czwartek, 21 listopada 2013

Ambiwalentny kibic

XYZ się skończył. A to skur...



    Małyszomania, piedestał dla Roberta Kubicy, hołubienie siatkarzy, duma z pływaków, bum na piłkarzy ręcznych, jedna Wenta, golonka dla Tomasza Majewskiego, Gortatomania, wspomnienia kopaczy z 1974 roku... wszystko to są przejawy specyfiki polskiego kibica. Warto dodać jeszcze pewnego skoczka gimnastycznego, którego nazwisko już zaginęło w mrokach dziejów, choć o jego medalu mówiło się całkiem sporo. Jest coś specyficznego w orlim narodzie typu kibic. Łakniemy sukcesów. Ale pragniemy ich w romantycznym stylu - mimo wszystko. Brak pieniędzy, środków, realnych przesłanek o naszej sile, zaplecza infrastrukturalnego, wykwalifikowanych trenerów, żaden z tych argumentów do nas nie przemawia i tak w przypadku każdej transmisji liczymy na niespodziewany sukces. Mało tego - w podobny trend wpisują się dziennikarze i komentatorzy. Nawet część ekspertów, znających przecież dany sport najlepiej, daje się ponieść nieuzasadnionej wierze w sukces. Jednocześnie sukces przyjmujemy jak coś, co nam się od początku należało. Skąd czerpiemy owo nastawienie? Źródeł należy szukać w historii narodu? W genach? Mogę stwierdzić jak to jest w moim przypadku. Istnieje jeden sport, który interesuje mnie także poza występami naszych rodaków. Zgadliście, chodzi o piłkę nożną. Właściwie każdym innym sportem interesuję się pobieżnie i wybiórczo. Cieszą mnie sukcesy Polaków, często jestem częścią wspomnianych we wstępie manii. Kibicowałem Małyszowi, gdy ten wygrywał, obejrzałem kilka wyścigów Formuły jeden, choć do dziś uważam, że to bardziej sport dla mechaników i konstruktorów. Dla przeciętnego kibica, jeśli nie pada, nikt się nie rozbił, z ekranu wieje nudą. Po wypadku Kubicy nie obejrzałem ani jednego wyścigu. Media mają wydatny udział w opisywanym zjawisku. Wyszukują sporty, często egzotyczne, by tylko odkopać sukcesy naszych rodaków. Potrzeba bycia dumnym z wyników sportowych jest w Polsce odczuwalna. Silna. Dlaczego? Chyba tylko pokaźne stado socjologów oraz psychologów mogłoby wyjawić przyczynę. Może żyje w nas głęboko zakorzeniony kompleks? Niegdyś dumne państwo, bogate i rozległe imperium. Dziś raczkujący po wyzwoleniu kraj Europy środkowo - wschodniej. Pragniemy być dobrze oceniani przez media zagraniczne. Gdyby nie słabe występy kadry piłkarzy mielibyśmy dziś do czynienia z Lewandomanią. Sam jestem piewcą talentu naszego rodaka. Cieszę się z każdej bramki Lewego w bundeslidze, pucharze krajowym, czy lidze mistrzów. Czy jest to skaza, choroba polskiego narodu? Moim zdaniem - nie. Owszem, w obecnej sytuacji sukcesów sportowych mamy jak na lekarstwo, jednak... odwlekany sukces smakuje lepiej. A sukces nadejdzie. Jak nie dziś, to za parę lat, dekadę, trzydzieści. A wtedy poczujemy się lepiej. Zrozumiemy, że warto wierzyć, inwestować czas, by nie przegapić niespodziewanego sukcesu. Łakniemy emocji. Pozytywnych. Problem jest inny. Zaangażowanie w drobne sukcesy i wspieranie ponad miarę wybitnych, polskich sportowców, ma również drugą twarz. Zgniliznę. Wystarczy, że naszym bohaterom powinie się noga, a wtedy większość kibiców odwraca się od nich, zapominając, lub wieszając na sportowcach psy. Tego zaakceptować nie mogę. Nic w tym złego, że tak zwany niedzielny kibic, czy jak to określił kiedyś Patryk Małecki: "Pikniki" wspierają gladiatorów tylko gdy ci odnoszą sukcesy, ale już lżenie, wyzwiska i gwizdy, w przypadku gdy nie idzie, to zwykłe draństwo. Niesprawiedliwe, chamskie i niewybaczalne zachowanie. Szanujmy swoją pracę. Apeluję do tych ludzi: Dajcie sobie spokój. Krzyczcie na swoje żony, dzieci, do lustra, a sportowców zostawcie w spokoju. Dla mnie. Dla nas. Dla kibiców!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz