wtorek, 23 grudnia 2014

Narodziny Potwora

Bestialstwo kontekstowe



    W świadomości ludzkiej funkcjonuje wiele rodzajów potworów. Jedne realne, inne zupełnie fantastyczne. Bestialstwo niejedno ma imię! Każdego antagonistę opisują główne przymioty, w rodzaju pochodzenia, występowania i sposobu dręczenia istot ludzkich. Wampiry np. grasują nocą, wilkołaki występują tylko podczas pełni księżyca, a Candyman atakuje po wyraźnym przywołaniu go przed powierzchnią lustrzaną. Dziś odkryłem w sobie inny, szczególny rodzaj bestii. Potwora uśpionego w moim wnętrzu, wychodzącego na żer w określonych sytuacjach. To potwór kontekstowy, sytuacyjny. Główne narzędzia udręki? Złośliwość, łokieć w żebra, nadepnięcie na stopę, uderzenie łokciem w czubek głowy przy opuszczaniu ręki, zablokowanie przestrzeni...
    Tak moi drodzy, wracamy do morderczego tematu podróżowania tramwajem. Lata cierpień, spóźnień, oddychania przerzedzonym nadmiarem płuc powietrzem, w zamkniętej puszce ZTM - u, okazały się czynnikiem powołującym nowego potwora do życia. Lata te, są niczym pocałunek wampira, ugryzienie wilka, czy pięciokrotne wymówienie "Candyman" przed lustrem. Domenę i genezę określiliśmy, a miejsce występowania? Ano właśnie kontekstowe. Odkryłem, że odczuwam perwersyjną przyjemność, gdy trzymam się mocno na nogach w tłumie, a jakiś pchający się, knypkowaty współpasażer utknie mi gdzieś pod pachą, jednocześnie moja stopa boleśnie wbija się w czyjąś kostkę. Powietrze? A niech się kurduple duszą tam na dole, ja zadowolę się górną warstwą tramwajowej atmosfery, od siebie dołożę jedynie odrobinę dwutlenku węgla. Złowieszcze wrażenie. Kiełkuje we mnie ziarnko chamstwa, boję się, że niedługo większość wpisów o buractwie, będzie się odnosić także do mnie. Potrzebuję remedium, czegoś, co pokona bestię, jak w legendach. Czosnku, albo światła słonecznego, srebrnej kuli, lub... nie, na Candymena chyba nie ma prostego sposobu. Od dziś rozpoczynam krucjatę, będę Van Helsingiem dla wewnętrznego potwora, zwalczę postępującą zarazę. Tylko gdzie znajdę umysłowy odpowiednik osinowego kołka? A może będę jak  Blade, pół - burak, pół - człowiek i wykorzystam specjalne zdolności chamstwa, pozostając po stronie normalnych obywateli? Kuszące. Uważajcie, bo niewiele potrzeba, aby wasz wewnętrzny, kontekstowy potwór przejął władzę nad waszym ciałem! Może zaatakować podczas zakupów świątecznych, w domu, w szkole, w pracy. Dlatego następnym razem, zanim pozwolicie sobie na szkodliwe, przesycone negatywną energią, zachowanie, wspomnijcie moje słowa. No chyba, że nie straszny wam łokieć w żebrach, cuchnący oddech nad głową, albo osinowy kołek w sercu... Do zobaczenia w tłumie!


niedziela, 21 grudnia 2014

Psycho - reklama

Zbierając szczękę z podłogi...



    Coraz częściej żałuję, że włączyłem telewizor. Nawet serialu nie da się normalnie obejrzeć na pewnym komediowo - centralnym kanale. Maraton Przyjaciół spełnia swą rozrywkową rolę, ale to co wyłazi na żer w trakcie przerw w emisji mogłoby stanąć w szranki z samym Cthulhu i sprawić, że Wielki Przedwieczny sam schroniłby się na dnie morza. Groza pełznie kablem antenowym wprost do mojego mózgu. Głupota reklam to jedno, ale czasem pojawia się Uberreklama, powstała z mieszanki absurdu, debilizmu i kompletnego braku inwencji. Istny potwór, abominacja obrażająca głupotę głupoty w czystej, 100% postaci. Myślałem, że w bloku reklamowym nic już nie zmusi mnie do aranżacji spotkania szczęki z podłogą. Najpierw małe wprowadzenie. Sprawa dotyczy dwóch reklam, ale dopiero druga w pełni odsłoniła drogę do krainy żenady i bezsensu. Pierwsza, jakże niewinna była jedynie bezsensowna i głupia, jak większość koleżanek, ale w połączeniu z młodszą siostrą, tworzą duet na miarę Jima Carreya i Jeffa Danielsa. Akcja ma miejsce w restauracji. Facet zamawia specjalność szefa kuchni, czeka z niecierpliwością, za towarzystwo mając piękną kobietę. Zjawia się kelner, niosąc przykrytą tacę. Uśmiechnięci - mężczyzna, kobieta kelner, następuje odsłonięcie tacy. Dwa uśmiech natychmiast znikają. Jedyny posiadacz radosnego grymasu z dumą prezentuje klientom plastikowe opakowanie ryby firmy L***** (Nie, nie zasłużyliście na darmową reklamę!). Skonsternowany klient (a kto by ku... nie był?) prosi o spotkanie z szefem kuchni. Ten zjawia się cały w skowronkach, z rysem psychopatycznego mordercy w kącikach ust. Wywiązuje się dialog (odtwarzany z pamięci, nie chcę tego więcej oglądać!).

Klient: - Przecież to jest śledź L******!
Szef: - Zgadza się, to specjalność szefa kuchni!
Klient: - Ale ja zamawiałem co innego!

Szef kuchni uśmiecha się szelmowsko, odchodzi. Klient pozostaje z wyrazem ciężkiego szoku na twarzy, a widzom serwowana jest gadka szmatka o niesamowitym smaku i zaletach śledzia w pudełku firmy L******.
Co to jest, do cholery? Komuś się nie udało. Skojarzył własny produkt z rozczarowaniem. Do tego fabuła zupełnie nie ma sensu. Ani to zabawne, anie nie przykuwa uwagi. To już lepiej pokazać jakieś słodkie, futerkowe zwierzę, które leży na pudełku ze śledziem przez 30 sekund. Gdzie radość, uśmiech, pozytywne skojarzenia? Tylko zbici z tropu i wymłóceni mentalnie, bogu ducha winni klienci, w szponach zwariowanego, socjopatycznego szefa kuchni. 
    Najgorsze jest to, że dziś widziałem kontynuację tej reklamy. Ktoś w agencji chyba złapał się za głowę, nie mogąc pogodzić się z faktem, iż pierwszy film w ogóle trafił do telewizji. Próbowali ratować sytuację - nie udało się. Jak wygląda spot, który zakłócił mój dobrostan? Kilkoro młodych ludzi zamówiło pizzę. Do drzwi dzwoni dostawca, otwierają, a tam... Szef kuchni (tak, ten sam zimny psychopata) w kuchennym stroju, na który narzucił czerwoną kurtkę dostawcy, a zamiast klasycznej szefowskiej czapki, nakrywa głowę czapką z daszkiem. Z dumą otwiera pudełko, a tam, nie zgadniecie... kilkadziesiąt, ułożonych jedno przy drugim, plastikowych pudełek ze śledziem firmy L******! Teraz dopiero zrobiło się upiornie. Najlepsze jest to, że młodzi ludzie zachowują zdrowe zmysły i przemawiają w imieniu widza:
- Przecież to nie jest pizza!
A na to zimny psychopata z mrocznym uśmiechem:
- Ale coś bardzo zbliżonego! (No pewnie! Ja też często mylę śledzia z pizzą. Śledź na cienkim z pepperoni i podwójnym serem proszę!) 
Po czym nie zgadniecie - odchodzi szczerząc się pod nosem. Mnie przeszły ciarki, szczęka jest już u sąsiadów piętro niżej. Ale to nie koniec. Ostatni kadr prezentuje wnętrze samochodu. Na pierwszym planie prowadzący auto Szef Psychopata uśmiecha się, a w tle, na tylnym siedzeniu widzimy związanego i panicznie próbującego się uwolnić, prawdziwego dostawcę pizzy. Wyobrażam sobie, co było dalej. Śledź jest zatruty, wszyscy umierają, a szalony, zwolniony wcześniej z restauracji, socjopatyczny Szef kuchni wraca po ciała nieszczęśliwców i w piwnicy swej mrocznej willi przyrządza z nich kolejną porcję śledzia L******! Brawa dla nieudolnej agencji reklamowej i głupoty producenta. Nie ma to jak prezentować własny produkt kojarząc go z negatywnymi uczuciami - rozczarowaniem, szokiem i konsternacją. Chylę czoła. Następnym razem dwa razy zastanowię się zanim otworzę drzwi przed nieznajomym. A już na pewno nigdy nie kupię plastikowego śledzi firmy L******!