką?</div>
<div style="text-align: left;">
Docieramy pod kościół, przed którym ustawiono namiot oraz stół złożony z ławek szkolnych. I tu pierwsze rozczarowanie... brak jakiegokolwiek obrusu. Gołe, brudne ławki, nawet prosta szmata by wystarczyła. Szybko okazało się też, że na stole nie zabrakło miejsca dla bardziej kluczowych elementów. Trzy, wielkie koszyki na pieniądze od wiernych. Świetnie, Panowie, dziękujemy za subtelność. Domyślam się, że zbieraliśmy na obrus? Taka akcja crowdfundingowa, wrzucicie odpowiednią kwotę, położymy obrus! Doliczymy kilka kolejnych papierków, a rozlosujemy nagrody! Jeśli zapełnicie tacę, użyję więcej wody święconej i pocałuję wasze dzieci! To już tylko jeden krok od sprzedawania odpustu, czy talonu na zbawienie. </div>
<div style="text-align: left;">
Podobała mi się reakcja samych wiernych na przybycie pewnego mężczyzny. Dotarł on na końcówkę tury, gdy ksiądz już pomachał palemką i podtopił udekorowane koszyczki. Starsze Panie ciasno oplatały stół, uniemożliwiając dotarcie ze stroikiem. Mężczyzna spróbował uprzejmie:</div>
<div style="text-align: left;">
- Przepraszam... </div>
<div style="text-align: left;">
I przeciskał się delikatnie ku stołowi. </div>
<div style="text-align: left;">
- Już polane!!! Za późno!!!</div>
<div style="text-align: left;">
Ostro zawołały jednym głosem zgromadzone kobiety. Dźwięk ten zawierał w sobie oburzenie, reprymendę, wyższość i nienawiść.</div>
<div style="text-align: left;">
Facet z półuśmiechem, konsekwentnie próbował swych sił:</div>
<div style="text-align: left;">
- Ok, ale ja sobie tylko tam postawię koszyczek. Mogę, prawda?</div>
<div style="text-align: left;">
I dopiął swego, ścigany, zbiorowym, piętnującym spojrzeniem.</div>
<div style="text-align: left;">
Nie kupuję tego. Apeluję jednocześnie do rodzin, darujcie sobie kościół katolicki. Nie ciągnijcie dzieci, znajdźcie inny obrządek, gdzie duchownym jeszcze się chce. Skończmy z polskim "na kolanizmem". Naprawdę są alternatywy...</div>
<div style="text-align: left;">
Na koniec anegdota prosto z rodzinnego stołu. Ksiądz chodzi po kolędzie, wujek mojej dziewczyny wręcza księdzu kopertę, w której znajduje się 20 zł, duchowny zagląda i kręcąc głową oponuje.</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie, nie trzeba.</div>
<div style="text-align: left;">
Na co wujek:</div>
<div style="text-align: left;">
- Ale to nie dla księdza przecież. Na kościół daję. </div>
<div style="text-align: left;">
Wziął, a uszy piekły go tak bardzo, że nie potrzebował czapki. </div>
<div style="text-align: left;">
Krzyżyk na drogę!</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-35129982667804412732016-03-23T22:50:00.001+01:002016-03-23T22:50:49.639+01:00Ja chcę!<div style="text-align: center;">
<b>Dzieci, dzieci, dzieci!</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Wracając z pracy do domu najpierw jadę tramwajem, następnie metrem, na koniec wsiadam ponownie do tramwaju. Zainspirowany polskim nieczytelnictwem staram się pochłonąć jak najwięcej stron podróżując, bo w domu wciąż żyję na nierozpakowanych pudłach i folii malarskiej. Bywa jednak, tak jak dziś, że pewne sytuacje okazują się warte zawieszenia lektury. Wsiadają na Okopowej, młoda mama i jej małe dziecko - chłopiec. Tramwaj zatłoczony, stoją blisko mnie. Dziecko markotne, bełkocze pod nosem i wiesza się na matczynej dłoni. Zerkam dyskretnie kątem oka. Wszystkie miejsca zajęte, co nie powstrzymuje dzieciaka przed takim oto lamentem:</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
- Ja chcę usiąść!</div>
<div style="text-align: left;">
Matka, zakłopotana próbuje początkowo zignorować dziecko. Bezskutecznie, bo po chwili następuje kolejny atak:</div>
<div style="text-align: left;">
- Łee!!! Ja chcę usiąść!</div>
<div style="text-align: left;">
Mama tym razem decyduje się na odpowiedź:</div>
<div style="text-align: left;">
- Nie ma miejsca, musimy się dostosować. </div>
<div style="text-align: left;">
Dziecko uruchamia płaczliwe tony, a we mnie rośnie gula, którą chętnie cisnąłbym w kierunku małolata. Coś w postawie chłopca obudziło we mnie psychopatę, miałem ochotę złapać go za kołnierz, unieść nad głowę i potrząsnąć małym ciałkiem, jednocześnie wrzeszcząc:</div>
<div style="text-align: left;">
- Zamknij się! Nie ma dla ciebie miejsca. Będziesz stał!</div>
<div style="text-align: left;">
Powstrzymałem mordercze zapędy, a mały demon kontynuował:</div>
<div style="text-align: left;">
- Ja chcę tu usiąść! Mogę tu usiąść? Mogę usiąść? Ja chcę usiąść!</div>
<div style="text-align: left;">
Darł się w kierunku najbliżej siedzącej kobiety. Szokujące, mama znów wyszeptała coś do dziecka, próbując załagodzić sytuację.</div>
<div style="text-align: left;">
- Ja chcę usiąść!</div>
<div style="text-align: left;">
Takich należy wyrzucać. Niech się nauczy. Kolejny powód, dla którego nie powinienem mieć dzieci. </div>
<div style="text-align: left;">
Na szczęście na następnym przystanku wysiedli. Bachor nadal uczepiony dłoni, marudny i wrzaskliwy. Życzę, aby miał trudności z siadaniem. Do emerytury. Matka wyglądała przyzwoicie, zachodzę w głowę, czy popełniła kilka błędów wychowawczych, czy też natrafiła na wyjątkowo niekorzystną kombinację genów u swego syna. Jak wytrzymać z dzieckiem niesympatycznym, płaczliwym i po prostu głupim? Święta kobieta. Żałuję, że nie mam w sobie na tyle bezczelności oraz śmiałości, aby prostować podobne dzieciaki, straszyć je, dla dobra współpasażerów. Może następnym razem... strzeżcie się bachory!</div>
<div style="text-align: left;">
</div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-41631361812650393462016-03-09T19:03:00.000+01:002016-03-09T19:03:56.253+01:00Oko na leniwca<div style="text-align: center;">
<b>Jutro... później... nigdy...</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Większości ludzi da się przypisać klarowną etykietę. Czasem opartą na charakterystycznym wyglądzie, innym razem wynikającą z dominującej cechy osobowości lub z powodu określonego pochodzenia owej postaci. Muszę przyznać się do opisywanych praktyk, zwykle już po kilkunastu minutach mam pierwszą etykietę, którą potem modyfikuję albo zamieniam na inną, w miarę poznawania danej osoby. Upraszczam, klasyfikuję, krzywdzę, lekkomyślnie dobierając negatywne łatki. Na swoją obronę, ujawnię kolejny fragment mojego zwichrowanego umysłu, etykiety zwykłem przyznawać również sobie samemu. Właściwie jest to najbardziej klarowna etykieta ze wszystkich jakie kiedykolwiek przypisałem. <b>Leń</b>.</div>
<div style="text-align: left;">
Zwykłem odkładać sprawy na jutro. Następnie wydłużam proces o kolejny dzień. Docierając do tzw. deadline'u przesuwam ścianę dalej. Potem przebijam ją leniwie i nadal drepczę w miejscu. Byle do jutra. Albo najlepiej do wiecznego nigdy. W październiku, lub we wrześniu, nie pamiętam kiedy dokładnie i oczywiście nie chce mi się sprawdzić, mój dowód osobisty, jedyny dokument ze zdjęciem, stracił ważność. Nie mogę oddać krwi, pobrać zaświadczenia dotyczącego ilości przekazanej posoki, dzięki któremu uzyskałbym zwrot podatku, nie potrafię urzędowo potwierdzić, że ja to ja. Nie chce mi się iść do fryzjera, zrobić zdjęcia do dowodu i wysłać wniosku o wyrobienie. Uszkodziłem mały palec lewej dłoni kilka tygodni temu, grając w siatkówkę. Zapisałem się w końcu, po wyczerpującej walce z lenistwem, na wizytę u ortopedy w Lux Medzie, tyle, że... nie mam dowodu osobistego, nie przejdę więc rejestracji na miejscu, nie podejmę leczenia. Dramat. Rachunki, papiery, chusteczki, wszystko upycham po kieszeniach, z myślą, że później wyrzucę zawartość do kosza, gdy uznam, że wspomniane papiery nie będą już potrzebne. Mijają tygodnie, spodnie trafiają do prania pełne niepotrzebnych śmieci, a ja kontynuuję proceder. Czemu odsłaniam przed wami kaprawe wnętrze? Ku przestrodze. W ramach terapii szokowej, zabieram was do swoistego ośrodka zepsucia, ukazując beznadziejny przypadek chorobliwego lenia. Niczym upodlony alkoholik ukazany nadmiernie pijącym, czy wychudzony, umierający ćpun zaprezentowany początkującym koksownikom, próbuję wpłynąć na wasze umysły, ratujcie resztki energii przed entropicznym rozkładem leniwego bezruchu. Pozdrawiam z drugiej strony rzeki. Jednocześnie pragnę uspokoić podobnych wykolejeńców. Nie jesteście sami, odwagi! Możemy oszukiwać społeczeństwo, pozorować działania, pracować, żyć, dawać coś z siebie. Cóż z tego, że pozornie? Wystarczy by współtworzyć społeczeństwo! Pracoholicy - pamiętajcie by czasem odpuścić, dno znajduje się zdecydowanie niżej, niż chwila lenistwa i zaniedbania. Zbilansowani energetycznie ludzie, nie idźcie moją drogą, pielęgnujcie w sobie iskierkę ambicji. Beznadziejni leniwcy, zapraszam na kanapę! </div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-82869540274330309212016-03-06T10:12:00.000+01:002016-03-06T10:12:06.888+01:00Autobusowe dywagacje<div style="text-align: center;">
<b>Nie znasz nikogo!</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Zmieniłem miejsce zamieszkania z wielką pomocą moich przyjaciół. Walizki, kartony, torby, torebki, meble, jedzenie, pełen pakiet. I kwiatki. Dużo kwiatów. Sześć dużych samochodów, plus kilka przejażdżek osobówką. Z tego miejsca gorąco pozdrawiam uczestników zdarzenia - jeszcze raz bardzo wam dziękuję. Co jednak jest najistotniejsze dla niniejszego wpisu dotyczy zmiany odległości, która chroni mnie od miejsca pracy. Wydłużenie trasy pozwala nadrobić wstydliwe zaległości w lekturze, a także powrócić do niesamowitego świata osobliwości i absurdu, serwowanego nieodmiennie przez społeczność Zarządu Transportu Miejskiego oraz samych pasażerów.</div>
<div style="text-align: left;">
Jadę sobie spokojnie, bo od pętli, autobusem, wszystkie miejsca moje, nos w książce. Stopniowo, nieubłaganie, z każdym kolejnym przystankiem, autobus się zapełnia. W pewnym momencie jedna, krótka konwersacja przykuła moją uwagę, odciągając od lektury. Dwie młode dziewczyny w sosie dziwkarsko - plastikowym. Futerka, makijaż jak u harlequina, jedna z nosem w smartfonie.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
D1: - Zobacz, zaznaczyłam okejkę.</div>
<div style="text-align: left;">
D2: - A po co ty ich klikasz, przecież ty ich nie znasz nawet! Mało tego, to nie są nawet gwiazdy! Nikt znany. </div>
<div style="text-align: left;">
D1: - No taaak. Wiem, że nie są znani, ale wiesz, sama rozumiesz. Jakoś tak nie mogę się powstrzymać. Lubię pisać, ładni są.</div>
<div style="text-align: left;">
D2: - A po co ci wszyscy ci ludzie?</div>
<div style="text-align: left;">
D1: - A ty nie masz znajomych na fejsie?</div>
<div style="text-align: left;">
D2: - No mam. Ale mam tylko trochę, których znam. I ci których mam mi wystarczają.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Dziewczynie numer dwa udało się wspaniale podsumować sytuację. Chociaż u obu wśród list znajomych na twarzo - książce próżno byłoby doszukiwać się języka polskiego, to jedna białogłowa wykazała się rozsądkiem godnym lepszej sprawy. Po raz kolejny przekonałem się, że młodzież mi odjeżdża, utopiłem zrozumienie gdzieś między internetem a smartfonem. Wiedziałem, że to nastąpi, lecz nie przypuszczałem, że tak szybko. To niezauważalny, nieubłagany proces. Na koniec dwa słowa podziękowania dla wywołanego do tablicy ZTM. Bardzo dziękuję za niewłączanie ogrzewania w dniach największego mrozu i włączanie tegoż oraz ryglowanie okien, gdy na dworze jest gorąco. Brawa na stojąco należą się również miastu za notoryczne wyłączanie świateł na Wołoskiej, przy Konstruktorskiej, nieopodal Mordoru. Dziękuję za okoliczności sprzyjające spóźnieniu do pracy i ten dreszczyk emocji - rozjadą mnie, nie rozjadą? Przechodzić, czy czekać? Do zobaczenia w warszawskich autobusach! </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
</div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6386687398967181751.post-64653379146278363232016-02-20T09:21:00.000+01:002016-02-20T09:21:54.426+01:00Strona z pamiętnika... Głodomora<div style="text-align: center;">
<b>Żarcie</b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: left;">
Godzina siódma, dzwoni budzik, a ja, przeklinając pod nosem okrutny los, wstaję. Pół - przytomny przygotowuję się do wyjścia. Zęby, kanapki, garderoba. Zziębnięty, śpiący i zmęczony po żałosnych pięciu godzinach snu, rozpoczynam podróż do pracy. Najpierw krótka wędrówka do metra, potem pociągiem podziemnym jakieś cztery stacje, następnie piętnaście minut piechotą do Mordoru. Stopniowo, na skutek marszu i mrocznej aury mój umysł się rozjaśnia, w przeciwieństwie do kurczących się zasobów energii. I oto widzę ich, moje wybawienie. Dwoje młodych ludzi, ubranych w jaskrawo - zielone koszulki, wyposażonych w osobliwe plecaki. Jak się okazało. pełne kawy. Reklamowali jakąś telewizję, wciskając ulotkę, którą z szacunku dla ich pracy, wyrzuciłem dwa śmietniki dalej. Poczęstowali mnie kawą i krówką. Za darmo. Od razu poczułem się lepiej, a gorący płyn pomasował skurczone wczesnym porankiem wnętrzności. To jest życie! A historia powtórzyła się trzy dni z rzędu, do tego stopnia polubiłem nasze spotkania, że, gdy wczoraj kawiarzy zabrakło z powodu deszczu, poczułem autentyczne rozczarowanie. Oto jest, moi drodzy, kartka z pamiętnika głodomora!</div>
<div style="text-align: left;">
Mógłbym jeść cały czas, a posiłki pochłaniam w kilkanaście sekund. Jedząc, uzyskuję efekt kuli śniegowej, mogę wytrzymać bez spożywania tylko do pierwszego posiłku, czy nawet przekąski. Potem już idzie z górki, lawinowo wręcz. Mam pięć kanapek do pracy, zaplanowane na osiem godzin. Nic z tego, gdy zjem pierwszą, od razu pochłaniam trzy kolejne, ostatnią przetrzymuję może z pół godziny. Potem pochłaniam wafelka, banana i resztki posiłku życzliwych współpracowników. Kupuję batona w automacie i wciąż czegoś mi brak. Czasem zamówię z innymi kebaba, ale i to nie wystarcza. Ostatnio w pracy nas rozpieszczają, przygotowując desery biszkoptowe, czy babeczki. Mam kilku szaleńców nieopodal biurka, którzy zaprzedali duszę diecie, więc zjadłem w sumie trzy desery. Potem przypomniałem sobie o pączku. Innego dnia koledze został sos po daniu na wynos, więc kupiłem paluszki i zjadłem je, maczając w czerwonej, kleistej mazi. Nawet zjadłem od innego znajomego pół sałaty! Nieistotne ile jedzenia przygotuję do pracy i tak wszystko zjem, nie zaspokoiwszy głodu. Myślę, że w rubryce hobby, na honorowym miejscu umieściłbym jedzenie. Gdy mam wolne, co kilkanaście minut idę do kuchni i zaglądam do lodówki. Czasem coś wyjem, ale niekiedy jedynie otwieram drzwiczki i patrzę co jeszcze zostało. Dramat. Pamiętajcie, gdy zapraszacie mnie do siebie i proponujecie jakąś przekąskę, otwieracie wielką paczkę chipsów, możecie być pewni - nic nie zostanie. Lojalnie ostrzegam, nie chcesz, by coś zostało zjedzone, ukryj to w najmroczniejszym zakamarku swego domostwa. Standardem jest również inne, przerażające zachowanie. Po sutym obiedzie, gdy przez pięć minut czuję pewne nasycenie, ruszam do lodówki, wydobywam tabliczkę czekolady i zżeram ją w ciągu minuty. Lubię też zjeść szybko obiad, gdyż wtedy powstaje szansa, że dojem posiłek po innym domowniku. Jednocześnie odczuwam smutek ponieważ nie potrafię delektować się czymś naprawdę smakowitym, żarłoczność pochłania wszystko zbyt szybko. Uwielbiam jeść. A najbardziej kocham darmową wyżerkę, dlatego najnowszy "system bonusowy" jest tym najskuteczniejszym podczas całej dotychczasowej kariery głodomora. Zastanawiam się, czy spotykam podobnych sobie w najbliższym otoczeniu? Czy mijam głodomorów na ulicy, w metrze, robimy razem zakupy w supermarkecie, czy też jestem jedynym potworem? Samotnym i skazanym na zagładę. Czy komuś zostało coś do jedzenia, mogę odciążyć... </div>
Rethrayhttp://www.blogger.com/profile/00618371040616774648noreply@blogger.com6