sobota, 26 września 2015

Waga Słów

Ogrodnik jest niewinny!



    Przypomniałem sobie ostatnio pewien interesujący odcinek South Park. Poruszono w nim kwestię żerujących na ludziach starszych programów telewizyjnych typu tele - zakupy. Prezenter oferował szalone ceny i jeszcze bardziej absurdalne zniżki śmieciowego towaru, kusząc seniorów perspektywą obdarowania wnuczki bransoletką, czy innym badziewiem. Wszystko oczywiście podlane typowo South Parkowym sosem z absurdu i żenady. W pewnym momencie do programu dzwoni zaniepokojony i zniesmaczony Kyle, lub Stan, już nie pamiętam który i mówi:
- Zabij się.
Zmieszany prezenter milczy przez chwilę, po czym odpowiada:
- Eee, chłopczyku to nie jest śmieszne...
- Bo to nie żart. Zabij się.
- Drogi chłopcze, nie wolno tak mówić. A jakbym to zrobił, byłoby ci przykro. Zresztą to przestępstwo. 
- Nie obchodzi mnie to. Wykorzystujesz ludzi, jesteś obrzydliwy. Zabij się.
Oczywiście, jak to zwykle w owym serialu bywa, na koniec odcinka nieszczęsny prezenter popełnia samobójstwo, a Cartman z właściwym sobie wdziękiem rozkręca własny biznes żerujący na staruszkach. Mnie jednak uderzył fragment dotyczący rozmowy telefonicznej i namawiania do zgonu. Ostatnio spotkało mnie coś takiego w pracy. Rozmawiam z klientem - na moje ucho około sześćdziesięcioletnim mężczyzną, na temat laptopa, który przysporzył mu zmartwień. Początek klasyczny - Jestem rozczarowany, nigdy nie kupię waszego sprzętu, dlaczego windows 10 mi nie działa? Miałem ikonki na pulpicie, teraz mam tylko jedną. Zawsze włączałem dwoma kliknięciami a teraz coś nie działa. Tak, mam windows z oknami, nie nie będę Pana słuchał, ma działać!
I tak jeździmy w kółko, rondem bezsensu, nie mogąc ruszyć dalej. W pewnym momencie rozmowa stała się mało przyjemna, Pan zaczął uskuteczniać wycieczki w moim kierunku, koncentrując się nie na problemie, firmie, którą reprezentuję, ale bezpośrednio na mnie jako człowieku. Rozmówca popłyną całkowicie ucinając dyskusję tymi oto słowami:
- Idź się powiesić człowieku!
I trach słuchawką na widełki. Pozostawił mnie sam na sam z ciszą i myślami. Tchórzliwie nie pozwolił też na jakąkolwiek reakcję. Siedziałem więc dobrą minutę i kontemplowałem zaistniałe zdarzenie. A gdyby tak potraktować wrzaskuna poważnie? Wziąć do siebie zaproponowaną aktywność? Pokręciłem głową - wrażliwości mam tyle co duży, zmęczony i wykastrowany pies po obiedzie, ale... istnieją przecież wrażliwcy. Spotykam ich codziennie na ulicy. Gdyby któryś z nich znalazł się na moim miejscu? Co wtedy? Jaką odpowiedzialność ponosi podobny burak? Załóżmy, że wzorem fikcyjnego prezentera postanowiłem skończyć ze sobą. Winieniem tedy zadzwonić do życzliwego klienta i nawiązać taką oto rozmowę:
- Dzień dobry, Panu. 
- Halo? A kim Pan jest?
- Ja z pomocy technicznej. Chciałem Panu podziękować. Jestem w sklepie i dobieram sznur do samobójstwa, jakieś porady?
- C-co to ma znaczyć? To nie jest śmieszne, bucu!
- Proszę Pana, to nie takie proste. Nie wiem jakiej długości linę zakupić. Czy ma być sznurowana? Stalowa? A w przyszłym tygodniu jadę wybrać drzewo. Liściaste może być? A gałęzie, jakiej grubości Pan poleca?
- Idź się utop człowieku!
Trach słuchawką w znienawidzone widełki.
Powieszenie to za mało? Teraz trzeba rozważyć funkcjonalność zbiorników wodnych w kontekście samobójczym. Jezioro. rzeka, wanna? A może Pana usatysfakcjonuje dopiero pakiet samobójczy? Powieszenie plus topienie. I pocztówka na święta z wydarzenia, albo już z umrzykiem. Kiełkuje również druga koncepcja. Konsultant popełnia samobójstwo zgodnie z oczekiwaniami klienta, a potem inny pracownik dzwoni do prowodyra:
- Dzień dobry, infolinia firmy XYZ, Pan Stanisław?
- No jestem. To ja. O co chodzi?
- Dzwonię, żeby poinformować Pana, iż konsultant, z którym Pan rozmawiał wczoraj popełnił samobójstwo.
- S-słucham. Jaja Pan sobie robi!
- Niestety nie. W piątek pogrzeb. Czy możemy w czymś jeszcze Panu pomóc?
-...
I trach słuchawką na widełki.
Chciałbym kiedyś wykonać podobny telefon i jednocześnie zobaczyć reakcję delikwenta. Warto brać odpowiedzialność za swoje słowa. Pamiętajmy o tym, szczególnie, gdy nie znamy i nawet nie widzimy człowieka po drugiej stronie słuchawki. Przedstawiłem skrajną sytuację, ale oprócz samobójstwa możemy wywołać płacz, depresję, stres i szereg różnych przypadłości zdrowotnych, których to sami nie chcielibyśmy doświadczyć na własnej skórze. Pora kończyć, jadę do lasu, sznur kupiłem wczoraj na promocji, sami rozumiecie, nasz klient nasz Pan... Liczę, że znajdę odpowiednio wysokie drzewo...

niedziela, 13 września 2015

Raymond...

Chandler...



   Poniżej zalążek opowiadania w założeniu  klimatem nawiązującego do klasyka gatunku noir - Raymonda Chandlera. Zamieszczam w celach sondażowych, dajcie znać czy dobrze się to czyta i czy warto kontynuować ;). Pamiętajcie, każda opinia się liczy ;).


Przez pomarańczowe zasłony sączyło się delikatne światło, sprawiając, że wnętrze pokoju nabrało lekko burdelowego charakteru. Czerwona kanapa, lampka w podobnym kolorze tylko pogłębiały to wrażenie. Kadrycki poczuł się nieswojo. Choć był policjantem, unikał dziwek. Za duże ryzyko, znudzone kobiety, zbyt wysokie stawki. Przy tej pensji? Bez żartów!
- Czego Pan chce?- Niezbyt uprzejmie przywitała go kobieta w drzwiach. Ładna.
- Jestem z policji- Kadrycki sięgnął do kieszeni płaszcza- Mam kilka pytań.- pokazując legitymację dodał:- Jeśli można.
- A ma Pan nakaz?- powiedziała uśmiechając się krzywo. Nim Kadrycki zdążył zareagować, dodała:
- Żartuję, proszę, niech Pan wejdzie.
Kadrycki wytarł niezdarnie wielkie, znoszone glany, w jakże by inaczej, czerwoną wycieraczkę, po czym przekroczył próg mieszkania. Od razu utonął w brzoskwiniowym półmroku. Dostrzegł kilka nowych szczegółów, niewidocznych z korytarza. Nad pomalowanym pomarańczową farbą kaloryferem znajdował się… czerwony parapet. Na całej jego długości stały wysokie wazony z purpurowego szkła, a w nich… tulipany. Krwisto-czerwone. Chryste. Wariatka. Głośno Kadrycki powiedział jednak tylko:
- Bardzo przytulne mieszkanie…
Uśmiechnęła się. Cholera, jest naprawdę niebrzydka. Tylko ten uśmiech. Krzywy, mięśniami lewej połowy twarzy. Prawe pozostały… martwe. Choć było ciepłe, kwietniowe popołudnie, Kadryckiego przeszył lodowaty dreszcz.
- Proszę, niech pan siada.- Kobieta wskazała na kanapę.- Kawy?
Coś jest nie w porządku. Cholera, myśl głąbie, myśl. Kadryckiemu pociły się dłonie. Chciał coś powiedzieć, ale poczuł potworną suchość w ustach, a głos uwiązł mu w gardle.
- O czym chciał Pan porozmawiać?- Znów ten cholerny uśmiech!- Słyszałam jakieś głosy na korytarzu…
Kadrycki nie mógł zapanować nad drżeniem rąk. Teraz pocił się cały. Myśli krążyły wolno, czuł się ciężki, otępiały.- Muszę… ja…
- Może włączymy jakąś muzykę? Wydajesz się spięty, Pawle…
- Skąd…- Nerwowo przełknął ślinę.- Nie przedstawiłem się…
Kobieta przeczesała włosy, zaraz… pomarańczowe?:- Chyba mam jakieś ciasteczka do kawy…
Nagle jedna klarowna myśl przebiła się przez zasłonę otępienia. Jej ubranie! Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku- jeansy, prosty, czerwony top… Kadrycki przeniósł wzrok nieco niżej. Buty! Kobieta miała na sobie krótkie, czerwone kozaczki. Z całą pewnością nie było to obuwie domowe…
- Proszę, napij się kawy. Moja ulubiona…:- Kobieta wskazała na brzoskwiniową filiżankę. Kadrycki mógłby przysiąc, że przed chwilą stolik był pusty. Wbrew rozsądkowi, zagłuszając ostrzegawcze sygnały niemal całego ciała, zbuntowana dłoń sięgnęła po dymiący napój. Zapach… Kadrycki z trudem powstrzymał wymioty. Pachniało Jak kompost, zgniłą trawą, nadpsutymi owocami. To z pewnością nie była kawa. Kobieta zmarszczyła brwi, jednocześnie częstując swego gościa kolejnym połowicznym uśmiechem.
- Świeżo mielone, najlepszy gatunek. Pewnie na komendzie nie pijacie podobnych… specjałów.
Pociemniało Kadryckiemu przed oczami. Ten ból… ostre, wewnętrzne pulsowanie. Osunął się na kolana.
- Co ty mi… jak…
Uraczyła go po raz pierwszy, pełnym, złośliwym uśmiechem. Kadryckiemu przeszło przez myśl, że diabelski chichot miałby zdecydowanie łagodniejszy charakter. Spróbował przełknąć ślinę. Na próżno. Ściśnięte gardło odmawiało posłuszeństwa. Całe ciało wołało o kolejny oddech, ten jednak nie nadchodził…
- Słodkich snów, Pawle…
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Ze snu wyrwał go znienawidzony dźwięk telefonu. Cholerna, pseudo radosna melodyjka. Dawno już powinienem zmienić aparat. W pokoju panował mrok. Kadrycki zaklął głośno sięgając po słuchawkę. Rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Zbiłem ostatnią czystą szklankę… Telefon dzwonił nieustannie. Kadrycki spróbował wymacać słuchawkę, zrzucając przy okazji lampkę ze stolika… Coraz lepiej się zaczyna… O dziwo, gdy udało mu się w końcu odnaleźć aparat, ten nie dołączył do kawałków szkła i poturbowanej lampy.
- Halo…?
- Kadrycki, kurwa, nie przeszkadzam?
- Właściwie to…
- To było ten, tego, retoryczne zapytanie. Odpowiedz na inne: Czemu, kurwa nie odbierasz?
- Zdaje się, że mam wolne, szefie.
- W pracy gliniarza, ten tego, nie ma wolnego.
- Piękne rymy, jak na komendanta…
- Dość tego, jeśli nie chcesz wrócić do czyszczenia krawężników, zabieraj dupę i przyjeżdżaj!
Kadrycki, powstrzymując śmiech, zanotował adres, uprzednio włączywszy, o dziwo, działającą lampkę. Odłożył słuchawkę, miał nadzieję, że na miejsce. Pięknie. Kolejne nadgodziny. Przynajmniej kupię nową szklankę. W pokoju było ciemno, lampka zaczęła nerwowo mrugać. I lampę. Powoli, wyciągając przed siebie ręce, Kadrycki ruszył ku włącznikowi od górnego oświetlenia. Po drodze potknął się o wczorajsze ubranie. Zaklął głośno, po czym, bez dalszych przygód włączył światło. W pokoju panował niekontrolowany bałagan, nic zdawało się nie mieć swojego miejsca. Porozrzucane tu i ówdzie ubrania, gdzieniegdzie sterta książek, paczka fajek, puste opakowania po jedzeniu na wynos. Istny chaos. Czynności przygotowawcze, jak zwykł je nazywać Kadrycki, nie trwały zbyt długo. Szybka toaleta, szklaneczka czegoś mocniejszego, krótkie poszukiwanie relatywnie czystego ubrania, uzupełnienie zawartości kieszeni płaszcza o paczkę podłych fajek i legitymację detektywa. Po chwili namysłu Kadrycki postanowił coś zjeść, ale zawartość lodówki go rozczarowała. Cholera, przekąszę coś po drodze. Gdy tylko Kadrycki otworzył drzwi swego mieszkania, zaatakowała go, jak to miała w zwyczaju, Pani Bukietowa. Wścibska, przekwitła kobieta.
- Pooowitać, pooowitać, Pana, Panie władzo!
- Dzień dobry.- Cholera, jak ją spławić?
- Wcale nie taki dobry!- kobieta zrobiła obrażoną minę. – Coś widziałam! Znowu u tych spod dwójki!
Kadrycki westchnął ciężko.- Ależ, Pani Bukiet, sprawdzałem trzy razy. To bardzo sympatyczna parka…
- Bez ślubu i bez Boga żyją! Macanki, libacje…
- Co też Pani opowiada…
Na twarzy kobiety malowało się rosnące podniecenie. To pewnie efekt świętego gniewu.
- Wrzaski, szatańska muzyka, mówię Panu, Sodomia w czystej postaci! Pan jako przedstawiciel prawa…
- Tak, tak, muszę chronić obywateli. I dlatego wychodzę. Służbowo.
Kobieta nie potrafiła ukryć oburzenia.
- Ale ja widziałam…
- Porozmawiamy… innym razem. Nie, nie, wcale nie lekceważę prawych obywateli.- Kadrycki powoli zaczął się wycofywać w stronę schodów.- Proszę wszystko zapamiętać, wrócimy do sprawy.- Ostatnie słowo wypowiedział będąc już na półpiętrze. Kadrycki odwrócił się i niemal biegiem, pokonując po dwa stopnie, ruszył ku wyjściu z bloku. Uff, mało brakowało. Zapalił papierosa. Po drodze do garażu wypalił dwa kolejne. Dotarcie na miejsce przestępstwa zmniejszyło zapas papierosów o połowę. Fajki powinny być na wyposażeniu każdego gliniarza. Miejscem przestępstwa okazała się pokaźnych rozmiarów, zaniedbana kamienica. Przed wejściem stały dwa radiowozy, karetka i stare, czarne volvo. Cholera, to coś poważnego, skoro wezwali Mówcę. Nim Kadrycki zbliżył się do żółtej, policyjnej taśmy, wypalił kolejnego papierosa. Jak tak dalej pójdzie skończę za biurkiem. Albo w kostnicy… Poprawił płaszcz i nieśpiesznie ruszył ku klatce schodowej. Mundurowi nie zatrzymali go, najwyraźniej rozpoznając charakterystyczną sylwetkę detektywa. Błąd.
- Panowie, co to ma być? Każdego wpuszczacie, czy tylko co ładniejsze?
Jeden, młodszy, speszył się, zamiast odpowiedzieć, mamrotał coś nieskładnie.
- To nie klub, a wy nie jesteście bramkarzami!
Starszy, obowiązkowo z brzuchem, zreflektował się:
- Detektywie, Kadrycki, myśmy Pana od razu poznali. Wiem, że nierozważnie tak wpuszczać, ale uprzedzili nas. Że Pan przyjedzie.
- Kto was uprzedził?
- No centrala. Komendant, osobiście!- Starszego wyraźnie rozpierała duma. Cholera, niedobrze.





piątek, 11 września 2015

Boże uchodźcy!

Niepoważnie poważny



    Boże, uchowaj! Nadchodzi zły, a imię jego legion! Królestwo niebieskie zagrożone, pochód innowierców pochłania święconą ziemię siedmiomilowymi buciorami. Wgniata ideały katolickie, gwałci, morduje, odbiera pracę, energię i zjada dzieci! Płochliwe niewiasty zagania w kozi róg, deprawuje córki, przekształca mężów w ludzi - pułapki. Mają nawet trolle i kilku goblinów procarzy! Episkopat szczęśliwie wybrał się na duchową przejażdżkę do samego wielkiego potrójnego i wrócił za sprawą łaski bożej z remedium w garści. Założymy przedsiębiorstwo produkujące łodzie, pod płaszczykiem zysku, zaoferujemy swe wyroby innowiercom pragnącym szerzyć zło poza granicami swych plugawych państw. Że przed niebezpieczeństwem wojny umykają? Bluźnierstwa, tylko chrześcijanin cierpieć może! Łodzie te, wyposażymy w poważny defekt, który ujawni się, gdy plugawcy znajdą się na pełnym morzu. Wtedy to święte skazy, w połączeniu z systemem blokującym uchodźców pod pokładem dokonają chrztu poprzez pełne i permanentne zanurzenie łodzi w świętych odmętach. Bóg sam wybierze tych, którzy odrodzą się na powierzchni, a słudzy szatana nakarmią głodujące ryby głębinowe. Zapomniałem dodać pochwałę pod adresem pomysłodawcy - nowego episkopatu, bo ten papieski zatracił swój autorytet, namawiając nas, prawdziwych katolików, do przyjmowania demonów w naszej ojczyźnie chlebem i solą. Założyliśmy własny, polski episkopat pod wezwaniem świętego krzyża smoleńskiego. Oto słowo boże. Nam będą dzięki. A tych, co dopłyną wpław do granicy katolickich państw, potraktujemy bożą łaską, a raczej stoma egzemplarzami bożej łaski potrafiącymi miotać poświęcone kamienie na 120 metrów. Solidne proce, wzorowane na Dawidowej opracował wielebny Kołodziej z drobną pomocą Św Józefa. Obserwujemy też Niemców ofiarowujących kanapki tym podludziom, dlatego zakon Św Kaczki wyhodował specjalne zioła, które przypominają sałatę, potrafiące natychmiastowo przenieść wrogów wiary z powrotem do piekła. Pierwsze cztery skrzynki już dotarły, gdy tylko przechwycimy produkcję wspomnianych kanapek wzbogacimy je formułą uczynnych zakonników. Zauważono też wzmożoną chęć plugawców do podróży pociągami. Ową przypadłość wykorzystamy na naszą korzyść. Zbudujemy torowisko na wzór zabawkowej kolejki, w kształcie koła symbolizującego doskonałość episkopatu, gdzie składy jeździć będą ku przebaczeniu po wsze czasy. Wielebny Robert planował ułożyć tory w ósemkę, a ruch rozdysponować w dwóch kierunkach, tak aby do zderzenia ideałów doszło na przecięciu okręgów, ale okazało się, że budżet się nie dopina, a ludzie oddają za mało pieniędzy na mszalną tacę. Pozostało nam więc wieczne koło łaski. W przyszłym tygodniu ruszam osobiście poświęcić ziemię pod przyszłą episkopalną kolejkę. Ministranci od dawna szykują wilcze doły wokół największych aglomeracji miejskich, aby przetrzebić legiony lucyfera z dalekiej Syrii. My, Polacy jesteśmy prawdziwymi katolikami i nie damy sobie deptać ziem naszych przodków!

Polska dla Polaków, 
Wielebny Episkopatu Polski Kawaler Odrodzenia Smoleńskiego Najświętszy Wszechwiedzący Ubersolidarny Andrzej Ciapaty, zawsze do usług.

PS: Kilka ładniejszych uchodźczyń podeślijcie do mojego pałacu pod Radomiem, urządzę im własną podróż pociągiem, chłe, chłe.