sobota, 28 września 2013

Historia nabyta

Warto słuchać, czyli jak ukradłem historię...



   Ostatnio stężenie absurdalnych sytuacji wyraźnie spadło, chyba, że to ja mam pecha i nie trafiam na kluczowych nosicieli - szalonych klientów. Niewykluczone, że skończył się sezon buractwa lub odmieńcy zbierają siły na okres przedświąteczny. Kilka dni temu odkryłem, że co najmniej jedna nosicielka absurdu przeniosła się na czas nieokreślony do innego sklepu. Historię tę usłyszałem od towarzysza niedoli, pracującego na pierwszej linii - w punkcie obsługi klienta. Ten natomiast dowiedział się o zdarzeniu od Pani Tereski. Kim jest jest wspomniana Teresa? Nieopodal punktu obsługi klienta znajduje się stoisko z preclami. Nie dalej jak kilka metrów od lady naszego przyczółku. Bardzo sympatyczna ekspedientka, z którą pokowcy od czasu do czasu gawędzą nosi właśnie wspomniane imię. Dodam, że stoisko jest niewielkie i oprócz precli, można tam zakupić co najwyżej jakieś pieczywo. Wystawa jest przeszklona i widać cały towar oraz charakter kramiku jak na dłoni, na pierwszy rzut oka. A oto, bez dalszych wstępów, zasłyszana historia...

Do Pani Tereski i jej preclowego stoiska podchodzi kobieta w średnim wieku. Po zwyczajowym powitaniu mówi:
- Chciałabym fakturę, tu mam paragon.
Pani Tereska, wyraźnie zbita z tropu, pyta:
- Fakturę? Ale ja tu sprzedaję precle.
Muszę przyznać, że na tym etapie historii naprawdę pomyślałem, że kobieta chce fakturę na precelki. Rzeczywistość okazała się nieco bardziej pokręcona. 
- No jak to? Ale mnie w Saturnie powiedzieli, że fakturę dostanę przy wyjściu...
Tutaj Pani Tereska wysiadła. Ja przystanek dalej. Dodam, że Saturn znajduje się DWA piętra wyżej i po drugiej stronie galerii handlowej. Pominę fakt, że otrzymanie faktury poza sklepem, w którym robimy zakupy nie powinno przyjść pani do głowy. Gorzej, że jeśli już ubzdurała sobie, by szukać szczęścia nieopodal wyjścia z centrum handlowego, to dlaczego wybrała akurat malutkie stoisko z preclami? Zastanawiam się, który element pozwolił jej wysnuć wniosek, że dotarła na miejsce? Obok jest chociażby nieszczęsna witryna punktu obsługi klienta, zdecydowanie bardziej pasująca do jej potrzeb. Ale nie, stoisko jest pewnie przykrywką. Pod precelkami leży stos dokumentów i drukarka. Na pewno uzyskam fakturę. W adresie zapiszmy - Dom wariatów. Pozdrawiam Panią Tereskę i nieszczęsnych pokowców... Ciekawe czy klientka w końcu otrzymała nieszczęsną fakturę? Być może nadal błąka się po centrum handlowym, w poszukiwaniu szczęścia, niczym biała dama na murach średniowiecznego zamku. Życzę powodzenia i zdrowia psychicznego, nie zaraz... tylko powodzenia, na odzyskanie zdrowie jest już za późno. 

sobota, 21 września 2013

Ekologiczna Riposta

Szacun...


    Ostatnio ekologia częściej pojawia się w mediach. Wszystko za sprawą zmian w procedurze segregowania odpadów. Zmniejszyła się ilość pojemników, większość odpadów wyrzucamy teraz razem, w odpowiednich konfiguracjach. Niestety w mojej dzielnicy nadal stoją pojemniki ze starym podziałem, co idealnie pasuje do polskiej opieszałości i "tumiwisizmu". Wyrzucaj jak prosimy ale... nie masz gdzie i jak. Super. Co ciekawe sklep, w którym przyszło mi wylewać ostatnie poty, również zainteresował się ekologią. A może bardziej ekonomią? Wprowadzano torebki dostępne tylko za opłatą. Niestety zrobione z plastikowych drzew. Ekologia pełną gębą. Nawet nadrukowano grafikę takiego drzewa na reklamówce. Ciekawe gdzie takie rosną? Podobno skład plastiku uzupełniono o jakiś czynnik chemiczny, który pozwoli rozpuścić się reklamówce w szybszym tempie niż w ciągu kilkuset lat. Bodaj w  miesiąc. Korci mnie by wziąć jedną, położyć gdzieś na balkonie i sprawdzić po 30 dniach czy coś się stało. Może trzeba zapewnić odpowiednie warunki? Podlewać, posadzić w ziemi, doglądać? A może automatycznie po miesiącu torebka ulegnie nagłej dezintegracji? Ciekawe czy z zawartością...  Najlepiej sprawę skomentował wczoraj pewien klient, który jak mawiają anglojęzyczni: "Made my day". Stałem na kasie, nieopodal mnie była jeszcze dwójka pracowników płci pięknej. Podchodzi klient, Pan koło pięćdziesiątki, kupował chyba jakieś czasopisma, nie pamiętam. Standardowa gadka, nabijam towary na kasę oraz zadaję sakramentalne pytanie:
- Doliczyć torebkę za 20 groszy?
Na co usłyszałem klienta, mówiącego z kamienną twarzą:
- CH-W-D-P.
Koleżanki wprawione w stan konsternacji, lekko się speszyły. Na jednej twarzy ukazał się cień uśmiechu, drugiej rysy wykrzywił delikatny szok. Choć Pan wyraźnie mnie zaskoczył, postanowiłem zachować spokój, przeszedłem na żartobliwy ton i wydobyłem z siebie następujące słowa:
- Ale przez samo "h", czy "ch"?
Klient wyraźnie się zamyślił, po czym odparł:
- Przez "ch".
Pomyślałem sobie, że mam do czynienia z niezłym świrem, który przynajmniej radzi sobie z ortografią. Dalej wymieniliśmy jakieś zdawkowe aluzje co do wulgarności skrótu, którym Pan się posłużył, a stężenie absurdu sięgało już zenitu, kiedy to klient dobił nas wyjaśnieniem swojej wypowiedzi. 
- CHowam-Wszystko-Do-Plecaka.
Wkręcił mnie dokumentnie. Zniszczył, połknął, przeżuł i wypluł. Potem ładnie i kulturalnie nas pożegnał, a ja umarłem ze śmiechu. Kolejny raz dziękuję za garstkę szaleństwa, którym obdarzają mnie podobni ludzie. Oby było was jak najwięcej, Szacun!



poniedziałek, 2 września 2013

Dzika północ

My tu mamy własne zasady...



   Nad Bałtykiem nic nie jest pewne. Poczynając od ustalanej według własnego widzi mi się "opłaty klimatycznej", poprzez transport, pogodę, ceny usług, aż po rozrywkę, wszystko to regulują nieznane i często zmienne zasady. Wsiadamy do autobusu 30 km od docelowego przystanku, płacąc po 10 złotych od osoby. Dwie zakonnice dołączają do pasażerów na jakieś 5 kilometrów od celu, płacąc po cztery złocisze. Na razie wszystko się zgadza, ale do czasu. Na kolejnym przystanku, oddalonym od poprzedniego maksymalnie o kilometr, wsiadają dwie młode dziewczyny i płacą... po 8 złotych. A jadą w to samo miejsce co my i zakonnice. Albo kierowca jest bogo - bojnym człowiekiem, albo niezłym cwaniakiem, co uznał, że dziewczynki się nie postawią. I wiecie co? Udało mu się. Tak jest na każdym kroku. Dyktując cenę za tzw. "opłatę klimatyczną" gospodarz uważnie obserwuje jak klient zareaguje na podaną kwotę, w razie czego lekko schodząc z ceny. Kompletny chaos panuje na przystankach autobusowych. Przewoźników jest wielu, a każdy zalepia swoją karteczką poprzednika. Nie wiadomo co i kiedy przyjedzie. Z wyjątkiem oficjalnego przewoźnika, który o dziwo, jeździ mniej więcej z jednym rozkładem. Za to cholernie rzadko i ze zmiennymi cenami. Na strzeżonych plażach niby nie wolno palić, ani spożywać alkoholu, jednak nikogo to nie obchodzi, nikt z miejscowych służb nawet nie pojawia się na piasku. Tylko ratownicy, ale ich to akurat rozumiem, mają inne obowiązki. To jest o tyle wkurzające, że jeśli zwrócisz jakiemuś palaczowi uwagę, wychodzisz na psychola, co nienawidzi dobrej zabawy. No cholera jasna, przyszedłem pooddychać jodem, czystym, rześkim powietrzem. Zapalić sobie mogę gdzie indziej, prawda? Nie rozumiem zresztą, cóż to za przyjemność w takim miejscu? Wiatr hula dymem w twarz, słoneczko grzeje, powietrze wspaniałe, a my ze śmierdzącym petem psujemy sobie zabawę? Następnym razem wybiorę się z maską gazową. Albo pójdę nad morze w stroju narciarskim i w goglach. Do tego hełm strażacki i już mogę cieszyć się tym co dostarcza mi przyroda. Co ciekawe, w sprawie alkoholu, którego bynajmniej nie potępiam (nie śmierdzi i nie dymi), również zakaz nie działa. Chodzą nawet mobilni handlarze o przedziwnej modulacji, oferując ziiiimne piiiwo, gooorrrącą kuukuuurydzę, orzeszki w kaaarmeluu! Nikt nawet nie udaje, że kogoś to obchodzi. Jeśli ktoś już ma chorą fantazję i musi zapalić nad morzem, w imię czynienia zła, może przecież odejść kilkaset metrów dalej, gdzie nie ma oficjalnego kąpieliska. Będzie dodatkowo dreszczyk emocji, bo ratownik nie uratuje w razie tonięcia. Zakaz chodzenia po wydmach również jest tylko pustym przepisem. Dzieciarnia i dorośli biegają bez zahamowań. Bachory oczywiście bez nadzoru rodziców. Myślę, że ci ostatni mają ukryte motywy. Przyjechali nad morze, by uwolnić się od pociech. Znudziły im się dzieci, liczą na jakiś spektakularny wypadek, zaginięcie, czy serię złamań zakończonych krwotokiem wewnętrznym. W sumie czemu nie, tylko dlaczego kosztem przyrody? Można dziecko stracić w bardziej cywilizowany sposób. Na przykład szprycując Anty - Apetizerem ;). Wracając do moich ukochanych przystanków i narzędzi transportu... SKM - Szybka Kolej Miejska. Niestety w przypadku relacji Gdańska z Gdynią, nazwa ta jest niesmacznym żartem. Stacji jest ze dwadzieścia na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, jazda trwa chyba z godzinę... Pociąg właściwie nigdy nie rusza, tylko człapie. A za oknem industrialno - post - apokaliptyczny krajobraz. Zdychające stocznie, sterty gruzu i tym podobne atrakcje. Bilet na to ustrojstwo można zakupić na peronie, ale skasować już nie. Ani w pociągu, ani na platformie służącej do wsiadania. Należy zejść po długich schodach do podziemi, tam skasować bilet, potem z powrotem na górę, bo inaczej mamy tylko bezużyteczny świstek papieru. Toż oni mają gorzej niż warszawiacy, a to spore osiągnięcie. Czasem można znaleźć automat z biletami, tylko na gotówkę, a zakupionego tam biletu nie musimy kasować... tak dla draki, większego chaosu. Zaczynam doceniać warszawskich drani. Podobają mi się też miejscowe atrakcje muzyczne. Disco Polo żyje i ma się dobrze. Co kilka dni występują Boys, albo Weekend. Co ciekawe widzieliśmy też plakat z Modern Talking. Tyle, że na zdjęciu był ktoś zupełnie inny... Jak się dobrze przyjrzeć, zobaczymy niewielki dopisek przy nazwie: "Reloaded". Ciekawe. Może powinny powstać lokalne odpowiedniki gwiazd światowej muzyki? Red hot chili peppers reloaded z Sanoka, Metallica lite z Trójmiasta. Chłopaki odpalaliby jakiś niewielki procent od zysków danemu zespołowi, a każdy miałby piosenki dostępne na żywo, w każdym kraju. Czyżby kolejny świetny pomysł na program telewizyjny? Wybieramy sobowtórów - castingi, koncerty, kasa. Muszę odezwać się do jakiejś telewizji zanim sami na to wpadną... Mimo wszystko polecam wyjazd nad morze. Jeśli tylko zadamy sobie odpowiedni trud, wyjdziemy czasem na ludzi nienawidzących dobrej zabawy, nadłożymy plażowej drogi, trafimy na miejsce bez dzieci, wtedy naprawdę mamy szansę miło spędzić czas. Pooddychać czystym powietrzem, popływać. Pobiegać po wydmach z papierosem w gębie i porzucić swoje potomstwo...