niedziela, 13 września 2015

Raymond...

Chandler...



   Poniżej zalążek opowiadania w założeniu  klimatem nawiązującego do klasyka gatunku noir - Raymonda Chandlera. Zamieszczam w celach sondażowych, dajcie znać czy dobrze się to czyta i czy warto kontynuować ;). Pamiętajcie, każda opinia się liczy ;).


Przez pomarańczowe zasłony sączyło się delikatne światło, sprawiając, że wnętrze pokoju nabrało lekko burdelowego charakteru. Czerwona kanapa, lampka w podobnym kolorze tylko pogłębiały to wrażenie. Kadrycki poczuł się nieswojo. Choć był policjantem, unikał dziwek. Za duże ryzyko, znudzone kobiety, zbyt wysokie stawki. Przy tej pensji? Bez żartów!
- Czego Pan chce?- Niezbyt uprzejmie przywitała go kobieta w drzwiach. Ładna.
- Jestem z policji- Kadrycki sięgnął do kieszeni płaszcza- Mam kilka pytań.- pokazując legitymację dodał:- Jeśli można.
- A ma Pan nakaz?- powiedziała uśmiechając się krzywo. Nim Kadrycki zdążył zareagować, dodała:
- Żartuję, proszę, niech Pan wejdzie.
Kadrycki wytarł niezdarnie wielkie, znoszone glany, w jakże by inaczej, czerwoną wycieraczkę, po czym przekroczył próg mieszkania. Od razu utonął w brzoskwiniowym półmroku. Dostrzegł kilka nowych szczegółów, niewidocznych z korytarza. Nad pomalowanym pomarańczową farbą kaloryferem znajdował się… czerwony parapet. Na całej jego długości stały wysokie wazony z purpurowego szkła, a w nich… tulipany. Krwisto-czerwone. Chryste. Wariatka. Głośno Kadrycki powiedział jednak tylko:
- Bardzo przytulne mieszkanie…
Uśmiechnęła się. Cholera, jest naprawdę niebrzydka. Tylko ten uśmiech. Krzywy, mięśniami lewej połowy twarzy. Prawe pozostały… martwe. Choć było ciepłe, kwietniowe popołudnie, Kadryckiego przeszył lodowaty dreszcz.
- Proszę, niech pan siada.- Kobieta wskazała na kanapę.- Kawy?
Coś jest nie w porządku. Cholera, myśl głąbie, myśl. Kadryckiemu pociły się dłonie. Chciał coś powiedzieć, ale poczuł potworną suchość w ustach, a głos uwiązł mu w gardle.
- O czym chciał Pan porozmawiać?- Znów ten cholerny uśmiech!- Słyszałam jakieś głosy na korytarzu…
Kadrycki nie mógł zapanować nad drżeniem rąk. Teraz pocił się cały. Myśli krążyły wolno, czuł się ciężki, otępiały.- Muszę… ja…
- Może włączymy jakąś muzykę? Wydajesz się spięty, Pawle…
- Skąd…- Nerwowo przełknął ślinę.- Nie przedstawiłem się…
Kobieta przeczesała włosy, zaraz… pomarańczowe?:- Chyba mam jakieś ciasteczka do kawy…
Nagle jedna klarowna myśl przebiła się przez zasłonę otępienia. Jej ubranie! Na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku- jeansy, prosty, czerwony top… Kadrycki przeniósł wzrok nieco niżej. Buty! Kobieta miała na sobie krótkie, czerwone kozaczki. Z całą pewnością nie było to obuwie domowe…
- Proszę, napij się kawy. Moja ulubiona…:- Kobieta wskazała na brzoskwiniową filiżankę. Kadrycki mógłby przysiąc, że przed chwilą stolik był pusty. Wbrew rozsądkowi, zagłuszając ostrzegawcze sygnały niemal całego ciała, zbuntowana dłoń sięgnęła po dymiący napój. Zapach… Kadrycki z trudem powstrzymał wymioty. Pachniało Jak kompost, zgniłą trawą, nadpsutymi owocami. To z pewnością nie była kawa. Kobieta zmarszczyła brwi, jednocześnie częstując swego gościa kolejnym połowicznym uśmiechem.
- Świeżo mielone, najlepszy gatunek. Pewnie na komendzie nie pijacie podobnych… specjałów.
Pociemniało Kadryckiemu przed oczami. Ten ból… ostre, wewnętrzne pulsowanie. Osunął się na kolana.
- Co ty mi… jak…
Uraczyła go po raz pierwszy, pełnym, złośliwym uśmiechem. Kadryckiemu przeszło przez myśl, że diabelski chichot miałby zdecydowanie łagodniejszy charakter. Spróbował przełknąć ślinę. Na próżno. Ściśnięte gardło odmawiało posłuszeństwa. Całe ciało wołało o kolejny oddech, ten jednak nie nadchodził…
- Słodkich snów, Pawle…
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Ze snu wyrwał go znienawidzony dźwięk telefonu. Cholerna, pseudo radosna melodyjka. Dawno już powinienem zmienić aparat. W pokoju panował mrok. Kadrycki zaklął głośno sięgając po słuchawkę. Rozległ się odgłos tłuczonego szkła. Zbiłem ostatnią czystą szklankę… Telefon dzwonił nieustannie. Kadrycki spróbował wymacać słuchawkę, zrzucając przy okazji lampkę ze stolika… Coraz lepiej się zaczyna… O dziwo, gdy udało mu się w końcu odnaleźć aparat, ten nie dołączył do kawałków szkła i poturbowanej lampy.
- Halo…?
- Kadrycki, kurwa, nie przeszkadzam?
- Właściwie to…
- To było ten, tego, retoryczne zapytanie. Odpowiedz na inne: Czemu, kurwa nie odbierasz?
- Zdaje się, że mam wolne, szefie.
- W pracy gliniarza, ten tego, nie ma wolnego.
- Piękne rymy, jak na komendanta…
- Dość tego, jeśli nie chcesz wrócić do czyszczenia krawężników, zabieraj dupę i przyjeżdżaj!
Kadrycki, powstrzymując śmiech, zanotował adres, uprzednio włączywszy, o dziwo, działającą lampkę. Odłożył słuchawkę, miał nadzieję, że na miejsce. Pięknie. Kolejne nadgodziny. Przynajmniej kupię nową szklankę. W pokoju było ciemno, lampka zaczęła nerwowo mrugać. I lampę. Powoli, wyciągając przed siebie ręce, Kadrycki ruszył ku włącznikowi od górnego oświetlenia. Po drodze potknął się o wczorajsze ubranie. Zaklął głośno, po czym, bez dalszych przygód włączył światło. W pokoju panował niekontrolowany bałagan, nic zdawało się nie mieć swojego miejsca. Porozrzucane tu i ówdzie ubrania, gdzieniegdzie sterta książek, paczka fajek, puste opakowania po jedzeniu na wynos. Istny chaos. Czynności przygotowawcze, jak zwykł je nazywać Kadrycki, nie trwały zbyt długo. Szybka toaleta, szklaneczka czegoś mocniejszego, krótkie poszukiwanie relatywnie czystego ubrania, uzupełnienie zawartości kieszeni płaszcza o paczkę podłych fajek i legitymację detektywa. Po chwili namysłu Kadrycki postanowił coś zjeść, ale zawartość lodówki go rozczarowała. Cholera, przekąszę coś po drodze. Gdy tylko Kadrycki otworzył drzwi swego mieszkania, zaatakowała go, jak to miała w zwyczaju, Pani Bukietowa. Wścibska, przekwitła kobieta.
- Pooowitać, pooowitać, Pana, Panie władzo!
- Dzień dobry.- Cholera, jak ją spławić?
- Wcale nie taki dobry!- kobieta zrobiła obrażoną minę. – Coś widziałam! Znowu u tych spod dwójki!
Kadrycki westchnął ciężko.- Ależ, Pani Bukiet, sprawdzałem trzy razy. To bardzo sympatyczna parka…
- Bez ślubu i bez Boga żyją! Macanki, libacje…
- Co też Pani opowiada…
Na twarzy kobiety malowało się rosnące podniecenie. To pewnie efekt świętego gniewu.
- Wrzaski, szatańska muzyka, mówię Panu, Sodomia w czystej postaci! Pan jako przedstawiciel prawa…
- Tak, tak, muszę chronić obywateli. I dlatego wychodzę. Służbowo.
Kobieta nie potrafiła ukryć oburzenia.
- Ale ja widziałam…
- Porozmawiamy… innym razem. Nie, nie, wcale nie lekceważę prawych obywateli.- Kadrycki powoli zaczął się wycofywać w stronę schodów.- Proszę wszystko zapamiętać, wrócimy do sprawy.- Ostatnie słowo wypowiedział będąc już na półpiętrze. Kadrycki odwrócił się i niemal biegiem, pokonując po dwa stopnie, ruszył ku wyjściu z bloku. Uff, mało brakowało. Zapalił papierosa. Po drodze do garażu wypalił dwa kolejne. Dotarcie na miejsce przestępstwa zmniejszyło zapas papierosów o połowę. Fajki powinny być na wyposażeniu każdego gliniarza. Miejscem przestępstwa okazała się pokaźnych rozmiarów, zaniedbana kamienica. Przed wejściem stały dwa radiowozy, karetka i stare, czarne volvo. Cholera, to coś poważnego, skoro wezwali Mówcę. Nim Kadrycki zbliżył się do żółtej, policyjnej taśmy, wypalił kolejnego papierosa. Jak tak dalej pójdzie skończę za biurkiem. Albo w kostnicy… Poprawił płaszcz i nieśpiesznie ruszył ku klatce schodowej. Mundurowi nie zatrzymali go, najwyraźniej rozpoznając charakterystyczną sylwetkę detektywa. Błąd.
- Panowie, co to ma być? Każdego wpuszczacie, czy tylko co ładniejsze?
Jeden, młodszy, speszył się, zamiast odpowiedzieć, mamrotał coś nieskładnie.
- To nie klub, a wy nie jesteście bramkarzami!
Starszy, obowiązkowo z brzuchem, zreflektował się:
- Detektywie, Kadrycki, myśmy Pana od razu poznali. Wiem, że nierozważnie tak wpuszczać, ale uprzedzili nas. Że Pan przyjedzie.
- Kto was uprzedził?
- No centrala. Komendant, osobiście!- Starszego wyraźnie rozpierała duma. Cholera, niedobrze.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz