sobota, 18 lipca 2015

Poradnik politycznego nieuka vol 2

Transformers!



   Ktoś powołał do życia określenie na polityków i sympatyków PO - platformersi. Jest to zwrot bardzo dobry, stanowi połączenie kilku elementów składowych. Nawiązanie do Transformerów - zmienność i dostosowywanie się do oczekiwań społeczeństwa w okolicach kampanii oraz szydera w porównaniu do bohaterskich maszyn, druga część składowa dotyczy skojarzenia z platfusami. Niestety ostatnie kilka lat rządów tej partii dodało mocy tej drugiej interpretacji. PO wykreowało polityczną gwiazdę jaką jest Donald Tusk, któremu osobiście gratuluję i bez względu na wszystko podziwiam w skrytości ducha. Ba, w pewnym sensie jestem dumny, że zajmuje tak eksponowane międzynarodowe stanowisko. Do tego lokalnie, w naszym grajdołku okazał się niezwykle sprawnym i charyzmatycznym liderem (takiego "wodza" teraz w obozie władzy wyraźnie brakuje), który wykpił się nawet z największych afer, z podsłuchową na czele. 
   Ano właśnie, skoro już przy aferze podsłuchowej jesteśmy... z bólem serca obserwuję sytuację i wysłuchuję kolejnych taśm. Płaczę nad nieudolnością polskich służb specjalnych oraz policji. Złapać człowieka, który nie mataczy, drobnych przestępców, bądź obywateli, którzy dopuścili się niezbyt ciężkich przewin jakoś można bez problemu, ale ludzie nagrywający najważniejsze osoby w państwie grają na nosie stróżom porządku. Żenujące. Tak samo jak polityka platformersów dotycząca samej afery. Za bardzo koncentrują się właśnie na wątku kto i dlaczego. Tym mają się zająć wspomniane służby, prokuratura. PO powinno bić się w pierś, przepraszać, karać, tłumaczyć. Bo przecież niezależnie kto udostępnił taśmy wstydu i dlaczego, nie zmienia to samej treści rozmów przy wódeczce. Nawet wyrwanie z kontekstu nie pozwala spojrzeć przychylniejszym okiem na winowajców. Mnie osobiście przeszkadza właśnie język i poziom dyskusji używany podczas owych restauracyjnych pogaduszek. Prostacki i świadczący o pewnej dozie buractwa biesiadników. Moje rozczarowanie PO potęguje niestety człowiek, którego szanuję wielce - przyszły były prezydent, Pan Bronisław Komorowski. Swoim rozpaczliwym referendum przed drugą turą odsłonił twarz desperata i niepewnego kandydata. Platformersi nie powinni się rozmieniać na drobne i wchodzić w buty swoich przeciwników. Kampania parlamentarna wcale nie prezentuje się dużo lepiej. Owszem, wyśmiewana powszechnie akcja "Kolej na Ewę" o dziwo przynosi pewne efekty, ale im dalej w las, tym pojawia się więcej obietnic w stylu PISowskim. Nie tędy droga. Wielomiliardowe inwestycje konkurentów, słusznie demaskowane i wyśmiewane, nie powinny stać się inspiracją dla własnych działań kampanijnych. Tymczasem pojawiła się niejasna deklaracja dopłat do pensji najmniej zarabiających. Skąd miałyby się wziąć potrzebne środki, albo jak konkretnie miałyby te wzmocnienia wynagrodzeń nastąpić? Tego nam nie zdradzono, odesłano w przyszłość, do września. Nieprofesjonalnie i bez sensu. Swoje trzy kamyczki do zaniedbanego ogródka wrzucił nowy rzecznik rządu przytaczając historyjkę o pewnym Panu, spotkanym w przedziale pociągu, który opowiedział o jakichś turnusach dla niepełnosprawnych (mniejsza czy dobrze zapamiętałem o czym opowiadał ów człowiek), na które brakuje pieniędzy. Pani premier obiecała, że z jakichś mitycznych rezerw przeznaczy na ten cel 20 milionów. Kolejny powiew profesjonalizmu i odpowiedzialności. Chyba zacznę jeździć pociągiem i poproszę o 200 tysięcy na mieszkanie. Może w toku kampanii otrzymam dofinansowanie od podatników? Nie zrozumcie mnie źle, cel, o którym opowiadał wspomniany podróżnik na pewno jest szczytny, ale takich potrzebnych zastrzyków mamony jest zdecydowanie więcej. Wolę żeby takie decyzje były poprzedzone debatami ekspertów. Wylać kolejne żale muszę także od strony poziomu politycznej dyskusji. Platformersi niestety od lat współtworzą antagonistyczny front pomiędzy PO, a PISem. Obrzydliwy poziom wzajemnego opluwania, którego mam dosyć. Wciąż ta sama śpiewka, koncentrowanie się na przeciwniku, a nie na własnych reformach i pozytywnych działaniach. Boli mnie również finisz rządów platformersów. Fajnie, że przepychają rozwiązania, które z grubsza popieram, ale dlaczego tak późno? Tłumaczenie, że dopiero teraz wyszliśmy z kryzysu mnie nie przekonuje. Gdyby rząd pracował z takim zaangażowaniem jak teraz, mógłbym z czystym sumieniem zagłosować ponownie na PO, a tak... no właśnie.

Werdykt (jakie są szanse, że zagłosuję):
Wbrew pozorom całkiem spore. Wciąż, w przeciwieństwie do wiedźmina skłaniam się ku wybraniu mniejszego zła. Jeśli w ogóle zagłosuję, gdyż jako rozczarowany wyborca coraz częściej rozważam oddanie nieważnego głosu, coby pokazać środkowy palec. Tylko komu i po co? Czy to cokolwiek zmieni? Do ostatniej chwili będą ważyły się losy mojego wyborczego krzyżyka. 

wtorek, 7 lipca 2015

Biurowe Bachory

Szklana piaskownica



   Dzięki amerykańskim serialom komediowym wiemy mniej więcej kim jest tzw. biurowa żona, czy biurowy mąż. Osoba, z którą w środowisku pracy łączą nas wszyscy, w towarzystwie której czujemy się najlepiej, tworząc więź na poziomie koleżeńskim w obrębie miejsca pracy. Niedawno doszedłem do wniosku, że oprócz rodzicieli mamy też do czynienia z dziećmi biurowymi, mentalnie na etapie chłopców Piotrusia z Nibylandii. Co ciekawe jest nas (tak, tak, kwalifikuję się!) zdecydowanie więcej od małżeństw zmuszonych do przestrzegania przepisów BHP... Baraszkujemy, lekceważąc powagę sytuacji, paramy się swawolą i lekkomyślnością, oto my - Niepoważni i nieobliczalni, korpo - berbecie.
   Stworzył nas zarazem rygor pracy jak i pewien męczliwy dla psychiki rodzaj wykonywanego znoju. Przeplatamy momenty wytężonej pracy z korporacyjnym stwarzaniem pozorów tejże, a mieszanina nudy i siedzenia w biurze uwalnia w nas to co dziecięce i infantylne. Jakimi kanałami dajemy upust szalonej energii? Czasem walczymy z rzeczywistością niejako biernie, przyswajając treści twarzo - książki, czytając artykuły na Józefie potworze, czy oglądając filmiki na ty tubie. Mnie bliższe stały się jednak sposoby sportowe. Najprostsza metoda - papierowa piłka nożna. Zwiniętą kulkę pieczołowicie należy owinąć taśmą klejącą i już zamieniamy się w Messiego, Ronaldo czy Lewandowskiego. Zasadniczo można zastosować dwa rodzaje owej kategorii sportowej aktywności. Na fotelach z kółkami lub klasycznie w postawie wyprostowanej. Zabawa jest przednia, lecz trzeba bardzo uważać na hałas... Kolejną biurową dyscypliną sportową jest rzucanie papierkiem, bądź jeszcze lepiej kulką uformowaną z folii spożywczej do kubka ustawionego na odległym biurku. Jak idzie za łatwo, wprowadzamy utrudnienia. Tyłem, przodem, z wyskoku, z blokiem kolegi, z drugiego końca biura, z ruchomym celem... Nie pogardzimy również lotnictwem. Ponownie wykorzystując w charakterze budulca nieszczęsny papier tworzymy i wysyłamy w bojowy rejs statki i samoloty powietrzne. Bombowce, lekki zwiad, zakrzywione, ciężkie, proste... Warto zastosować również wszelkiego rodzaju zaczepki w stylu rzucania dowolnym papierowym tworem we współpracowników. Siatkówka z wykorzystaniem malutkiej papierowej kulki spowoduje wzmocnienie koordynacji ruchowej i doprowadzi do wyzwolenia licznych wybuchów śmiechu w obłokach pozytywnej energii. Dziecinne? Jak diabli! Głupie? Pewnie! Lecz ile pozwala spalić kalorii, okiełznać całe hektolitry nudy i zniechęcenia. Dzięki tego rodzaju niemądrym zabawom uzyskujemy gros pozytywnej energii, którą z braku innych możliwości przekuwamy na efektywność wykonywanej pracy. Bardzo żałuję, że podobne metody radzenia sobie z korporacyjną rzeczywistością rejonów oddolnych spotykają się z oporem przełożonych. Proszę o więcej zrozumienia i chęci, coby utrzymać swych podwładnych w dobrym zdrowiu zarówno fizycznym jak i psychicznym. To naprawdę pomaga! A dobry pracownik to odstresowany i uśmiechnięty osobnik! Zapraszamy do wspólnej rywalizacji... a może zawody z nagrodami dla biurowej braci? Niniejszym zarzucam temat i apeluję do inwencji przełożonych: Obudź się ;). A teraz bywajcie, mam konkurs rzutów karnych do rozstrzygnięcia... Kartka w grze!

środa, 1 lipca 2015

Polityka Antylogistyczna

Mordor odcięty



   Zostałem kilka dni temu ostrzeżony przez życzliwego współpracownika, że w okolicy trójkąta mordorskiego (Woronicza/Domaniewska/Wołoska) nastąpi zawieszenie ruchu tramwajowego. Zlekceważyłem to ostrzeżenie, dlatego w poniedziałek cudem dotarłem do pracy na czas. Zastosowałem zdrową, acz często pomijaną metodę "z buta" i tylko to pozwoliło mi nie zawieść targetu oraz moich przełożonych. Co ciekawe wyprzedziłem nawet o kilkanaście długości specjalny autobus, który miał ratować sytuację. Jak się okazało - nieskutecznie. Wszystko na mojej drodze było zamknięte, rozkopane i wyłączone. Do tego tłum, kurz oraz kilku pracowników ekipy remontowej, między którymi odbył się następujący mini - dialog:
- Kurde, Maciek, jakbym wiedział jak to ma wyglądać to bym nie przyszedł do pracy.
- No, słabo!
Powiało profesjonalizmem i zdrowym rozsądkiem. Przełykając rozczarowanie, kroczyłem niechętnie ku budynkowi mieszczącemu moje miejsce pracy, snując taką oto wizję planowania nieszczęsnego poniedziałku:


KWATERA GŁÓWNA ZTM - Dzień przed akcją.

   Sala konferencyjna wypełniona po brzegi, pracownicy w dalszej części stołu drzemią, bliżej tablicy z rozwieszoną mapą Warszawy kilku decyzyjnych ZTM-owców rwie włosy z głowy i załamuje ręce nad palącym problemem. W końcu głos zabiera prezes:
- Kurde, wiecie, że nam kazali coś zrobić, usprawnić. To trzeba będzie toto rozgrzebać. Mówili nam o tym z miesiąc temu, czemu musimy to dopinać w niedzielę?
- Bo Józek zapomniał nam powiedzieć, że się chryja zrobiła wokół podwyżek cen biletów. Tośmy wszyscy na urlopy powyjeżdżali. 
- No nic to, po prostu trzeba by co uradzić.
Zapadła długa cisza... przerwana w końcu przez winowajcę, niejakiego Józka:
- A jakby tak to wszystko rozgrzebać naraz. W jednym momencie. Pozamykać, zwęzić, zaczopować. Hę?
Zapadła jeszcze dłuższa cisza, zmącona tym razem przez prezesa:
- Genialne. Józek, ty to masz łeb!
W tym momencie swoje trzy grosze dorzucił Heniek, brat Józka:
- To może jak już przy demolce jesteśmy to czemu by nie powyłączać świateł? Oo i moglibyśmy te stare worki ze świąt ponaciągać na słupy ze światłami coby się z tymi przechodniami trochę kierowcy zabawili, hę? Luźniej w autobusach i tramwajach potem będzie!
No i wszyscy przyklasnęli, padli sobie w ramiona i jak uradzili, tak zrobili następnego dnia...

KWATERA GŁÓWNA POLICJI (KOMÓRKA DS. NAGŁYCH) - W dniu akcji...

- Dzwonili z ZTM-u, że światła powyłączają i ruch pozamykają, czy przekierują...
- To pozamykają czy przekierują?
- Nie wiem, przestałem słuchać, bo za dużo mówili... O czym to ja?
- O jakichś ruchach...
- A tak, nie będzie świateł, trzeba by z lizakami posłać chłopaków, żeby się nie porozjeżdżali...
- Z lizakami to se dziewczynki z harcerstwa poślij!
- Harcerki to ciastka noszą, nie lizaki...
- Oj tam, czepiasz się! To idzie ktoś?
- Myślałem, że może ty...
- Eee nie chce mi się...
- W sumie mnie też nie...
- Ej, chłopaki, zaraz poczęstunek wniosą!
I chłopaki wzięły się za robotę. Pączki zniknęły w kilka sekund. 

PS: I akcja ruszyła. Jak zwykle gratuluję pomyślunku i pewnej bezkompromisowości w towarzystwie braku wyobraźni, dzięki którym poniedziałek był takim, jakim lubimy go widzieć w pesymistycznych wizjach. Byle do piątku, trzymajcie się!