niedziela, 29 maja 2016

Eskalacja

Miłość sąsiedzka



    Miałem okazję poznać kilkoro sąsiadów z mojego pionu. Sympatyczna starsza pani, młoda para z dziećmi oraz kolejna bez latorośli. Dzięki nowym znajomościom usłyszałem kilka ciekawostek na temat bezpośredniego sąsiada z piekła rodem. Pierwotnie w lokalu mieszkała matka z dwójką dzieci. We wczesnym etapie ich życia obrotna kobieta wystawiała na korytarz miskę z moczącymi się, brudnymi pieluchami. Wieszanie prania na fasadach budynków, czy linkach balkonowych, albo mokre ciuchy położone na parapecie to już dla mnie kontrowersyjne, kłujące w oczy rozwiązanie, ale to? Nocnik też wynosiła na korytarz? Gdy córka osiągnęła odpowiedni wiek, zaczęła sprowadzać facetów do łóżka. Zarobkowo. Dzięki ultra-cienkim ścianom, ówczesna mieszkanka sąsiadującego lokalu wysłuchiwała wszelkich jęków, stęknięć i krzyków. Pewnego razu początkująca prostytutka przyszła z jakimś rolnikiem, zrobili swoje, lecz finał okazał się zaskakujący. Najpierw z mieszkania, potem na korytarzu dało się słyszeć solidną awanturę.
- Nie mam pieniędzy...
- Coś sobie myślał? Przyjemność kosztuje!
- Ale ja...
- Wynocha! Zabieraj się stąd!
I dawaj za nim. Facet w samej bieliźnie, ubranie jest sukcesywnie ciskane w jego kierunku. Przynajmniej ukradł trochę wątpliwej przyjemności. Otwarta na miłość cielesną córeczka wyniosła się, lecz mój obecny dręczyciel podrósł, choć niezbyt mocno, na oko jakiś metr sześćdziesiąt, co jak na dwudziesto - kilku latka stanowi pewnikiem objaw patologicznej ciąży. Nie wykształcił też w pełni głosu, co powoduje efekt wiecznej mutacji zaprawiony dodatkowo męskim sznytem. Nie do podrobienia. Krasnal o donośnym, wwiercającym się w mózg, niedorozwiniętym głosie. Obdarzony słownictwem zasłyszanym w sypialni siostry. Wymarzony sąsiad! Dwa dni temu, gdy wynosiłem graty na strych, zapanowała chwilowo polityka otwartych drzwi. U nas - kontekstowo w celu łatwiejszego transportu dóbr, u wiekowej sąsiadki - z ciekawości. Zawitała owa Pani pod nasz lokal, gdzie moja dziewczyna, jej mama oraz wspomniana sąsiadka rozmawiały na tematy około mieszkaniowe, gdy nadciągnął krasnal. Próbował minąć trójcę bez słowa, niestety - dla siebie, bezskutecznie. Usłyszał dwa słowa na temat konieczności poprawy, zmniejszenia decybeli płynących z mrocznego lokum, obniżenia siły używanej do zamykania drzwi, by wyeliminować trzaskanie.... Dorzuciłem swoje nieudolne groźby, a karzeł moralny odwrócił się na pięcie i uciekł do domu. W pierwszym odruchu włączył głośną muzykę, lecz po kilku minutach wyeliminował źródło hałasu. Od tego czasu cisza. Czyżby udało nam się przemówić chłopcu do rozumu? Wątpię, bardziej prawdopodobne, że nie chcą stracić lokalu, który z tego co wiem nie jest wcale własnością diabolicznej rodzinki, a dobór mieszkańców leży w gestii miasta. Słowo daję, nigdy nie przypuszczałem, że mogę stać się jednym z tych co nocą dzwonią na policję, gdy sąsiedzi zakłócają ciszę nocną. Jeśli jednak nastąpi eskalacja problemu, nic innego nam nie pozostanie. Albo się starzeję, albo dorastam do miana obywatela. Głosuję na drugi powód...   




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz