poniedziałek, 2 września 2013

Dzika północ

My tu mamy własne zasady...



   Nad Bałtykiem nic nie jest pewne. Poczynając od ustalanej według własnego widzi mi się "opłaty klimatycznej", poprzez transport, pogodę, ceny usług, aż po rozrywkę, wszystko to regulują nieznane i często zmienne zasady. Wsiadamy do autobusu 30 km od docelowego przystanku, płacąc po 10 złotych od osoby. Dwie zakonnice dołączają do pasażerów na jakieś 5 kilometrów od celu, płacąc po cztery złocisze. Na razie wszystko się zgadza, ale do czasu. Na kolejnym przystanku, oddalonym od poprzedniego maksymalnie o kilometr, wsiadają dwie młode dziewczyny i płacą... po 8 złotych. A jadą w to samo miejsce co my i zakonnice. Albo kierowca jest bogo - bojnym człowiekiem, albo niezłym cwaniakiem, co uznał, że dziewczynki się nie postawią. I wiecie co? Udało mu się. Tak jest na każdym kroku. Dyktując cenę za tzw. "opłatę klimatyczną" gospodarz uważnie obserwuje jak klient zareaguje na podaną kwotę, w razie czego lekko schodząc z ceny. Kompletny chaos panuje na przystankach autobusowych. Przewoźników jest wielu, a każdy zalepia swoją karteczką poprzednika. Nie wiadomo co i kiedy przyjedzie. Z wyjątkiem oficjalnego przewoźnika, który o dziwo, jeździ mniej więcej z jednym rozkładem. Za to cholernie rzadko i ze zmiennymi cenami. Na strzeżonych plażach niby nie wolno palić, ani spożywać alkoholu, jednak nikogo to nie obchodzi, nikt z miejscowych służb nawet nie pojawia się na piasku. Tylko ratownicy, ale ich to akurat rozumiem, mają inne obowiązki. To jest o tyle wkurzające, że jeśli zwrócisz jakiemuś palaczowi uwagę, wychodzisz na psychola, co nienawidzi dobrej zabawy. No cholera jasna, przyszedłem pooddychać jodem, czystym, rześkim powietrzem. Zapalić sobie mogę gdzie indziej, prawda? Nie rozumiem zresztą, cóż to za przyjemność w takim miejscu? Wiatr hula dymem w twarz, słoneczko grzeje, powietrze wspaniałe, a my ze śmierdzącym petem psujemy sobie zabawę? Następnym razem wybiorę się z maską gazową. Albo pójdę nad morze w stroju narciarskim i w goglach. Do tego hełm strażacki i już mogę cieszyć się tym co dostarcza mi przyroda. Co ciekawe, w sprawie alkoholu, którego bynajmniej nie potępiam (nie śmierdzi i nie dymi), również zakaz nie działa. Chodzą nawet mobilni handlarze o przedziwnej modulacji, oferując ziiiimne piiiwo, gooorrrącą kuukuuurydzę, orzeszki w kaaarmeluu! Nikt nawet nie udaje, że kogoś to obchodzi. Jeśli ktoś już ma chorą fantazję i musi zapalić nad morzem, w imię czynienia zła, może przecież odejść kilkaset metrów dalej, gdzie nie ma oficjalnego kąpieliska. Będzie dodatkowo dreszczyk emocji, bo ratownik nie uratuje w razie tonięcia. Zakaz chodzenia po wydmach również jest tylko pustym przepisem. Dzieciarnia i dorośli biegają bez zahamowań. Bachory oczywiście bez nadzoru rodziców. Myślę, że ci ostatni mają ukryte motywy. Przyjechali nad morze, by uwolnić się od pociech. Znudziły im się dzieci, liczą na jakiś spektakularny wypadek, zaginięcie, czy serię złamań zakończonych krwotokiem wewnętrznym. W sumie czemu nie, tylko dlaczego kosztem przyrody? Można dziecko stracić w bardziej cywilizowany sposób. Na przykład szprycując Anty - Apetizerem ;). Wracając do moich ukochanych przystanków i narzędzi transportu... SKM - Szybka Kolej Miejska. Niestety w przypadku relacji Gdańska z Gdynią, nazwa ta jest niesmacznym żartem. Stacji jest ze dwadzieścia na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, jazda trwa chyba z godzinę... Pociąg właściwie nigdy nie rusza, tylko człapie. A za oknem industrialno - post - apokaliptyczny krajobraz. Zdychające stocznie, sterty gruzu i tym podobne atrakcje. Bilet na to ustrojstwo można zakupić na peronie, ale skasować już nie. Ani w pociągu, ani na platformie służącej do wsiadania. Należy zejść po długich schodach do podziemi, tam skasować bilet, potem z powrotem na górę, bo inaczej mamy tylko bezużyteczny świstek papieru. Toż oni mają gorzej niż warszawiacy, a to spore osiągnięcie. Czasem można znaleźć automat z biletami, tylko na gotówkę, a zakupionego tam biletu nie musimy kasować... tak dla draki, większego chaosu. Zaczynam doceniać warszawskich drani. Podobają mi się też miejscowe atrakcje muzyczne. Disco Polo żyje i ma się dobrze. Co kilka dni występują Boys, albo Weekend. Co ciekawe widzieliśmy też plakat z Modern Talking. Tyle, że na zdjęciu był ktoś zupełnie inny... Jak się dobrze przyjrzeć, zobaczymy niewielki dopisek przy nazwie: "Reloaded". Ciekawe. Może powinny powstać lokalne odpowiedniki gwiazd światowej muzyki? Red hot chili peppers reloaded z Sanoka, Metallica lite z Trójmiasta. Chłopaki odpalaliby jakiś niewielki procent od zysków danemu zespołowi, a każdy miałby piosenki dostępne na żywo, w każdym kraju. Czyżby kolejny świetny pomysł na program telewizyjny? Wybieramy sobowtórów - castingi, koncerty, kasa. Muszę odezwać się do jakiejś telewizji zanim sami na to wpadną... Mimo wszystko polecam wyjazd nad morze. Jeśli tylko zadamy sobie odpowiedni trud, wyjdziemy czasem na ludzi nienawidzących dobrej zabawy, nadłożymy plażowej drogi, trafimy na miejsce bez dzieci, wtedy naprawdę mamy szansę miło spędzić czas. Pooddychać czystym powietrzem, popływać. Pobiegać po wydmach z papierosem w gębie i porzucić swoje potomstwo... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz