sobota, 31 sierpnia 2013

Plaga

Mroczne Pomioty



   Wakacje. Urlop. Czas, w którym pozostawiamy życie zawodowe daleko z tyłu i ruszamy w jakieś upragnione, często urokliwe, miejsce. Ja wybrałem nadmorskie klimaty Jastrzębiej Góry, w nadziei, że podładuję zużyte baterie. Od razu zdradzę - udało się. Nie obyło się jednak bez pewnych smutnych obserwacji. Natrafiłem na ślad groźnej zarazy, infekcji, która może skutecznie zburzyć spokój nawet tybetańskiego mnicha. Nie ustrzegą cię ani kombinezon ochronny, ani próby trzymania się na dystans - zarodniki są absolutnie wszędzie. Każdy piękny zakątek, w okresie letnich wakacji, wypełniony jest spaczeniem. Najgorsze jest to, że ludzie zdają się lekceważyć obecność zarazków. Ba, sprawiają, że ich emanacja jest wszechobecna i panoszy się bez przeszkód. Nadmorska plaża, droga dojazdowa, bary, ogródki piwne, toalety, autobusy, dworce - każde z tych miejsc zostało zarażone. Większość ludzi zdaje się akceptować podobny stan rzeczy. Niestety nie ma więc lekarstwa na tę obrzydliwą, absorbującą plagę. Można jedynie stosować środki zapobiegawcze, nim powstanie kolejny przyczółek choroby. Kalendarzyk, modlitwa, prezerwatywy, pigułki antykoncepcyjne, to tylko niektóre sposoby. Tak, tak moi drodzy, plaga, o której wspominam to dzieci. A raczej ich nędzni rodzice. Oczywiście latorośl nie zachowuje się źle sama z siebie, wynika to bardziej z olewactwa i niekompetencji rodziców. Bez względu na przyczynę efekt jest taki, że jedziesz na wypoczynek otoczony płaczem, darciem paszczy, krzykami, wrzaskiem i wszechobecnym wysikiwaniem pociech, gdzie tylko szanowny rodzic ma ochotę. Szkoda, że dorośli też nie zaczną załatwiać swoich potrzeb akurat tam gdzie stoją. To byłaby rewolucja. Dziennik, facet w garniaku opowiada o tragedii w Smoleńsku, po czym przerywa na moment, robi kupę i wzdychając, wznawia gadkę. Jaka elegancja i oszczędność czasu! Rodzice zdają się mieć gdzieś swoje pociechy, pozwalając im hasać do woli. Reagują tylko, gdy otoczenie zaczyna na nich krzywo patrzeć. A jak? W najgorszy możliwy sposób - agresywnie. Pogarszają tylko stan psychiczny dzieci, co prowadzi do wzmożonej histerii i podkręcenia już i tak wrzaskliwej sytuacji. Żenada. Syf brud i metr mułu. Do tego palą papierosy na plaży, przy swoich latoroślach, a jakże. Nic tylko zakopać ich w piachu, głową w dół, lub porzucić na środku morza. Zdecydowana większość dzieci w miejscach publicznych, podczas letnich wakacji, to rozbestwione, niezadbane, tłuste i nieznośne bachory. Plaga. Wracając do potrzeb fizjologicznych tychże potworów, dzieląc zew matki natury przez krótkowzroczność rodziców, otrzymujemy obrazek, w którym pewna matka, zatrzymuje się na środku plaży, po czym pomaga dziecku oddać mocz na piasek. Na samym środku. Skoro nie można wprowadzać psów na plażę, czemu wpuszczamy dzieci? Jaka to w tym konkretnym przypadku różnica? Zaczynam rozumieć ujemny współczynnik przyrostu naturalnego. Nie wiem, czy mamy do czynienia z dziełem szatana (to zawsze bardzo dobre wytłumaczenie), czy ze zwykłą ludzką głupotą, ubraną w szaty rodzica, ale wkurza mnie to. Powinno się karać takich psycholi, niektórzy nie powinni mieć dzieci. Po prostu. Najgorsze jest to, że taki źle wychowany bachor dorośnie, po czym zacznie tworzyć stadko sobie podobnych. Powstają istne wylęgarnie mrocznych pomiotów (szatana, a jakże). Powinno się wprowadzić oferty hoteli bez dzieci. Pewnej nocy w Jastrzębiej, zwrócono nam uwagę na zbyt głośne zachowanie, jako argument podając śpiące nieopodal małe dzieci. Jakoś nikogo nie obchodzi mój sen, gdy te same potworki drą japy od świtu. Poprzedzają nawet koguta. Gdzie tu konsekwencja i sprawiedliwość? Tak sobie myślę - warto nie pozwolić im spać w nocy, wtedy będziemy mieli spokój o świcie. I proszę, oszukałem system. Szkoda tylko, że rodzice są traktowani jak święte krowy, niezależnie od tego jak niski poziom prezentują jako ludzie. Następnym razem, zamiast nad morze, pojadę chyba na pustynię, też jest piasek, a dzieci jakby mniej...

wtorek, 20 sierpnia 2013

Wychowujemy dzieci

Powąchaj pięść, synku.



   Mam to szczęście, że ilekroć skuszę się na włączenie telewizora, wśród atakujących bloków reklamowych, zawsze pojawi się prawdziwa perełka. Swoisty boss wśród krótkich "zachęcaczy". Większość z takich reklamówek, potrafi skutecznie ukryć co tak naprawdę próbują nam wcisnąć, albo w ogóle nie wiemy co autor miał na myśli. Katastrofalne partactwa. Ostatnio obejrzana, nie należy do tej kategorii. Jest lepsza i bardziej mroczna. Wiemy co reklamują i to coś, jest przedmiotem mojego zdziwienia. Panie i Panowie, przedstawiam Apetizer. Już sama nazwa wpisuje się w mój ulubiony trend. Nachalnie sugeruje do czego służy proszek, co brzmi iście poetycko. Zgagix lub Ulgix, na wzdęcia, nosodrożnix na niedrożny nos i tym podobne potworki. Reklama prezentuje się mniej więcej tak. Stół zastawiony jedzeniem, nowoczesna kuchnia. Małżeństwo podejmuje znajomych, obie pary przyprowadziły dzieci na ucztę. Jest dziewczynka, stanowiąca tło, oraz dwóch chłopców. Nie pamiętam ich imion, więc załóżmy, że Jeden to Staś, a drugi Marek. Staś pałaszuje aż mu się uszy trzęsą, tymczasem Marek, wyraźnie cierpi, ze smutną miną nad talerzem. Zbliżenie na dwie koleżanki, przygotowujące jakieś nowe potrawy, następuje krótka wymiana zdań:
Mama Marka: - Ten mój Marek to straszny niejadek, mam z nim poważny problem. Prawie nic nie je!
Mama Stasia: - Wiem o czym mówisz. Stasio też taki był, ale odkąd podaję mu Apetizer je wszystko!
Potem rzut na wpierdzielającego Stasia.
Niepokojący przekaz. Twoje dziecko nie je tego co gotujesz? Może podajesz mu straszny syf?
Nie! Dzięki tej reklamie wiemy, że wystarczy naszprycować swoją pociechę prochami. Dzieci naprawdę mogą mieć preferencje kulinarne, ale nie, lepiej podać tabletkę. Podoba mi się też stwierdzenie: "zje wszystko". No to super, dajmy mu resztki z własnego obiadu - zje. Nie jesteś pewna czy jogurt się nie zepsuł? Apetizer i Staś sprawdzi! To nawet nie obierajmy owoców i warzyw, po co? Przecież jest Apetizer!
Może warto wprowadzić na rynek serię leków korygujących inne zachowania dzieci? Twoje latorośle płaczą gdy je tłuczesz? Łyżeczka Znieczulixu i załatwione. Córeczka cię nie kocha? Miłośnix pomoże! Fajnie, że przemysł farmaceutyczny wychodzi na przeciw lenistwu rodziców, to na pewno pozwoli wychować zdrowe i aktywne dzieci. To ciekawe, że społeczeństwo czepia się różnych rodzajów muzyki, filmów, gier, czy sposobu ubierania się innych. Nikt jednak nie zwraca uwagi na reklamy. Tam dopiero można wypaczyć obywateli. Mam pomysł na lek wspomagający indoktrynację, do połknięcia obowiązkowo, tuż przed każdym blokiem reklamowym, w pakiecie z abonamentem na cyfrową telewizję. Adaptix. Lek wspomagający podatność na przymus. Szkoda, że nie wynaleziono tabletki na głupotę...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Klub 80

Nie znacie się...


   Wygląda na to, że upał źle działa na Polaków. Wbrew logice nie poprawia nastroju, a potęguje frustrację. Odsetek klientów dziwnych wyraźnie się zwiększył. Tym razem zły los wybrał nietypowo, bo zmaterializował buractwo w postaci seniorki. Przypominam, że najczęściej mamy do czynienia z wariatami w średnim wieku. Tacy są najbardziej żywotni i uciążliwi. Nim opowiem historyjkę, warto wspomnieć o nowej koleżance, która dołączyła do grona pracowników. Jest to jedna z najmilszych osób jakie kiedykolwiek spotkałem. Uśmiecha się, mówi miękkim, przyjemnym głosem, grzecznie pyta o wszystko, a klientów traktuje jak porcelanowe skarby. Nie sposób się z taką osobą pokłócić. No chyba, że jest się złym człowiekiem. Zróbcie sobie herbaty, usiądźcie i posłuchajcie co zaserwował nam perfidny dziadek los. Przemieszczałem się z linii kas ku punktowi info, gdzie dostrzegłem wspomnianą koleżankę, obsługującą starszą kobietę. Przyspieszyłem, gdyż koleżanka była już kilka minut po pracy i z dobroci serca poświęcała jeszcze swój czas klientce. Tak to niestety bywa z dobrymi ludźmi, mnie podobne poświęcenie jest obce. Docieram do celu, gdzie okazało się, że Pani poszukuje duetu polskich kompozytorów, niejakiego Skrzeka i kogoś jeszcze, którego godności nie pamiętam. Wywiązała się taka oto rozmowa:
Koleżanka, wskazując na ekran zapytała mnie:
- Tak należy wpisać, żeby poszukać tych kompozytorów?
- Nie, niestety nie. Z klasyką jest problem. Nigdy nie wiadomo, czy sklasyfikowano daną płytę pod dyrygentem, kompozytorem, czy recitalem. Trzeba się trochę pomęczyć.
W tym momencie włączyła się starsza Pani:
- A to wy nie znacie muzyki klasycznej? Jak możecie tu pracować?
Poczułem wstępny chłodek. Od razu zrobiło się miło. 
- Wie Pani, na świecie jest dużo różnej muzyki. Każdy słucha czego innego. Muzyka poważna to zupełnie nie moje klimaty. 
Koleżanka dorzuciła od siebie, w ramach ułagodzenia sytuacji:
- Ja mogę Pani polecić bardzo ciekawego fińskiego kompozytora.
Na co kobieta: 
- Ale skrzek i XY to są Polacy.
Cudowna riposta. A Duńczycy to są Duńczycy. To jest, Proszę Pani kotlet schabowy. Może w ogóle rozmawiajmy tylko o Polakach, od razu zyskamy na wartości. W tym momencie już przeczuwałem nadchodzącą zgniliznę. 
Na głos powiedziałem tylko:
- Nie stosujmy kryterium narodowościowego. - W tym momencie znalazłem w systemie poszukiwany koncert i udałem się na półkę, w celu przekazania go klientce. Gdy wracałem, z towarem w dłoni, trafiłem w sam środek szaleństwa. Starsza Pani, krzyczała:
- Przestań mi tu bzdury wygadywać! Nie będę z tobą gadać, proszę się do mnie nie odzywać! - Mniej więcej coś takiego, mogłem lekko przekręcić słowa, choć sens jest jasny. Wrzeszczała machając ręką ku koleżance i oddalając się od info. Mocno zdziwiony podszedłem do klientki i wręczywszy jej płytę skarciłem:
- Proszę się zachowywać grzeczniej, to nie w porządku.
- Nie będziesz mnie pouczał! Ja już dawno skończyłam 80 lat, a tobie jeszcze daleko!
Z trudem powstrzymałem chichot. Przepraszam, czy sam fakt przeżycia osiemdziesięciu lat jest jakimś osiągnięciem? Elitarnym klubem nadludzi? Poczułem się jak w grze komputerowej z gatunku rpg. Niestety wystąpiłem w charakterze osobnika o zbyt niskim poziomie doświadczenia, by z sukcesem, na równi, porozmawiać ze starszą Panią. Może źle rozwijałem postać? Mam wygaszone opcje dialogowe związane z wiekiem, bo jestem za młody. Cholera, trzeba było lepiej rozdzielać punkty. Albo wszedłem do krainy, w której wszyscy mają wyższe levele i teraz z nikim nie mogę porozmawiać. Cholera, chyba trzeba było trochę poexpować w poprzedniej lokacji. Powinienem był rozwinąć perswazję, albo zastraszanie na maksimum. A może ta kobieta jest bossem kończącym przygodę? A wiecie co tak staruszkę zirytowało? Dobroć i bezinteresowność miłej pracownicy. Koleżanka, gdy odszedłem ku zadaniu poszukiwania płyty, zapisała klientce na karteczce nazwisko wspomnianego, fińskiego kompozytora. Zbrodnia. Sodoma i Gomora. To gorsze niż wymordowanie całej rodziny wraz z psem. Coraz mniej rozumiem ludzi. No nic pora kończyć, idę trochę poquestować, rozwinąć postać. Boję się, że następnym razem nie zdołam porozmawiać z jakimś sześcio - latkiem, bo zabraknie mi ogłady i doświadczenia. W końcu jestem tylko n 26 poziomie...

sobota, 10 sierpnia 2013

Z kamieniem w dłoni...

Szkiełkiem po masce...


   Docierając do pracy, trafiłem na odległy od centrum, fragment ulicy Marszałkowskiej. Kamieniczki, bruk, instalacja w kształcie tęczy na placu. Nie posądzałem tej ogromnej ulicy o tak urokliwe fragmenty. Spacerowałem spokojnie, powoli dryfując w kierunku miejsca pracy, gdy nagle stałem się świadkiem nieprzyjemnego zdarzenia. Stałem na przejściu dla pieszych, w blasku mrugającego, zielonego światła, które płynnie przeszło w złowieszczą czerwień. Niestety pewien wyrostek, z nagim torsem, w towarzystwie swej czternasto - letniej dziewczyny, postanowił olać kierowców i radośnie wkroczył na zebrę, w blasku ostrzegawczej czerwieni. Samochody dobrodusznie go nie przejechały (a szkoda), tylko jeden z kierowców, z westchnieniem pokręcił głową. Na co nasz szanowny młodzieniec, spiorunował go wzrokiem i pokazał środkowy palec. Potem jeszcze szedł kawałek za skręcającym samochodem i wygrażał w jego kierunku. Wyglądał raczej żałośnie, z tym kamiennym, wyższościowym wyrazem twarzy. Przykra sprawa. Rozumiem, że można olewać światła i narażając życie przemykać na drugą stronę, ale czy naprawdę można wierzyć w swoją rację? Czy to tylko poza? Jego czternastka, w ogóle na to nie patrzyła. Pewnie było jej głupio. Gdybym miał samochód, potrącałbym podobnych zjebów. Nie na śmierć, cenię sobie wolność, ale tak delikatnie postraszyć nie zawadzi. Niestety po stronie kierowców zdarzają się równie buraczani osobnicy. Nie znoszę parkujących na środku chodnika. Całkowicie blokują ścieżynkę. Jestem bliski przejścia po prostu po ich samochodzie. Najlepiej w ubłoconych buciorach. Albo wezmę kawałek szkła i zarysuję maskę, porządnie, do szyby przykleję karnego kutasa za złe parkowanie. Nie wiem co taki kierowca sobie myśli, ale chyba niewiele i nie często. O ile demony parkowania są jeszcze umiarkowanie szkodliwe dla zdrowia, to grasujący na pozbawionych świateł przejściach dla pieszych piraci, stanowią już realną groźbę dla naszego życia. Wchodzisz sobie radośnie na pasy, uprzednio rozejrzawszy się w obu kierunkach, a samochód w oddali, zamiast zwalniać, przyspiesza. Strach się bać. Potencjalni mordercy, czy ćwoki bez wyobraźni? A może upośledzeni przestrzennie? Samobójcy, sadyści, masochiści? Politycy, fanatycy, zło wcielone, sam szatan podróżuje warszawskimi ulicami? Może ktoś kto miał zły dzień i myśli sobie. O idzie jakiś debil bez kółek, postraszę go, będzie zabawa. Dzięki za miłe wrażenia Panie hipotetyczny kierowco. Moja kobieta stwierdziła, że powinniśmy nosić kamienie w kieszeniach, by rzucać nimi w przejeżdżającego mordercę. Pomysł ciekawy, tylko nigdy nie pamiętam by poszukać odpowiednich pocisków. Pewnie najlepsza byłaby cegła, ale weź tu traf samochód w ruchu. Chcę wierzyć, że ci wszyscy ludzie bez wyobraźni, to wciąż te same osoby, które tylko przesiadają się do innego środka lokomocji. Czasem spotykam ich na ulicy, na piechotę, a innym razem w tramwaju, czy na przejściu dla pieszych, zakutych w metalową, ruchomą zbroję na czterech kółkach. Oby, bo jeśli nie, to liczebność mądrych inaczej jest niestety przytłaczająca. I stale rośnie. Co nam pozostało? Kamienie w dłoni, szkiełko w kieszeni i hart ducha. Wiara w to, że w jednym kawałku dotrzemy do celu. Powodzenia!

środa, 7 sierpnia 2013

Nie jestem stąd...

Pochodzę z innej planety...



   Ostatnie dni przed urlopem. Staram się przetrwać, przezwyciężam narastające znużenie. Jakkolwiek moja praca jest niesłychanie zajmująca, myśl o prażonej w słońcu, nadmorskiej plaży, działa na wyobraźnię. Byle do siedemnastego. Monotonię szarych dni handlowych, od czasu do czasu, urozmaica wyjątkowo interesujący klient. Jeśli żyjemy w Matrixie, to oni, stanowią emanację błędu systemu, wzorem filmowego deja vu. Powodują mrowienie w kościach, generują niekontrolowane ataki głupawki. Dziękuję Bogu za szaleńców. Zakręconych wariatów. Mimowolnych komików. Dziś na przykład nawiedziła nas mistrzyni ciętej riposty. Zniszczyła mnie kompletnie. Spowodowała zachwianie całego systemu. Tęga, mocna blondynka, koło czterdziestki. Podchodzi do kasy, przy której stałem ze współpracownikiem. Słyszymy pytanie:
- Szukam szarego papieru do pakowania. Jest gdzieś tutaj?
Odpowiedziałem: 
- Hmm w zasadzie może być na każdym z naszych pięter. Głównie papiery do pakowania znajdują się na parterze, ale od czasu do czasu, nasi koledzy z odpowiedniego działu, umieszczają część na pozostałych poziomach. Ale tutaj, u nas, ostatnio nie widziałem.
Reakcja kobiety była mistrzowska. Należy jej się za to pomnik, albo chociaż solidna statuetka, spiżowy Albert dajmy na to. A oto co usłyszeliśmy w odpowiedzi:
- Ma Pan podwójne oczy, a jednak Pan nie widzi?
Genialne. Teoretycznie mocno niegrzeczne, tym bardziej, że kolega również jest cztero - oki, jednak wysokim poziomem riposty kobieta kupiła sobie spokój. Nie warto się bronić, trzeba docenić. Brawo, podziwiam. Serio. Trzeci pracownik, pochodzący z właściwego piętra, pomógł nam odnaleźć poszukiwany papier. Kobieta podeszła do kasy, już z towarem. Na standardowe pytanie, dotyczące pewnego programu lojalnościowego (zbieramy punkty), odpowiedziała:
- Nie, nie zbieram. Nie jestem stąd.
O ile w tym przypadku podobna odpowiedź brzmi raczej niezręcznie, to jest jak najbardziej zrozumiała. Pewnie chodzi o mieszkanie w innym mieście, czy kraju. Interesujące jest to, że niektórzy klienci stosują identyczną wymówkę w zupełnie nieprzystających okolicznościach. Pewnego razu, kobieta nie mogła poradzić sobie z zeskanowaniem kodu produktu, na ogólnie dostępnym czytniku cen. A oto jak prosiła o pomoc:
- Przepraszam, pracownik z kas odesłał mnie tutaj, ale nie umiem sobie poradzić. Nie jestem stąd.
A co to ma wspólnego z zaistniałym problemem? Skąd Pani pochodzi? Z mrocznej strony księżyca? Z alternatywnej rzeczywistości? Poczułem się jak w papierowym erpegu, gdzie samo pochodzenie determinuje często statystyki postaci. Pachnie to również scenariuszem hollywoodzkiego filmu drogi. Z samotnym, podróżującym bohaterem, który nigdzie nie jest u siebie. Nie jestem stąd,  dlatego nie umiem chodzić. Nie wiem jak otworzyć drzwi. Nie jestem stąd. Naprawdę rozumiem, że można być na bakier z technologią, sam już wspominałem kiedyś o własnych trudnościach w tej materii, ale skąd taka absurdalna wymówka? Czas spać, jutro kolejny dzień na drodze ku upragnionym wakacjom, liczę na kolejnego, interesującego klienta. Kocham was, urozmaicacie mi życie. Wasze zdrowie, szykuję już statuetki...