sobota, 21 grudnia 2013

Prawie jak Tweet...

Nie kłamali...




    W którymś z wcześniejszych postów przedstawiłem wstępne wrażenia z nowej pracy - na infolinii Sa... ekhem... Trzech Gwiazd (Coś jednak zapamiętałem ze szkolenia, łatwo sprawdzicie o jakim producencie mówię ;)). Wystarczy tylko przypomnieć, że jest to robota dotycząca sprzętu, prostych porad, napraw (w teorii). Wielokrotnie czytałem, bądź słyszałem legendarne opowieści o ludziach, którzy mają bardzo proste i absurdalne problemy ze swoimi nowymi urządzeniami, przedwczoraj jednak przeżyłem coś niesamowitego, zrozumiałem, że żadna z opowieści nie była zmyślona. Tak, tak, nie kłamali. Ludzie są... hmm jakby to powiedzieć... zagubieni. Znów poczułem się jak w Matrixie, granica między wymiarami uległa zatarciu, dotarł do mnie powiem absurdu. Obym jak najczęściej miał okazję odczuwać takie emocje. Bez dalszych wstępów, oto danie główne, przedstawiam: Petentkę.

Albert: - Dzień dobry infolinia firmy XYZ, Albert Kosieradzki, w czym mogę pomóc?
P (petentka): - Dzień dobry, kupiłam dzisiaj drukarkę, a raczej urządzenie wielofunkcyjne państwa firmy i chyba mam problem.
Albert: -  A na czym polega ów problem?
P: - No rozpakowałam, podłączyłam i zupełnie się nic nie dzieje. Powinna się chyba uruchomić?
Albert: - Czy podłączyła pani kabel do gniazdka? Świeci się dioda zasilania?
P: - Tak, sprawdziłam kabel -  podpięty. No właśnie nic się nie świeci, nic się nie dzieje. Sprawdziłam, czy nie ma włącznika gdzieś z tyłu, czy z boku. Już z kwadrans szukam i nic takiego nie ma.
Albert: - Hmm, proszę mi podać model urządzenia, zobaczę co da się zrobić...
Tutaj kobieta podaje model. Wchodzę na stronę oglądam zdjęcia, czytam specyfikację...
Albert: - Wie Pani co... tam na górze jest przycisk włącznika, zakładam, że Pani go nacisnęła?
I opisuję gdzie jest oraz jak wygląda. Szczerze mówiąc zwróciłem jej na to uwagę, żeby zyskać na czasie i przygotować ewentualne zgłoszenie do naprawy, gdy nagle słyszę:
P: - Ooo rany!! Jakie piękne światełko! Działa, proszę Pana, działa! Dziękuję!
Kopara mi opadła. Jakoś udało mi się uniknąć szalonego śmiechu, wymieniliśmy kilka uprzejmych uwag i Pani się rozłączyła. A ja inaczej spojrzałem na rzeczywistość. Guzik, którego szukała ze dwadzieścia minut jest jedynym, podświetlonym elementem i znajduje się na samym froncie urządzenia. Nie do przegapienia. Naprawdę. Petentka była bardzo sympatyczna, wesoła i wdzięczna, a mimo to pozostawiła po sobie niepokojące wrażenie. Siedziałem przez kilka minut, zszokowany z bananem na twarzy. Miło, że ludzie wciąż potrafią mnie zaskoczyć... Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? W takim razie dziękuję za rozmowę, pozdrawiam i do usłyszenia!

Rozkoszne karły

Dzieci




     Na wstępie chciałbym wyraźnie zaznaczyć, żeby nie było nieporozumień - Nie planuję produkcji własnych dzieci. Nie jestem w stanie wykluczyć zmiany zdania w tej demograficznej kwestii, lecz póki co, spasuję. Za duża odpowiedzialność, pożeracz czasu, zasobów, ostateczne przypisanie roli życiowej - te znaczące czynniki skutecznie wybijają mi z głowy wychowywanie małego człowieka. Bywa, nie każdy jest dostatecznie skłonny do poświęceń i ofiarowania. Nie jestem jednocześnie całkowicie odporny na dziecięcy urok, to trochę jak z pięknymi, rozkosznymi zwierzakami - naturalna, biologiczna reakcja. I choć kocham psy, własnego posiadać również nie chcę. Zawiódłbym go, albo on rozczarowałby mnie, odbierając wolność. Podobnie jest z dziećmi. Tylko trudniej. Odpowiada mi rola dobrego wujka, casualowego opiekuna psów, z doskoku. Przyjść, pobawić się, wyprowadzić, nakarmić, koniec wizyty. Następna za dwa tygodnie. Jest się czego wstydzić? Być może, ale wolę zachować szczerość i uczciwie przyznać: nie nadaję się na rodzica. Nie w tej chwili. Jednocześnie niektóre berbecie wywołują mój szeroki uśmiech psychopaty - pedofila (kto widział, ten nigdy nie zapomni). Dziś na przykład miałem przyjemność podsłuchać interesującą rozmowę mamy,  z jej kilku - letnią dziewczynką. Miejsce akcji? Jakże by inaczej - autobus. 

D (dziewczynka): - Mamusiu, a jak dentysta wyrwie mi ząb, to ja ten ząb od niego dostanę?
M (oczywiście mama): - Tak, może ci dać ząb, jeśli będziesz chciała.
D: - A jeśli nie będę chciała, to dentysta wyrzuci go do śmieci?
M: - Hmm... do takiego specjalnego pojemnika. Ale tak... w zasadzie wyrzuci go.
D: - A może będzie chciał go zabrać, komuś pokazać. Swojej żonie.
W tym momencie zaprezentowałem światu swój uśmiech psycho - pedofila. Na szczęście bez reakcji mamy i jej córeczki. Mama nie zrażona, lekko tylko zbita z tropu, odpowiada.
M: - Ty też możesz ten ząb komuś pokazać.
D: - A komu?
M: - Swojemu mężowi.

Brawa dla mamy. Wysłuchała cierpliwie, nie wyśmiała córeczki, nawet zdobyła się na sympatyczny żart na koniec. Nie hamuje legendarnej, dziecięcej ciekawości, traktuje latorośl z szacunkiem. Zwiększa szansę na pojawienie się wartościowego członka społeczności, zmniejsza odsetek miejskiego buractwa. Łatwo sobie wyobrazić, jak podczas tak krótkiej wymiany zdań, między karzełkiem i opiekunem dochodzi do nieprawidłowości, które wskazałyby wzór złego wychowania. Swoista matryca zła, pozwalająca produkować nędznych, wystraszonych, złośliwych, przerażonych, słabych, słowem - ZŁYCH ludzi. Wyobraźmy sobie na przykład alternatywne odpowiedzi opiekunki:

D: - Mamusiu, a jak dentysta wyrwie mi ząb, to ja ten ząb od niego dostanę?
M: - Nie zawracaj mi dupy. Zamknij się.

Interpretacja raczej oczywista - pełna dysfunkcja, dorodny okaz patologii. Wulgarnie, za nic mając swoje dziecko. Szanse na zburacenie? 90%. Inne warianty w tym samym tonie?

D: - Mamusiu, a jak dentysta wyrwie mi ząb, to ja ten ząb od niego dostanę?
M: - Tego nie wiem, ale zaraz dostaniesz coś ode mnie. Porządne lanie, jeśli nie zostawisz mnie w spokoju.

D: - Mamusiu, a jak dentysta wyrwie mi ząb, to ja ten ząb od niego dostanę?
M: - Co to za pomysł? To obrzydliwe, nie bądź głupia.

Prawdziwe combo. Zmniejszamy dziecku samoocenę, jednocześnie krytykujemy za dociekliwość, hamując rozwój ciekawości świata. Zburaczenie? Szansa na poziomie 85%. Do tego dziecko raczej zniechęci się do dentystów... a do mamy już na pewno. Dlatego apeluję do potencjalnych rodziców - dobrze przemyślcie decyzję o przyjęciu na siebie ogromnej odpowiedzialności, bo możemy nie tylko zepsuć życie sobie, dziecku, ale także nam wszystkim, którzy będziemy mieli okazję spotkać efekt działań wychowawczych za kilkanaście lat. Bo każdy, nawet największy burak miał swoją genezę. Rodziców. Szansę na pozostanie człowiekiem wartościowym. A teraz kto wie ilu, spośród przestępców, psychopatów, morderców, polityków zapytało kiedyś swoją mamę: -  Mamusiu, a jak dentysta wyrwie mi ząb, to ja ten ząb od niego dostanę?
Życie składa się właśnie z takich pojedynczych chwil, budujemy nastawienie dzieci do życia, poprzez szereg codziennych zdarzeń. Pozornie nieznaczące pytanie, lecz niezwykle ważna odpowiedź. Warto się zastanowić... A co wy byście odpowiedzieli?




piątek, 13 grudnia 2013

Goooool...a nie ma!!!

Psychofan




    Piszę te słowa dzień po wspaniałym, ponadczasowym sukcesie Cudzoziemnskiej Warszawa, zielonych z Łazienkowskiej. Naszych bohaterskich reprezentantów polskiej myśli szkoleniowej na arenie międzynarodowego futbolu. Po heroicznym boju z Cypryjczykami Legia wydarła zwycięstwo. I to dwiema bramkami! Legioniści upiekli kilka pieczeni przy jednym ogniu. Strzelili aż dwa gole, dzięki czemu nie zostali najgorszą drużyną w historii Ligi Europejskiej, mało tego nie są nawet najsłabszą drużyną tej edycji. W kolejnym pozbawionym znaczenia meczu o wszystko, Polacy wzbijając się na wyżyny swoich umiejętności, uniknęli ukrzyżowania przez brutalną historię. Szkoda, że im się udało. Wielu zapomni jak słaby występ mistrza kraju oglądaliśmy w tym roku w europejskich pucharach, a tego typu porażki należy przyswajać, brać głęboko do serca i wyciągać wnioski. To "zwycięstwo" to tylko woda na młyn dla jałowych tłumaczeń Urbana i jego chłopców, którzy po każdym kolejnym przegranym meczu grupowym, tłumaczyli się brakiem szczęścia, złym stanem murawy, albo nieskutecznością poszczególnych zawodników. Przypomnę, że Legia przegrała pięć z sześciu meczów, nie strzelając ani jednej bramki. Zaraz, zaraz, we wczorajszym padły DWA GOLE. Niezły wynik jak pols... nie, nie ulegnę presji. Dość mam usprawiedliwień i mętnych narzekań na brak szczęścia, czy złą pracę sędziego. Wypadliśmy w tym sezonie fatalnie. Nie kibicuję klubowi z Warszawy, moje serce podąża dalej, wbrew nurtowi rzeki, jednak, gdy JAKAKOLWIEK polska drużyna walczy w europie zaciskam kciuki z całych sił. I coraz bardziej odczuwał bezsens swoich działań. Mogę jedynie połamać palce na darmo, wszak Legia jest chyba jedynym, no może poza Lechem, solidnie, z głową zarządzanym klubem. Z ciekawymi krokami transferowymi, młodym, wydawać by się mogło szerokim składem. Jeśli nawet taki zespół nie jest w stanie zawojować drugiej ligi europejskich pucharów, to jak daleko od światła jesteśmy? Chyba nawet nie siedzimy na poziomie gruntu, mieścimy się gdzieś w jaskini pośród mułu, na dnie głębokiego, podziemnego jeziora. Pamiętam jak rok, czy dwa lata temu, gdy nasi kopacze reprezentacyjni poruszali się od kompromitacji do porażki i z powrotem, pomyślałem sobie: Gorzej już być nie może, podźwigniemy się. Nic bardziej mylnego. Jako kibic polskiej piłki skopanej pogrążam się sukcesywnie w narastającej, sportowej depresji. Czuję się jak chrześcijanin, który właśnie dowiedział się, że jego ulubiony ksiądz z lokalnej parafii jest pedofilem i sypiał z każdym dzieckiem w mieście. Skoro by się podnieść, najpierw trzeba spaść na samo dno, tedy zastanawiam się czy i kiedy dostąpimy, jako kibice, podobnego zaszczytu? Gdzie znajduje się samo dno polskiego futbolu? W okolicach jądra ziemi? Wszak z każdym kolejnym miesiącem przesuwamy granicę żenady. A mówimy o sporcie, w który zaangażowane są ogromne środki finansowe, wspieranym przez kibiców, media, dziennikarzy. Dlaczego wciąż mam siłę oglądać grę Polaków? Jestem masochistą? Może trochę, choć główny powód jest inny. Są przebłyski światła, które docierają nawet na samo dno podziemnego jeziora. Polacy grający za granicą. Mamy kilku ludzi, którzy zasługują na miano international level. Szkoda, że, by poczuć radość z gry rodaków, musimy sięgnąć po zagraniczne kluby. Ba, oprócz kilku solidnych fachowców, mamy też gwiazdę światowego formatu. Robert Lewandowski. Gladiator. Inteligentny napastnik, silny. Dobry technicznie. Owszem marnuje sporo sytuacji, jednak co istotne - w ogóle nie ma to wpływu na jego dobrą grę. Zmarnował setkę? Trudno, zasuwa dalej, nogi nie drżą. Ten człowiek jest uosobieniem tezy, którą można wytłumaczyć słabość naszej reprezentacji. Tak, mam na myśli psychikę. Wielu polskich piłkarzy ma talent, niezłe umiejętności, brakuje im jednak odpowiednich cech psychologicznych, czy jak to się ostatnio mówi - wolicjonalnych. Nie mówię wcale o waleczności jako takiej, piję do odporności psychicznej. Siły, która pozwala brać na swoje barki ogromne oczekiwania i zachowywać spokój mimo gwizdów i oczekiwań. Tylko ludzie o podobnych cechach mogą sięgnąć po najwyższe laury. Tak jestem psychofanem Roberta Lewandowskiego, piewcą jego talentu. Tak podziwiam go. Jednak nie jestem zaślepiony, cieszy mnie, że mówimy o moim rodaku, jednak przede wszystkim za dziewiątką Borussi Dortmund przemawiają umiejętności, sposób gry, wpływ na drużynę i osiągane sukcesy. Dzięki podobnym historiom, innych reprezentantach na obczyźnie, mogę przetrwać chude czasy i z nadzieją spoglądać w przyszłość. Bo gorzej już chyba być nie może... prawda? Czy to światło widzę tam nad nami? Niestety, to tylko łuna, odblask chwały w postaci dramatycznego awansu "polskiej" Borussi do 1/8 Ligii mistrzów...  dziękujemy Jurgen, chwała ci Grosskreutz, brawo Lewy!