niedziela, 28 czerwca 2015

Poradnik politycznego nieuka vol 1.

Na kogo zagłosować?



   WoJOWnicy:
   
   Należę do tej grupy osób, które wiedzą, że JOW-y to jednomandatowe okręgi wyborcze, wysłuchałem kilka razy uproszczonego tłumaczenia telewizyjnych gadających głów z czym to się je, ale nadal nie rozumiem znaczenia owej ordynacji wyborczej. Istnieją w Wielkiej Brytanii (co może się niedługo zmienić), mamy JOWy w senacie, nie jest to więc nowy pomysł i nigdy nie słyszałem do czego dobrego to doprowadzi. Ba, Platforma umieściła ewentualne JOW-y w jednym z programów! W jaki pozytywny sposób zmiana ordynacji wyborczej wpłynie na politykę i na kraj w ogóle? Słyszeliście chwalącego merytorycznie to rozwiązanie JOW-owca? Jakiegoś eksperta? Główna zaleta Kukiza jest jednocześnie jego największą wadą. Zapytany co zamierza osiągnąć odpowiada, nim pytanie zawiśnie w powietrzu: 
- Jow. Jow,jow,jow. JOW!
   Zmiana dla samej zmiany, bez wytłumaczenia społeczeństwu o co chodzi nie ma sensu. Prostota i konkretny cel nie jest w tym przypadku cnotą. Zapytany wczoraj przez dziennikarza o plany na przyszłość, Kukiz, odpowiedział: 
- Jak mam mówić o problemach, strategii dopóki nie zmienimy ordynacji wyborczej? Najpierw JOW-y, bez tego nie da się nic zrobić.
   Z jednej strony, wygodna odpowiedź - trudno będzie go za coś rozliczyć, z drugiej kompletnie nieodpowiedzialna. Muzyk dopuszcza tylko jedną wersję prawdy, do tego nie proponuje (nazywając programy kłamstwem) żadnych konkretnych scenariuszy i działań naprawczych. W jaki sposób jego stowarzyszenie, które notabene nie istnieje, ma zarządzać krajem? Powiedział: "Zaufajcie mi". A ja pytam: dlaczego? Co masz do zaproponowania? Co po JOW-ach? Niebo stanie się bardziej niebieskie, a Polska urośnie w siłę? Mam jeszcze jeden zgryz. Najpierw Kukiz ogłosił, że nie ma miejsca w jego ruchu dla ludzi będących przeciw JOW-om (co jest w istocie logiczne), a potem zdradził, że zaproponuje miejsce na liście parlamentarnej Korwinowi i Madzi Ogórek. Gdy dziennikarz wytknął mu ową nieścisłość (Korwin ostatnio zadeklarował, że będzie odradzał zmianę ordynacji, a SLD nigdy projektu nie popierało), lider hipotetycznego ugrupowania stwierdził, że nie rozumie pytania. Już trochę mniej sprytnie. WoJOWnicy doprowadzili mnie do tego, że chyba nie pójdę zagłosować w referendum ws. JOW-ów. Z dwóch powodów, pierwszy jest w pełni niepoważny, osobisty i dziecinny: Na przekór Kukizowi. Nie chcę przyłożyć ręki do działań fanatycznych ideowców. Nie podoba mi się styl uprawianej przez muzyka polityki i pragnę pokazać mu mentalny palec, wymierzony prosto w czoło. Paradoks polega na tym, że postępując według przedstawionego planu, częściowo skorzystam z jego utytłanych, przysłowiowych buciorów. Trudno, mogę z tym żyć. Drugi powód jest już w pełni sensowny i zdecydowanie dojrzalszy: Nie mam kompetencji, by ocenić jaka ordynacja będzie najlepsza i czy ta zmiana do czegokolwiek dobrego nas zaprowadzi. To naprawdę takie proste. Nie mam wiedzy, nie wiem, więc się nie wypowiem. Niektóre sprawy nie nadają się do referendum. Nie w takiej uproszczonej formie. Należało najpierw uruchomić jakąś kampanię społeczną, zainicjować dyskusję, wyjaśnić opinii publicznej o co chodzi, jakie mogą być oczekiwane skutki nowej ordynacji wyborczej. A nie zaczynać od wideł, wrzasku i krzyku. Jak powiedział jeden dziennikarz ws. obniżenia wieku emerytalnego i pytania o to w referendum:
- Polacy na pewno zgodzą się na 60 lat. Gdyby ich zapytać o 55, też by się zgodzili.
   Ano właśnie, nie o wszystkim można zdecydować na mocy referendum, bo skąd wtedy weźmiemy pieniądze na emerytury?

Werdykt (jakie są szanse, że zagłosuję):
   Wielkie, ordynarne i stanowcze: Nie. Nie ma najmniejszej szansy abym zagłosował na WoJOWników. Odradzam.
   

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Szukam Wiedźmina

Dobrze zapłacę



   Daleki jestem od stwierdzenia, że bliżej nam, jako społeczeństwu, do śmierci od ostrza srebrnego, przeznaczonego dla potworów, mamy jednak pośród swoich gros jednostek przegniłych, gorszych od topielca, cmentarnej baby, czy biesa. Coraz częściej powątpiewam w skuteczność milicji obywatelskiej, do której to w wyobraźni przynależę (Niestety tylko w świecie fantazji, nazbyt jestem wycofany w sytuacjach zaistniałych). Wątpliwość ta zrodziła się, gdy zrozumiałem, że brakuje nam jaj i środków do podjęcia walki z potworami w ludzkiej skórze. Nie posiadamy odpowiedniego doświadczenia, zaprawienia w bojach. Nie przeszliśmy próby traw, szermierka leży i kwiczy, a i charakteru oraz odwagi często braknie w kluczowym momencie. Straży miejskiej, tudzież policji nie zdążymy zawezwać nim oberwiemy w gębę. Albo od razu ukrytym ostrzem między żebra. Dlatego, mimo, iż wiedźmini zwykli jeno mary mordować, zwracam się z niniejszym ogłoszeniem ku niedocenianej braci dwóch mieczy, coby zrobili wyjątek i kilku ludzi usiekli. Ne dalej jak wczoraj, w towarzystwie białogłowej będąc, naraziłem swe oczy na widok nieprzystający do cywilizowanej mieściny. Mężczyzna upojony alkoholem oddał mocz na ogrodzenie prowadzące do mojego podwórka. Bez skrępowania, na widoku publicznym, po czym wznowił proceder zakłócania ciszy, wespół z odurzonym kompanem, nic sobie nie robiąc z potępiających spojrzeń. Słowa nagany uwięzły w gardle na widok stanu owych indywiduów oraz postawy sugerującej poszukiwanie zaczepki. Białogłowa, bardziej skora do zdecydowanej reakcji nie zdawała sobie sprawy, że to ja będę musiał zginąć w nadchodzącej potyczce, zapewniając kobiecinie niezbędny czas na ucieczkę. Minęliśmy więc, jedynie omiatając krytycznym spojrzeniem owych niebezpiecznych oprychów, tylko po to by tuż za rogiem, na schodach, wpaść w łapska kolejnych dwóch pijaczków. Siedzące na schodach zawalidrogi były w trakcie zaśmiecania okolicznego terenu butelkami i resztkami strawionego pożywienia, toteż postanowiliśmy zareagować. Jako, że nam życie miłe i nie posiadamy odpowiedniej broni oraz nie będąc pod wpływem pomocnych eliksirów, ograniczyliśmy się do ataku werbalnego. Po krótkiej sprzeczce weszliśmy do klatki schodowej i zaszyliśmy się w mieszkaniu. Jak zwykle po fakcie wyobrażałem sobie co należało zrobić i jak pokiereszować łotrów z podwórka. Niestety, jestem mistrzu, potencjalny wiedźminie - czytelniku, jedynie przerośniętym mieszczuchem, którego nie wychowała ulica, który nie stoczył żadnej poważnej bitki w swoim życiu i nie dorobił się groźnych blizn odstraszających potwory w ludzkiej skórze. Dlatego jeszcze raz apeluję, błagam i zaklinam, o pomoc prosząc szanownych wiedźminów, przyjmijcie niniejsze zlecenie na Boba Sikawkę, jego wiernego kompana Mam Kosę W Kieszeni oraz braci Zawalidrogów herbu Śmietnisko. Sowicie wynagrodzę, a i premia się znajdzie, gdy oprychów spotka los szczególnie okrutny. Jestem skłonny zapłacić po 50 orenów za głowę, wysokość ewentualnej premii do uzgodnienia. O szczegóły wypytujcie Panowie przy placu Politechniki u kupca korzennego Albrechta Kosstrota z Nilfgaardu. 

Niech wielkie słońce oświeca wam drogę,
Albrecht Kosstrot. 

sobota, 20 czerwca 2015

POPIS

PIS




   Niekonwencjonalna konwencja PIS-u. Poczynając od prowadzącego, który jest chyba efektem eksperymentu genetycznego, mającego na celu połączenie Conrado Moreno z Pawłem Piskorskim. Zobaczcie zresztą sami:

Prowadzący konwencję:
prowadzacy


A teraz Conrado Moreno:

Znalezione obrazy dla zapytania conrado moreno

I Piskorski...

Znalezione obrazy dla zapytania piskorski

   Całkiem udany eksperyment, nieprawdaż? Jak cała konwencja zresztą. Delikatnie mówiąc fanem PIS-u nie jestem, ale docenić porządną robotę potrafię. Tłum ludzi na Torwarze, uśmiechnięci garniturowcy, duża, świetlista scena, wszystko na swoim miejscu i na bogato. Rozentuzjazmowane morze ludzi skandujących "Jarosław", "Jarosław". Tuż przed wejściem przewodniczącego na scenę pokusili się dodatkowo o gromkie "100 lat" w nawiązaniu do niedawnych urodzin swego idola. Gdy już siwy mąż stanu dotarł do mównicy, co drugie jego słowo przerywał skandujący i ociekający entuzjazmem tłum. Sukces goni sukces, a sam złodziej księżyca powtarzał w kółko podziękowania, odmieniając słowo "dziękuję" przez wszystkie możliwe przypadki. Kolejne przyśpiewki dotyczyły Andrzeja Dudy. Organizacja pierwsza klasa, co gorsza i decyzja co do kandydatury na premiera jak najbardziej słuszna. Odpowiednia w kontekście uzyskiwania jak największego poparcia w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Beata Szydło. Nie ma tak zszarganej opinii jak Pan Prezes, nie zapisała się w świadomości publicznej jako psychopatyczny zacietrzew, a jako kobieta sukcesu, stojąca za niesamowitym wynikiem PIS-owego kandydata w niedawnych wyborach prezydenckich. Całość, obu kampanii - minionej i nadchodzącej, jest rozegrana po mistrzowsku. Ręce mi opadają, a smutek i trwoga wypełniają połowę serca. W reszcie przestrzeni owego kluczowego organu rozsiedli się podziw wespół z niedowierzaniem. Nogi na stole, kufle z pienistym piwem w dłoniach... ani myślą wychodzić! Bo to wręcz niesamowite jak długą drogę przebył PIS. Z czystego, cepowatego fanatyzmu i jawnego zacietrzewienia, do ładnych buzi, z ukrytym patronem w budce suflera. Rządzenie z cienia, toż to czysta Gra o Tron, geniusz polityczny (jak na polskie warunki). Macierewicz? W piwnicy. Jarosław? Ustępuje młodym, zarządza wojskiem z pobliskiego pagórka. Jacek Kurski? Oficjalnie nawet nie jest członkiem PIS. Naprawdę będę zaskoczony jeśli Prawi i Sprawiedliwi nie wygrają wyborów. Jednocześnie będzie mi niezmiernie przykro i ogarnie mnie wstyd przed zagranicznymi opiniami i wrażeniami jakie zagraniczniacy wyniosą obcując z polskimi władzami. Mam tylko nadzieję, że nie cofniemy się poza nieodwracalny punkt w ciągu tych nadciągających, mrocznych czterech lat rządów fanatyków religijno - rozliczeniowych. Czekają nas stosy, palenie czarownic i rozliczanie za historię. Podział na prawdziwych Polaków i wrogów "nowej" rzeczpospolitej. Obrońcy krzyża, pomniki byle kogo i byle gdzie... strach się bać. Dlaczego PO nie dorobiło się własnego Underwooda, na miarę naszych możliwości? Z misiem się udało, ale co z tą Polską?

sobota, 13 czerwca 2015

Cudzy Wilk



   
   Witam gębą jakże paskudną, zainspirowaną modelem Geralta pochodzącym najpewniej z  pierwszej gry komputerowej o przygodach Białego Wilka. Nie po okładce jednak będziemy sądzić, a po uporządkowanym zbiorze liter zawartych we wnętrzu woluminu. Świat Władcy Pierścieni doczekał się książki ukazującej konflikt pierścieniowy z perspektywy Tego Złego, a Geralt z Rivii  opowiadań zainspirowanych prozą Sapkowskiego, często w bardzo liberalny, znikomy sposób. Dodatkowym smaczkiem jest informacja o kraju pochodzenia  autorów wspomnianych opowieści. Otóż molestowali oni kartki na skonfliktowanej i niemalże okupowanej Ukrainie. Żeby jeszcze dołożyć do pieca, wzmocnić temperaturę omawianego dzieła, na kartach niniejszego tomu nie zabrakło także miejsca dla autorów rosyjskich. Nie będę ukrywał, iż jestem zagorzałym fanem Geralta i spółki, na wstępie rozwieję też wątpliwości - to książka skierowana do entuzjastów prozy Sapkowskiego i właściwie tylko do nich. Pozostałych czytelników odsyłam do woluminów autorstwa Pana Andrzeja, najlepiej od razu sięgnijcie po pięcioksiąg. Warto. Jeśli zaś, Drogi Czytelniku, zaliczasz się do grona fanów komputerowych adaptacji Wieśka, bądź kanonicznych powieści, albo, o zgrozo filmu, zapraszam do lektury omawianej książki. 
    Będzie zarówno klasycznie jak i bajkowo. Współcześnie i w alternatywnym świecie. Poznamy kilka przygód oczami Jaskra, odkryjemy też, że Ukraincy mają swojego własnego wiedźmina Geralta, który w okolicy Kijowa walczy z... maszynami. Często na wesoło, ale i na poważnie pogłębimy naszą sympatię do bardzo interesujących postaci literackich. Co powiecie na Geralta i Yennefer, egzystujących razem, po ślubie, którzy wysłali Ciri do szkoły i wiodą spokojne życie emerytów? Czy jednak zwykła wyprawa Białego Wilka z torbą na śmieci w celu wyrzucenia odpadków nie przerodzi się w coś większego? Jeden z autorów, wzorem czerpiącego z mitologii słowiańskiej i legend arturiańskich Sapkowskiego, wziął na warsztat motyw... Piotrusia Pana. Wypaczył w stylu Tima Burtona, czy Americana Mcgee i zaserwował okrutną, mroczną opowieść na dobranoc. Przygotujcie orzeźwiający napój, zasłońcie żaluzje, aby nie pożarł was upał - potwór, na którego nie zadziała srebrny miecz i przeczytajcie tom Opowieści Ze Świata Wiedźmina. Ja już to uczyniłem i zdecydowanie nie żałuję! Jeśli opisywane motywy was nie zachęciły to co powiecie na Geralta układającego dłonie w znak... Fuck you? Bardziej rock&rollowo być już nie może. A kiedy przeczytacie opowiadania i pięcioksiąg, sięgnijcie po pierwszą i drugą grę komputerową. Jeśli należycie do grona szczęśliwych posiadaczy uberkomputerów (obecny! :)), bądź current - genowych konsol, zakończcie maraton wyobraźni niesamowitą trzecią częścią przygód cyfrowego Białego Wilka. Wasze życie wzbogaci moc emocjonalnych wrażeń, wzruszeń i wspaniałych historii. Upalnie polecam.

piątek, 5 czerwca 2015

Dinozaur w miejskiej dżungli

Wysiadać... nie wysiadać?



    Wiele gatunków wymarło na przestrzeni setek tysięcy lat. Niektóre wydatnie - my, jako ludzie - pomogliśmy pogrzebać pod nawałnicą kolejnych organizmów. W obrębie własnego poletka też mamy niemałe osiągnięcia. Pozbywamy się pewnych wzorców, pod płaszczykiem równouprawnienia dopuszczamy do głosu nieżyczliwość i anihilujemy jeden gatunek tzw. dobrego człowieka, za drugim. Pokorny, młody człowiek? Wybity do nogi. Mądry, służący radą staruszek/staruszka - wypaleni do gołej ziemi. Zaangażowany, oddany sprawie policjant? W dębowej trumnie. Troskliwa, delikatna pielęgniarka? Właśnie przykryliśmy ziemią. Mordujemy bez opamiętania. Niszczymy wzorce, które przekazujemy dzieciom. Nawet miłość młodych chłopców do koparek i innego ciężkiego sprzętu przykrywamy nieróbstwem i niekompetencją operatorów wspomnianych maszyn. Nie twierdzę, że kiedyś to były lepsze czasy, ludzie się nie zabijali, bla, bla bla. Problem w tym, że sami tworzymy te mityczne gatunki, a potem zamiast sięgać ku zacnym ideom, wyrzucamy godne naśladowania postawy do kosza. Ogarnia mnie tym większy smutek, że należę do jednego z wymierających gatunków. 
   Dżentelmeni. Gatunek zdziesiątkowany, odchodzący do lamusa. Nie mam na myśli mitycznych Panów sprzed lat, którzy mienili się mianem kulturalnego człowieka, piję do gatunku pośledniejszego, który stara się folgować kilku kurtuazyjnym zasadom uprzejmości skierowanym do kobiet. Przepuszczanie w drzwiach, ograniczenie wulgaryzmów do minimum w towarzystwie kobiet, ustępowanie miejsca w środkach komunikacji miejskiej, dźwiganie ciężarów (kontekstowo - zakupy, walizki), tego typu naturalne drobnostki. Nawet wymieniona powyżej szczątkowa forma dżentelmena zanika, a ja czuję się jak ułomny dinozaur frajer, który uprawia sztukę dla sztuki. Złą robotę w całej sytuacji wykonują niestety też same zainteresowane, to smutna prawda, moje Panie. Dnia wczorajszego, w metrze, pewnej korpulentnej kobiecie w nieokreślonym wieku, psikusa sprawiła jej własna dłoń. Niesforne palce rozwarły się, doprowadzając do upuszczenia pęku kluczy. Gdy sposobiłem się do pomocy, namawiając moje leniwe ciało do wysiłku, dostrzegłem w postawie kobiety to czego nie szanuję. Oczekiwanie. Groźne, wymuszające pomoc spojrzenie, odrobinę tupetu. Nie wykonała nawet udawanego, spóźnionego ruchu w kierunku zguby. Kurtuazyjnej reakcji na chęć pomocy. Zaniechałem więc i skazałem kobietę na odrobinę ruchu. Tak, złośliwa i czujna ze mnie bestia. Ułomny, małostkowy dżentelmen. 
   Jednak czuję, że mam słuszność, aby ocalić mój gatunek potrzeba nieco życzliwości ze strony stanowiącej oś całego zamieszania. Dodatkowym problemem jest dla mnie również opuszczanie zatłoczonego tramwaju, bądź wsiadanie do nie mniej ludnego środka komunikacji miejskiej. Chcąc przepuścić kobiety, skazujemy się na szturchnięcia pozostałych pasażerów, opóźniamy i utrudniamy wymianę ludzi oraz bardzo często po prostu nie mieścimy się w upragnionym tramwaju. Same dziewczyny również nie ułatwiają sprawy przepychając się i rozdając razy w tłumie. Łatwo wtedy trafić kobietę np. otwieranymi drzwiami, gdyż nie dając nam, dżentelmenom szansy ich przepuszczenia ładują się na odległość 2 cm, tuż za nami. Propozycję wniesienia czegoś, wystosowaną przez obcego faceta, często zbywa się, niemalże uciekając na drugi koniec schodów. Strach przed kradzieżą 30 kilogramowego bagażu jest aż tak silny? Z jaką prędkością zdołałbym uciekać z łupem? Coraz trudniej przejawiać podobne pro -społeczne zachowania, narażamy się na śmieszność, niechęć i politowanie. Może powinniśmy wyznaczyć określone strefy, skoro mamy obszary dla palących, wprowadźmy rezerwaty dla uprzejmych? Żeby mogli siebie nawzajem obdarzać życzliwością i nie przeszkadzali całej reszcie społeczeństwa... Apeluję do kobiet, aby z wdzięcznością przyjmowały każdy przejaw uprzejmości i chociaż kurtuazyjnie doceniały wysiłki facetów, a Panów proszę o wsparcie i konsekwentne próby ocalenia i przedłużenia gatunku. Będzie się nam wszystkim żyło weselej, a i dzieci nie przeżyją tak wielkiego szoku w zderzeniu ze światem dorosłych.