czwartek, 20 marca 2014

Umieralnia made in Poland

Umrzyj, nie zawracaj nam głowy



  Przez cały weekend borykałem się ze zdrowiem. Organizm postanowił odmówić posłuszeństwa, co zaowocowało koniecznością zaprezentowania mojej osoby lekarzowi. Rzut oka do pięknie nazwanego systemu EWUŚ powinien wystarczyć aby uzyskać stosowną pomoc. Niestety, takie rzeczy to nie u nas. Zadzwoniłem do przychodni - brak wolnych terminów - radź sobie sam. No błagam, przecież 20% pensji przeznaczam na opiekę zdrowotną. Mocna rzecz. Przypomina mi się kultowy odcinek South Park, w którym jeden z bohaterów powierzył pieniądze bankierowi. W trakcie kilkunasto - sekundowej rozmowy o inwestowaniu tychże środków, klient usłyszał nagle: 
- And... it's gone.
Tak po prostu. Mamy twoje pieniądze, ale w zasadzie to spadaj. Szkoda, że w przypadku świadczeń zdrowotnych nie mamy wyboru, chętnie opłacałbym własny abonament w prywatnej, wybranej przeze mnie klinice. Salomonowe rozwiązanie? Bynajmniej. Niepocieszony porażką w przychodni i mocno zdesperowany postanowiłem wykupić wizytę u internisty w Lux Medzie. Cóż to jest, 112 złotych przy kokosach jakie zarabiam ;). Dzwonię, podaję dane, powód i oczekiwania. Co słyszę w odpowiedzi?
- Dziś w Warszawie nie ma już wolnych terminów.
Nieźle. Nie chcą moich pieniędzy - miło. W poniedziałek choruje połowa Polaków. Dodam, że dzwoniłem rano. Jeśli chodzi o wypisywanie l4 (niezdolność do pracy) wstecz, nie zawsze uzyskamy takowe zwolnienie - wszystko zależy od interpretacji lekarza. Teoretycznie można do 3 dni wybiec w przeszłość. W praktyce raz usłyszałem, że to tylko i tu cytat:
- No jakby Pan np. złamał nogę w lesie...
Dobry przekaz. Masz grypę? Biegnij do lasu, złam nogę - uzyskasz zwolnienie za wczoraj. Jesteś obłożnie chory - zdychasz w łóżku - masz pecha, należało przyjść wczoraj. A może trzeba leżeć w lesie, na mchu? Pewnie chodzi o blisko kontakt z naturą... Nikogo nie obchodzi, że nie ma terminów. Wieczorem moja współtowarzyszka w egzystencjalnej niedoli, podsunęła genialny pomysł.
- Idź na ostry dyżur.
Co miałem zrobić? Poszedłem. Nic, co w życiu przeżyłem nie przygotowało mnie na pobyt w tej jaskini. To prawdziwy dom pogrzebowy, umieralnia. Zaduch, gorąco, tłum kaszlących, smarkających ludzi, versus... jeden lekarz. Miałem szczęście - czekałem tylko cztery godziny. Jeśli nawet idąc na wizytę czułbym się dobrze, wyszedłbym z bagażem kilku chorób gratis. Po każdym pacjencie lekarz odpoczywał dziesięć minut. Nieważne ile trwała konsultacja. Jestem pewien, że gdybym tylko wszedł, powiedział "dzień dobry" i wyszedł, przerwa po mnie trwała by kolejne dziesięć minut. Pusty śmiech. Niezły miał zresztą, Pan doktor, sposób na zaproszenie do środka. Nie odzywał się ani słowem, jedynie podchodził do drzwi i delikatnie je uchylał. Nie patrzył przy tym nawet w ich kierunku. No look pass. Tyle, że to nie koszykówka, a ludzkie zdrowie. Usłyszałem nawet krótką wymianę zdań pomiędzy pielęgniarkami:
- Tyle czasu, to on już powinien ze czterdziestu pacjentów zbadać.
- No tak, a to chyba dopiero szesnasty.
Krzepiące. Mam to szczęście, że jeszcze jestem młody, ale dla starszej Pani siedzącej obok mnie to już dosłownie umieralnia. Nawet wody nie ma się gdzie napić. Frustrujące gdy jesteśmy zależni od widzimisię jednego idioty. Owa starsza Pani idealnie podsumowała zresztą zaistniałą sytuację, skarżąc się mężowi:
- O nie, to ten Rusek.
- Jesteś pewna?
- Tak, widziałam.
I rzeczywiście lekarz raczej słabo mówił po Polsku. Ale chamskie odzywki opanował do perfekcji. Ponownie w tym kraju poczułem się jak w ukrytej kamerze. Niestety otacza nas rzeczywistość. Zewsząd, nawet w chwili największej słabości. Powierzamy państwu swoje zdrowie...
- And... it's gone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz