środa, 26 czerwca 2013

Starość nie radość...

Odstajesz, człowieku!

  Jestem stary. Trzeba to sobie jasno powiedzieć. Nie, nie chodzi o lata, tych przeżyłem raptem 26 (będzie gorzej). Mam na myśli starość społeczną. Odstaję pokoleniowo, technologicznie, językowo. Zawsze zastanawiałem się, jak to jest, że nie możemy w pełni porozumieć się z rodzicami. Byłem świadom, że to samo spotka i mnie względem młodzieży, ale nie przypuszczałem, że ów proces zaczyna się tak wcześnie. Przestaję rozumieć otaczającą mnie rzeczywistość. Pamiętam, jak wraz z ojcem, udałem się na basen. Jeden z tych nowocześniejszych, wyposażonych w plastikowe zegarki z kodem kreskowym. Gdy uzyskaliśmy po jednym takim urządzeniu od miłej kasjerki, zrobiliśmy wielkie oczy, ale nie przyznaliśmy się do naszego zakłopotania. Problem ponownie dał o sobie znać, gdy próbowaliśmy wejść do przebieralni... 
- Tato... tu nie ma klamki...
- Jak to? Pokaż... - Faktycznie, nie było. Tylko jakiś stalowy kikut do pociągnięcia i stalowa puszka.
Staliśmy chwilę jak dwa jełopy, szarpiąc za metalową kulkę. Od dalszego upokorzenia uratował nas około dziesięcioletni chłopiec. Podszedł i oznajmił:
- Tu trzeba przyłożyć. Z zegarka.
Faktycznie, po dokładniejszych oględzinach, dostrzegliśmy kod kreskowy na plastikowym "zegarku" i przyłożyliśmy do czytnika w metalowej puszce. Weszliśmy. Chłopaczek położył na łopatki dwa pokolenia. Dla niego nie było żadnego problemu, zna tylko takie baseny... Coraz częściej mam okazję przeżywać podobne sytuacje. Kilka lat temu udaliśmy się, wraz z kolegami, na boisko, pokopać piłkę. Pech, że było zajęte przez grupkę kliku i kilkunastolatków. Postaliśmy chwilę przy linii, w końcu zdecydowałem się z nimi pogadać.
- Hej, chłopcy, długo już gracie?
- Spierdalaj! To nasze boisko, idź się lansować gdzie indziej!
Karzełek liczący maksymalnie dziesięć, jedenaście wiosen. Ja  w jego wieku w życiu nie startowałbym do dwudziestolatków. Nie mówiąc już o języku jakim się posłużył... Po chwili złorzeczyli na nas jego pozostali koledzy, zapalając papierosy. Tak, dziesięcio - dwunastolatkowie. Strach się bać. Mieliśmy im przylać? Przełożyć przez kolano? Pogrozić palcem? Metody nie przystające do nowych warunków. Może za kolejną dekadę taki nastolatek wyciągnie giwerę i rozstrzela nagabujących go mężczyzn? Wyraźnym znakiem naszych czasów są telefony komórkowe. A raczej smartfony, bo tak właśnie nazywają je współcześnie. Ja zatrzymałem się na etapie komórek, które służyły do wykonywania i odbierania połączeń. Teraz są ememesy, ekrany dotykowe, przenośny internet, wypasione aparaty fotograficzne, wifi itp.(nie mówię, że to źle, ale postęp pędzi w zawrotnym tempie) Kurde, mój najnowszy telefon liczy sobie z  pięć lat i bynajmniej nie jest dotykowy (Marta, jest super, to nie krytyka aparatu;)). Taki smartfon to pułapka. Jak nie umiesz powyłączać różnych funkcji na starcie - zżera kasę łącząc się z licznymi aplikacjami... (moja dziewczyna coś o tym wie...). Nie mogę się w tym wszystkim połapać. Nie do końca też rozumiem potrzebę integracji wszystkiego ze wszystkim... przeciętny ośmiolatek lepiej sobie radzi z obsługą podobnych urządzeń. Nawet Facebook to dla mnie czarna magia. Skoro mamy przycisk "Lubię to", czemu nie pójść dalej i nie wprowadzić np. "Wali mnie to". Albo "Drażni mnie to". Pewnie trwają już prace nad podobnym rozwiązaniem ;). Część funkcji jest jak najbardziej przydatna - łatwiejsza komunikacja, czy umieszczanie linków dla znajomych, ale trochę już chyba zaczęto przeginać z uspołecznianiem w sieci. By dokopać się do najprostszych opcji, trzeba nieźle powalczyć z interfejsem. Chyba przespałem kilka ostatnich lat w sieci. Moje przystosowanie umarło wraz z Gronem. Ostatnio miałem też okazję zajrzeć do kilku CV ludzi z roczników od 91 do 93 i doszedłem do wniosku - przekroczyłem granicę. Jestem po drugie stronie rzeki. Dla mnie już wyglądają jak dzieci, a przecież to w zasadzie dorośli ludzie. Studenci. Współpracownicy. Jak tak dalej pójdzie już za kilka lat nie będę w stanie korzystać z wind, nie dam rady wejść do budynków urzędów miasta itp. Już dziś boję się nawet zbliżyć do kibelków na dworcu (Totheeloo się zwą, czy jakoś tak) - przypominają już sterylne, cyberpunkowe konstrukty w budynkach korporacji. Obawiam się, czy dałbym radę spuścić wodę, albo znaleźć mydło...  Zaczynam rozumieć rodziców, czy dziadków, którym ciężko jest się przestawić na dzisiejsze rozwiązania, sam zaczynam  niebezpiecznie odstawać. Mam tylko nadzieję, że na starość wciąż będą istniały ławeczki, na których, wespół z innymi bezzębnymi dziadkami, obalę butelkę, czy dwie. Cóż, przy odrobinie szczęścia może w ogóle nie dożyję starości? A może śmierć będzie przeżytkiem? A tam, pewnie i tak nie będę w stanie wtedy niczego zrozumieć...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz