piątek, 13 grudnia 2013

Goooool...a nie ma!!!

Psychofan




    Piszę te słowa dzień po wspaniałym, ponadczasowym sukcesie Cudzoziemnskiej Warszawa, zielonych z Łazienkowskiej. Naszych bohaterskich reprezentantów polskiej myśli szkoleniowej na arenie międzynarodowego futbolu. Po heroicznym boju z Cypryjczykami Legia wydarła zwycięstwo. I to dwiema bramkami! Legioniści upiekli kilka pieczeni przy jednym ogniu. Strzelili aż dwa gole, dzięki czemu nie zostali najgorszą drużyną w historii Ligi Europejskiej, mało tego nie są nawet najsłabszą drużyną tej edycji. W kolejnym pozbawionym znaczenia meczu o wszystko, Polacy wzbijając się na wyżyny swoich umiejętności, uniknęli ukrzyżowania przez brutalną historię. Szkoda, że im się udało. Wielu zapomni jak słaby występ mistrza kraju oglądaliśmy w tym roku w europejskich pucharach, a tego typu porażki należy przyswajać, brać głęboko do serca i wyciągać wnioski. To "zwycięstwo" to tylko woda na młyn dla jałowych tłumaczeń Urbana i jego chłopców, którzy po każdym kolejnym przegranym meczu grupowym, tłumaczyli się brakiem szczęścia, złym stanem murawy, albo nieskutecznością poszczególnych zawodników. Przypomnę, że Legia przegrała pięć z sześciu meczów, nie strzelając ani jednej bramki. Zaraz, zaraz, we wczorajszym padły DWA GOLE. Niezły wynik jak pols... nie, nie ulegnę presji. Dość mam usprawiedliwień i mętnych narzekań na brak szczęścia, czy złą pracę sędziego. Wypadliśmy w tym sezonie fatalnie. Nie kibicuję klubowi z Warszawy, moje serce podąża dalej, wbrew nurtowi rzeki, jednak, gdy JAKAKOLWIEK polska drużyna walczy w europie zaciskam kciuki z całych sił. I coraz bardziej odczuwał bezsens swoich działań. Mogę jedynie połamać palce na darmo, wszak Legia jest chyba jedynym, no może poza Lechem, solidnie, z głową zarządzanym klubem. Z ciekawymi krokami transferowymi, młodym, wydawać by się mogło szerokim składem. Jeśli nawet taki zespół nie jest w stanie zawojować drugiej ligi europejskich pucharów, to jak daleko od światła jesteśmy? Chyba nawet nie siedzimy na poziomie gruntu, mieścimy się gdzieś w jaskini pośród mułu, na dnie głębokiego, podziemnego jeziora. Pamiętam jak rok, czy dwa lata temu, gdy nasi kopacze reprezentacyjni poruszali się od kompromitacji do porażki i z powrotem, pomyślałem sobie: Gorzej już być nie może, podźwigniemy się. Nic bardziej mylnego. Jako kibic polskiej piłki skopanej pogrążam się sukcesywnie w narastającej, sportowej depresji. Czuję się jak chrześcijanin, który właśnie dowiedział się, że jego ulubiony ksiądz z lokalnej parafii jest pedofilem i sypiał z każdym dzieckiem w mieście. Skoro by się podnieść, najpierw trzeba spaść na samo dno, tedy zastanawiam się czy i kiedy dostąpimy, jako kibice, podobnego zaszczytu? Gdzie znajduje się samo dno polskiego futbolu? W okolicach jądra ziemi? Wszak z każdym kolejnym miesiącem przesuwamy granicę żenady. A mówimy o sporcie, w który zaangażowane są ogromne środki finansowe, wspieranym przez kibiców, media, dziennikarzy. Dlaczego wciąż mam siłę oglądać grę Polaków? Jestem masochistą? Może trochę, choć główny powód jest inny. Są przebłyski światła, które docierają nawet na samo dno podziemnego jeziora. Polacy grający za granicą. Mamy kilku ludzi, którzy zasługują na miano international level. Szkoda, że, by poczuć radość z gry rodaków, musimy sięgnąć po zagraniczne kluby. Ba, oprócz kilku solidnych fachowców, mamy też gwiazdę światowego formatu. Robert Lewandowski. Gladiator. Inteligentny napastnik, silny. Dobry technicznie. Owszem marnuje sporo sytuacji, jednak co istotne - w ogóle nie ma to wpływu na jego dobrą grę. Zmarnował setkę? Trudno, zasuwa dalej, nogi nie drżą. Ten człowiek jest uosobieniem tezy, którą można wytłumaczyć słabość naszej reprezentacji. Tak, mam na myśli psychikę. Wielu polskich piłkarzy ma talent, niezłe umiejętności, brakuje im jednak odpowiednich cech psychologicznych, czy jak to się ostatnio mówi - wolicjonalnych. Nie mówię wcale o waleczności jako takiej, piję do odporności psychicznej. Siły, która pozwala brać na swoje barki ogromne oczekiwania i zachowywać spokój mimo gwizdów i oczekiwań. Tylko ludzie o podobnych cechach mogą sięgnąć po najwyższe laury. Tak jestem psychofanem Roberta Lewandowskiego, piewcą jego talentu. Tak podziwiam go. Jednak nie jestem zaślepiony, cieszy mnie, że mówimy o moim rodaku, jednak przede wszystkim za dziewiątką Borussi Dortmund przemawiają umiejętności, sposób gry, wpływ na drużynę i osiągane sukcesy. Dzięki podobnym historiom, innych reprezentantach na obczyźnie, mogę przetrwać chude czasy i z nadzieją spoglądać w przyszłość. Bo gorzej już chyba być nie może... prawda? Czy to światło widzę tam nad nami? Niestety, to tylko łuna, odblask chwały w postaci dramatycznego awansu "polskiej" Borussi do 1/8 Ligii mistrzów...  dziękujemy Jurgen, chwała ci Grosskreutz, brawo Lewy! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz