sobota, 18 czerwca 2016

Równo z trawą

Strateg



    Z po-niemieckiej radości wywołanej legendarnym "zwycięskim remisem" naszych orłów nad głównymi rodakami Podolskiego, postanowiłem, że oddam krew w piątek, aby przedłużyć sobie weekend. Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że jeśli nie zerwę się z samego rana, tylko leniwym krokiem tramwajowym dotrę na miejsce, zastanę kilometrową kolejkę do rejestracji, wypełniającą oba dostępne pomieszczenia. Ale nic to, słowo się rzekło, do pracy nie poszedłem, muszę uratować komuś życie, by usprawiedliwić nieobecność. Wypełniłem papiery, zająłem ostatnie miejsce w ogonie ludzkiego węża. Przede mną między innymi ksiądz w towarzystwie zakonnicy, długowłosy młodzieniec, kobieta w letniej sukience oraz dwóch zaprawionych w bojach, doświadczonych krwiodawców, co wywnioskowałem z treści ich rozmów i zblazowanej postawy. Zarejestrowanie się trwało w sumie około godziny, a w między czasie kolejka za mną rosła wzdłuż ściany zachodniej drugiego pomieszczenia w zastraszającym tempie. Czyżbym nie był jedynym Januszem, który postanowił przedłużyć weekend? Przyszła kolej na uduchowionych kolejkowiczów. Zakonnica przeszła proces pomyślnie i ruszyła dalej, do kolejki na badanie. Ksiądz nie miał tyle szczęścia. Urzędniczka wycięła go równo z trawą. Duchowny mówił po Polsku z drobnym akcentem i jak się okazało brakowało mu jakiegoś dokumentu, mimo, iż kilka kartek przedłożył w okienku. Pielęgniarka w recepcji ostro i kategorycznie odmówiła księdzu możliwości oddania posoki. Ten nie poddawał się tłumaczył, wyciągał kolejne papiery, coraz czerwieńszy na twarzy. W końcu pielęgniarka ciężko wstała i zaproponowała, że zapyta lekarza, ale zasugerowała, by nie robić sobie nadziei. Po kilku minutach wraca i oznajmia:
- Niestety, takie mamy procedury.  
Ksiądz niezadowolony, zakonnica podeszła do niego i zrobiła typowo petencką minę z rodzaju:
"Z molochem nie wygrasz, nie warto próbować". Duchowny życzył miłego dnia, pokręcił się i w końcu wyszedł. Przykre, że postał sobie godzinę na darmo, choć z drugiej strony dobrze wiedzieć, że nikt nie ma z górki w starciu ze służbami państwowymi. Tuż przed okienkiem okazało się, że należy wypełnić aneks do ankiety, podczas gdy nigdzie nie było stosownej informacji, co nieco wydłużało całą procedurę. Na szczęście doświadczeni krwiodawcy zorientowali się w sytuacji i rozdali karteczki kolejkowiczom, aby ci mogli je wypełnić podczas oczekiwania. Jeden z krwiodawców zaproponował, by umieścić taki formularz w internecie, aby można było przyjść z gotowcem, co usprawni proces rejestracji i dostarczy informację o konieczności uzupełnienia aneksu. Usłyszał w odpowiedzi:
- Ee, to się za często zmienia.
Super i właśnie po to jest internet. By wszystko na bieżąco, szybko, łatwo i przyjemnie modyfikować. Niestety komuś się nie chce. I tak długi czas oczekiwania jest pomnożony przez brak sensownych decyzji administracyjnych. Nawet tam, gdzie człowiek przychodzi w odpowiedzi na zapotrzebowanie państwowe, czujemy się jak intruzi, którzy tylko zaburzają swymi wizytami codzienną rutynę przesiadywania ośmiu godzin w oczekiwaniu na fajrant. Jestem pewien, że u części osób wywoła to traumę, co z kolei spowoduje, iż nigdy więcej nie oddadzą krwi. Potem lekarze apelują, narzekając, że brakuje posoki dla potrzebujących. Zamiast czasochłonnych, drogich, medialnych kampanii wystarczyłoby zadbać o podstawowy proces rejestracji, który ogranicza dobrą wolę obywateli. Uporządkujmy własne podwórko, wymiećmy prowizorkę. I wygrajmy z Ukrainą! Wtedy krew popłynie wartkim strumieniem do wypadkowiczów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz