czwartek, 19 stycznia 2017

Przebudzenie

Pierwsze oznaki...



  Na początku nie przejmujemy się zdrowiem. Nie pozwalamy myślom krążyć wokół złamań, więzadeł, kalectwa, czy zniedołężnienia. Biegamy, skaczemy, gramy w piłkę, bez opamiętania, napędzani radością i świeżością naszych młodocianych organizmów. Czasem zdarzy się wypadek, ten czy inny chłopak dozna poważnej kontuzji, lecz zwykle kończy się na stłuczeniu, czy kilku siniakach. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że coś podobnego mogłoby nas spotkać. Potem nadchodzi szlachetna trzydziestka i zaczynają się schody. Dawne:
- E tam, chrzanić rozgrzewkę od razu gramy!
Zamienia się w śmiertelne niebezpieczeństwo. Wokół ciebie pojawia się cierpienie. Jeden ma wodę w kolanie, drugi zerwał więzadła, trzeci jest za gruby, czwarty właśnie złamał nogę po raz trzeci. Wstajesz rano, boli cię kark. Idziesz do łazienki, schylasz się, łupie w krzyżu. Wstajesz z krzesła przy biurku, odzywa się ból w stopie. Ćmi w pachwinie, a jeden z kolegów odwołuje spotkanie bo naderwał jakieś ścięgno wstając z kanapy. Po piwo. W sercach trzydziestolatków rodzi się strach. Kiedyś zebranie dwudziestu chłopaków do gry nie stanowiło problemu. Kłótnie po ilu gramy, kto siedzi na rezerwie były na porządku dziennym. Dziś jak przyjdzie czterech to mamy święto. Na kolanach, łokciach, kostkach i nadgarstkach opaski usztywniające, co piętnaście minut ktoś przerywa grę z grymasem bólu na twarzy, odchodzi w kąt, masuje co trzeba, rozciąga i wraca do gry modląc się o przetrwanie. 
  Z rozwalonym kolanem pogodziłem się już dawno, nawet za bardzo bo zaniechałem sensownego leczenia, jednak ból w krzyżu, który zaatakował podczas biegania zakłócił mój dobrostan. Do tego stopnia, że antagonizowałem nowy materac, zamiast przyznać, że doznałem urazu podczas prostego wysiłku fizycznego. Pobolało dwa dni, pozbierałem się i zapomniałem. Radośnie wznowiłem aktywność z odważnym i bardzo głupim: "E tam, chrzanić rozgrzewkę od razu gramy!" na ustach. W czwartek, tydzień temu wybrałem się na siatkówkę. Zebraliśmy całkiem pokaźną ekipę, więc rozgrywce towarzyszyła atmosfera radości i beztroski. Atakowałem, skakałem, odbierałem, wystawiałem, serwowałem, szczęśliwy, że otulone opaską uciskową kolano daje radę, w pewnym momencie postanowiłem zablokować atak po prostej przeciwnika. Podskakuję, ręce w górze, w pełni wyprostowany i  nagle ostry ból w krzyżu uniemożliwia mi dalszą grę. Poczułem się jak starzec, dwa razy ten sam uraz w ciągu dwóch tygodni. Wróciłem do domu, ponarzekałem, poszedłem spać i...
  Rano się zaczęło. Nie mogłem wstać, wyprostować się, usiąść, mogłem jedynie leżeć na boku w jednej określonej pozycji. Do łazienki chodziłem na czworaka, zwijając się z bólu. Dziś czuję jedynie drobną niedogodność, zwykłe pieczenie, ale wciąż pamiętam tamto cierpienie. Mam tylko nadzieję, że uda mi się odsunąć w czasie moment, w którym lekarz stwierdzi:
- Proszę Pana, teraz już tak będzie. W Pana wieku...
Wiem, że przesadzam, ale chciałbym aby ta krótka opowiastka przyczyniła się do wyeliminowania z życia społecznego zabójczej i śmiertelnie niebezpiecznej frazy:  
- E tam, chrzanić rozgrzewkę od razu gramy!
Następnemu, który to powie dam w gębę. Chyba, że akurat będę zwijał się z bólu w drodze do łazienki.