piątek, 1 maja 2015

Prowizorka

To się wyklepie...



   Często mam wrażenie, że moje życie zawodowe umiejscawia mnie pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony, opisywani niejednokrotnie na łamach bloga, trudni w obejściu klienci, a z drugiej firmy świadczące usługi związane z przeprowadzeniem napraw gwarancyjnych, dla urządzeń należących do posiadaczy sprzętu marki, dla której przyszło mi świecić oczami. Owszem ból obu pośladków potrafią skutecznie wywołać petenci, lecz czasem to, kim się stali i dlaczego wyładowują się na konsultantach jest wywołane nieudolnością i bolesną niekompetencją serwisów. Czasem nad niekompetencją dominuje asekuranctwo, zła wola i burackie cwaniactwo. Pretekstem do wylania pomyj właśnie w tym kierunku jest krótka anegdotka wprost z mego uroczego miejsca pracy.

Dramatis Personae: Ja i kolega, który zwykł swego laptopa przenosić spakowanego w... ręcznik. Starannie złożony, pełne zabezpieczenie. Legenda: J - ja, K - kolega.

K: - Cholera, nie działał mi wiatraczek w laptopie. Ale przywróciłem do ustawień fabrycznych i...
J: - Nie mów, że pomogło!
K; - A i owszem, pomogło. 
J: - To teraz będziemy reinstalcję systemu polecać na pęknięte obudowy...
Niestety chwilę później okazało się, że rozwiązanie było nie tyle tymczasowe co... zupełnie przypadkowe i nieskuteczne. Powstał pomysł rozkręcenia i przeczyszczenia komputera ze wskazaniem na nieszczęsny wiatraczek.
K:- Cholera, nie dam rady, za krótki śrubokręt.
J: - No co ty? Pokaż... kur... faktycznie. 
Nie zrażeni postanowiliśmy przedmuchać urządzenie. Chwilę później, kaszląc kurzem doszliśmy do wniosku, że efektu jak nie było, tak nie ma.
I tu na scenę wkracza w pełni profesjonalny, niezwykle bezpieczny, wspaniały pomysł zwerbalizowany przez kolegę, zwracającego się do kolejnego "fachowca".
K: - Masz coś cienkiego? (tak, dwuznaczność tego pytania została dostrzeżona i zignorowana przez redakcję. Zboczeńcy!)Spinkę, drucik?
Odnaleziono spinacz, który natychmiast został przekształcony w "coś cienkiego". 
Kolega za pomocą w pełni bezpiecznego, specjalistycznego narzędzia wyczyścił wiatraczek metodą dziugania losowych jego fragmentów. Kurz poddał się(obyło się bez złamań), wiatraczek wznowił swój znój, komputer działa. Tylko niesmak pozostał. Choć nie jesteśmy pracownikami wyspecjalizowanego serwisu czuliśmy się jak cwana, ale jednak banda ignorantów i pozbawionych odpowiednich narzędzi oszołomów.
   
    Szkoda, że naszym serwisantom brakuje podobnej refleksji. Myślę, że powyższa anegdota obrazuje w jaki sposób odbierany jest autoryzowany serwis firmy XYZ, co zresztą klienci często podkreślają. Skąd moja surowa ocena? Przytoczę kilka przykładów napraw serwisowych. Laptop po wymianie klawiatury wraca bez połowy śrubek mocujących obudowę. Innym razem po wymianie płyty głównej rozkleja się obudowa. Kolejny przypadek to dokonanie wymiany dysku twardego, gdzie usterką były uszkodzone zawiasy... Czasami sprzęt jedzie na naprawę z uszkodzonym systemem operacyjnym - Windows się nie uruchamia. Wraca komputer do klienta, pierwsze uruchomienie i nie zgadniecie... nie uruchamia się system. Z jednej strony mamy więc rozwścieczonych petentów (czasem słusznie), z drugiej atakuje nas serwisant przez miniaturowe "s". 
Apeluję do obu stron konfliktu - nie strzelajcie do posłańca i weźcie się za robotę. Ja rozumiem za dużo pracy, niskie płace, bla, bla, bla. Jednak jeśli już bierzesz za coś pieniądze rób cokolwiek. Albo naucz się stwarzać pozory. Opieprzać się też trzeba umieć! Co z użytkownikami? Czytajcie instrukcję. Dowiadujcie się czegoś o sprzęcie, z którym macie do czynienia, poproście o pomoc znajomych, a dopiero wtedy dzwońcie. Pozwoli wam to uniknąć złowrogiego SERWISU!

PS: W wyniku powstawania tej rodziny liter nie ucierpiał żaden ręcznik! 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz