Chandler...
Poniżej zalążek opowiadania w założeniu klimatem nawiązującego do klasyka gatunku noir - Raymonda Chandlera. Zamieszczam w celach sondażowych, dajcie znać czy dobrze się to czyta i czy warto kontynuować ;). Pamiętajcie, każda opinia się liczy ;).
Przez pomarańczowe zasłony sączyło
się delikatne światło, sprawiając, że wnętrze pokoju nabrało
lekko burdelowego charakteru. Czerwona kanapa, lampka w podobnym
kolorze tylko pogłębiały to wrażenie. Kadrycki poczuł się
nieswojo. Choć był policjantem, unikał dziwek. Za duże ryzyko,
znudzone kobiety, zbyt wysokie stawki. Przy tej pensji? Bez
żartów!
- Czego Pan chce?- Niezbyt uprzejmie
przywitała go kobieta w drzwiach. Ładna.
- Jestem z policji- Kadrycki sięgnął
do kieszeni płaszcza- Mam kilka pytań.- pokazując legitymację
dodał:- Jeśli można.
- A ma Pan nakaz?- powiedziała
uśmiechając się krzywo. Nim Kadrycki zdążył zareagować,
dodała:
- Żartuję, proszę, niech Pan
wejdzie.
Kadrycki wytarł niezdarnie wielkie,
znoszone glany, w jakże by inaczej, czerwoną wycieraczkę, po czym
przekroczył próg mieszkania. Od razu utonął w brzoskwiniowym
półmroku. Dostrzegł kilka nowych szczegółów, niewidocznych z
korytarza. Nad pomalowanym pomarańczową farbą kaloryferem
znajdował się… czerwony parapet. Na całej jego długości stały
wysokie wazony z purpurowego szkła, a w nich… tulipany.
Krwisto-czerwone. Chryste. Wariatka. Głośno
Kadrycki powiedział jednak tylko:
- Bardzo przytulne mieszkanie…
Uśmiechnęła się. Cholera,
jest naprawdę niebrzydka. Tylko ten uśmiech. Krzywy,
mięśniami lewej połowy twarzy. Prawe pozostały… martwe. Choć
było ciepłe, kwietniowe popołudnie, Kadryckiego przeszył lodowaty
dreszcz.
- Proszę, niech pan siada.- Kobieta
wskazała na kanapę.- Kawy?
Coś jest nie w porządku.
Cholera, myśl głąbie, myśl. Kadryckiemu pociły się
dłonie. Chciał coś powiedzieć, ale poczuł potworną suchość w
ustach, a głos uwiązł mu w gardle.
- O czym chciał Pan porozmawiać?-
Znów ten cholerny uśmiech!- Słyszałam jakieś głosy na
korytarzu…
Kadrycki nie mógł zapanować nad
drżeniem rąk. Teraz pocił się cały. Myśli krążyły wolno,
czuł się ciężki, otępiały.- Muszę… ja…
- Może włączymy jakąś muzykę?
Wydajesz się spięty, Pawle…
- Skąd…- Nerwowo przełknął
ślinę.- Nie przedstawiłem się…
Kobieta przeczesała włosy, zaraz…
pomarańczowe?:- Chyba mam jakieś ciasteczka do kawy…
Nagle jedna klarowna myśl przebiła
się przez zasłonę otępienia. Jej ubranie! Na pierwszy rzut oka
wszystko jest w porządku- jeansy, prosty, czerwony top… Kadrycki
przeniósł wzrok nieco niżej. Buty! Kobieta miała na sobie
krótkie, czerwone kozaczki. Z całą pewnością nie było to obuwie
domowe…
- Proszę, napij się kawy. Moja
ulubiona…:- Kobieta wskazała na brzoskwiniową filiżankę.
Kadrycki mógłby przysiąc, że przed chwilą stolik był pusty.
Wbrew rozsądkowi, zagłuszając ostrzegawcze sygnały niemal całego
ciała, zbuntowana dłoń sięgnęła po dymiący napój. Zapach…
Kadrycki z trudem powstrzymał wymioty. Pachniało Jak kompost,
zgniłą trawą, nadpsutymi owocami. To z pewnością nie była kawa.
Kobieta zmarszczyła brwi, jednocześnie częstując swego gościa
kolejnym połowicznym uśmiechem.
- Świeżo mielone, najlepszy
gatunek. Pewnie na komendzie nie pijacie podobnych… specjałów.
Pociemniało Kadryckiemu przed
oczami. Ten ból… ostre, wewnętrzne pulsowanie. Osunął się na
kolana.
- Co ty mi… jak…
Uraczyła go po raz pierwszy,
pełnym, złośliwym uśmiechem. Kadryckiemu przeszło przez myśl,
że diabelski chichot miałby zdecydowanie łagodniejszy charakter.
Spróbował przełknąć ślinę. Na próżno. Ściśnięte gardło
odmawiało posłuszeństwa. Całe ciało wołało o kolejny oddech,
ten jednak nie nadchodził…
- Słodkich snów, Pawle…
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Ze snu wyrwał go znienawidzony dźwięk
telefonu. Cholerna, pseudo radosna melodyjka. Dawno już
powinienem zmienić aparat. W pokoju panował
mrok. Kadrycki zaklął głośno sięgając po słuchawkę. Rozległ
się odgłos tłuczonego szkła. Zbiłem ostatnią
czystą szklankę… Telefon dzwonił nieustannie.
Kadrycki spróbował wymacać słuchawkę, zrzucając przy okazji
lampkę ze stolika… Coraz lepiej się zaczyna… O
dziwo, gdy udało mu się w końcu odnaleźć aparat, ten nie
dołączył do kawałków szkła i poturbowanej lampy.
- Halo…?
- Kadrycki, kurwa, nie przeszkadzam?
- Właściwie to…
- To było ten, tego, retoryczne
zapytanie. Odpowiedz na inne: Czemu, kurwa nie odbierasz?
- Zdaje się, że mam wolne, szefie.
- W pracy gliniarza, ten tego, nie ma
wolnego.
- Piękne rymy, jak na komendanta…
- Dość tego, jeśli nie chcesz wrócić
do czyszczenia krawężników, zabieraj dupę i przyjeżdżaj!
Kadrycki, powstrzymując śmiech,
zanotował adres, uprzednio włączywszy, o dziwo, działającą
lampkę. Odłożył słuchawkę, miał nadzieję, że na miejsce.
Pięknie. Kolejne nadgodziny. Przynajmniej kupię nową szklankę.
W pokoju było ciemno, lampka zaczęła nerwowo mrugać. I
lampę. Powoli, wyciągając przed siebie ręce, Kadrycki ruszył
ku włącznikowi od górnego oświetlenia. Po drodze potknął się o
wczorajsze ubranie. Zaklął głośno, po czym, bez dalszych przygód
włączył światło. W pokoju panował niekontrolowany bałagan, nic
zdawało się nie mieć swojego miejsca. Porozrzucane tu i ówdzie
ubrania, gdzieniegdzie sterta książek, paczka fajek, puste
opakowania po jedzeniu na wynos. Istny chaos. Czynności
przygotowawcze, jak zwykł je nazywać Kadrycki, nie trwały zbyt
długo. Szybka toaleta, szklaneczka czegoś mocniejszego, krótkie
poszukiwanie relatywnie czystego ubrania, uzupełnienie zawartości
kieszeni płaszcza o paczkę podłych fajek i legitymację detektywa.
Po chwili namysłu Kadrycki postanowił coś zjeść, ale zawartość
lodówki go rozczarowała. Cholera, przekąszę coś po drodze.
Gdy tylko Kadrycki otworzył drzwi swego mieszkania, zaatakowała go,
jak to miała w zwyczaju, Pani Bukietowa. Wścibska, przekwitła
kobieta.
- Pooowitać, pooowitać, Pana, Panie
władzo!
- Dzień dobry.- Cholera, jak ją
spławić?
- Wcale nie taki dobry!- kobieta
zrobiła obrażoną minę. – Coś widziałam! Znowu u tych spod
dwójki!
Kadrycki westchnął ciężko.- Ależ,
Pani Bukiet, sprawdzałem trzy razy. To bardzo sympatyczna parka…
- Bez ślubu i bez Boga żyją!
Macanki, libacje…
- Co też Pani opowiada…
Na twarzy kobiety malowało się
rosnące podniecenie. To pewnie efekt świętego gniewu.
- Wrzaski, szatańska muzyka, mówię
Panu, Sodomia w czystej postaci! Pan jako przedstawiciel prawa…
- Tak, tak, muszę chronić obywateli.
I dlatego wychodzę. Służbowo.
Kobieta nie potrafiła ukryć
oburzenia.
- Ale ja widziałam…
- Porozmawiamy… innym razem. Nie,
nie, wcale nie lekceważę prawych obywateli.- Kadrycki powoli
zaczął się wycofywać w stronę schodów.- Proszę wszystko
zapamiętać, wrócimy do sprawy.- Ostatnie słowo wypowiedział
będąc już na półpiętrze. Kadrycki odwrócił się i niemal
biegiem, pokonując po dwa stopnie, ruszył ku wyjściu z bloku. Uff,
mało brakowało. Zapalił papierosa. Po drodze do garażu
wypalił dwa kolejne. Dotarcie na miejsce przestępstwa zmniejszyło
zapas papierosów o połowę. Fajki powinny być na wyposażeniu
każdego gliniarza. Miejscem przestępstwa okazała się
pokaźnych rozmiarów, zaniedbana kamienica. Przed wejściem stały
dwa radiowozy, karetka i stare, czarne volvo. Cholera, to coś
poważnego, skoro wezwali Mówcę. Nim Kadrycki zbliżył się do
żółtej, policyjnej taśmy, wypalił kolejnego papierosa. Jak
tak dalej pójdzie skończę za biurkiem. Albo w kostnicy…
Poprawił płaszcz i nieśpiesznie ruszył ku klatce schodowej.
Mundurowi nie zatrzymali go, najwyraźniej rozpoznając
charakterystyczną sylwetkę detektywa. Błąd.
- Panowie, co to ma być? Każdego
wpuszczacie, czy tylko co ładniejsze?
Jeden, młodszy, speszył się, zamiast
odpowiedzieć, mamrotał coś nieskładnie.
- To nie klub, a wy nie jesteście
bramkarzami!
Starszy, obowiązkowo z brzuchem,
zreflektował się:
- Detektywie, Kadrycki, myśmy Pana od
razu poznali. Wiem, że nierozważnie tak wpuszczać, ale uprzedzili
nas. Że Pan przyjedzie.
- Kto was uprzedził?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz