piątek, 31 stycznia 2014

Moja własna religia.

Zapraszam do składania datków.



    Mam pomysł na dochodowy biznes. Opracujmy nową, atrakcyjną religię. Załóżmy sektę, skupmy się na żerowaniu na głupcach, a tych, jak już wiemy, nam nie brakuje. To niewyczerpany surowiec, z którego możemy zbudować prawdziwą fortunę. Podsycajmy głupotę, nie próbujmy pomagać, uprawiajmy debilizm. Wszak walka z wiatrakami nie ma większego sensu. Skoro nie możesz wyeliminować, asymilacja jest zbyt odstręczająca, tedy wykorzystaj. Marnotrawstwo w praktycznie żadnej religii nie jest wskazane. Skoro mamy już pomysł podstawowy, potrzebujemy jakiejś absurdalnej historii, uzasadniającej naszą religijną rację. To musi być coś nowego, świeżego. Zaplecze historyczne nie musi nawet pasować do dzisiejszej rzeczywistości, wystarczy, że pod koniec opowieści dodamy, że wszystko wydarzyło się bardzo dawno temu, bla bla bla. Dziś przedstawię wam absurdalne zaplecze opowieściowe, kanwę pod nową wspaniałą religię. Potem zajmę się dostosowaniem całości do dzisiejszej rzeczywistości, w kilku zdaniach pozornie wytłumaczymy się z wielu absurdów i nieścisłości. W następnych odcinkach wybierzemy siedzibę pod świątynię, zorganizujemy pierwszych wyznawców, wybierzemy stroje itp. Razem stworzymy teoretycznie skuteczny biznes. A oto przed Państwem historia stworzenia świata (jedyna prawdziwa)!

Legenda o Wielkim Podziale.

    Przed Wielkim Podziałem obie półkule rozwijały się podobnie. Na wzór ziemski. Z dinozaurami, małpami i wczesnym człowiekiem. Jest jedna, kluczowa różnica między prawdziwą Ziemią, a naszym fikcyjnym wyobrażeniem wykreowanym na potrzeby nowej religii. Magia. Eteryczna siła, związana nierozerwalnie z ludzką duszą. Moc jest prawdopodobnie boskiego pochodzenia. Już człowiek pierwotny posługiwał się energią dla swoich potrzeb. Jednak jego mózg nie był w stanie w pełni świadomie panować nad Mocą. Wpływał na celność rzutów prymitywnymi oszczepami, sprawiał, że dziecko rodziło się zdrowe, czy też leczył z groźnej choroby. Wszystko to działo się podświadomie. Dopiero w czasach starożytnych, gdy ludzki umysł stawał się coraz bardziej skomplikowany, magia przejęła rolę nauki. Coraz bardziej polegano na potędze magicznej, zaniedbując rozwiązania technologiczne. Każdy człowiek posiadał Moc. Jednak nie każdy zostawał Magiem. Część ludzi mogła co najwyżej ukoić lekki ból głowy, czy sprawić, że przygotowywana potrawa będzie smaczniejsza. I wtedy nadszedł Diabeł (używając postaci wykorzystanych w innych religiach zyskujemy szansę na podebranie kilku wiernych, dodajemy sobie wiarygodności). Mroczna, niebezpieczna i na wskroś zła istota. Diabeł jest bratem Anioła. Jego przeciwieństwem i wrogiem ludzkości. Legenda głosi, że obaj bracia wyłonili się z Pustki, zrodzeni z czystej energii, zwanej Mocą. Jeszcze przed powstaniem świata stoczyli bój, gdyż poróżnili się co do kształtu ich przyszłego dzieła. Anioł chciał stworzyć świat piękny i pozbawiony cierpień. Istny raj. Pragnął, by ludzie mieli wolną wolę, ale z natury chciał powołać do życia istoty na swoje podobieństwo, czyli dobre. Diabeł miał inne plany. Chciał mieć zabawkę. Niebezpieczny, pełen cierpienia i zagrożeń świat, w którym mógłby napawać się bólem. Nie pragnął w pełni wolnej woli człowieka. Bój, który stoczyli trwał długo. Szczególnie wg. ludzkiej miary. Wreszcie, Anioł pokonał swego brata. Diabeł zniknął na powrót w pustce, a Anioł zapłakał. Poczuł się samotny. Zwycięstwo miało gorzki smak. Bogiem targały wyrzuty sumienia. Zniszczenie brata zmieniło nieodwracalnie Anioła. Gdy tworzył on świat, nadal przyświecała mu wizja doskonałego raju dla przyszłych mieszkańców. Niestety śmierć brata z jego ręki skaziła nieskalaną dotąd dobroć i doprowadziła do powstania świata nie idealnego. Nie pozbawionego cierpienia. Ale i pełnego piękna i miłości. Anioł, chcąc wynagrodzić ludziom, iż posłał ich na niebezpieczną ziemię, obdarzył każdego cząstką boskiej Mocy. Zaczerpnął ją z nowych zapasów, które spłynęły nań, po zniszczeniu brata. W ten sposób złożony został pewien swoisty hołd, a zło Diabła przerodziło się w coś dobrego. Anioł nigdy nie zapomniał o poczuciu winy, ale rany stopniowo się goiły. Zarówno te fizyczne, jak i duchowe. A serce boga rosło na widok tego, jak skutecznie z przeciwnościami losu radzi sobie człowiek. Czasem Anioł płakał, widząc śmierć swoich dzieci, jednak w tym samym momencie rodziło się dziecko i usta boga rozjaśniał uśmiech. Niestety Diabeł nie odszedł na zawsze. Wrócił (w czasach pseudo-starożytności). Nie wiadomo jak to możliwe, tak samo jak nie wiemy, czy boga da się po prostu zabić. Do końca nie wiadomo też, jak udało się Złemu oszukać brata. Diabeł powrócił jako duch. Zamieszkał w nowo-narodzonym dziecku. Przeżywał katusze na samą myśl, że musi wykorzystać dzieło swego znienawidzonego brata. Prawdopodobnie udało mu się wrócić zza krawędzi pustki tylko dlatego, że świat stworzony przez Anioła posiadał cząstkę jestestwa Złego. A to za sprawą Mocy drzemiącej w ludziach. Gdyby Anioł zachował pełnię energii dla siebie, uniemożliwiłby bratu powrót. Niestety, Dobry jest niewolnikiem własnej natury. Diabeł miał tylko jeden cel. Odzyskać pełnię mocy. Dlatego, stopniowo wysysał Moc z ludzi. Chodził po ziemi i nauczał (mamy własnego Jezusa!). Opowiadał rzeczy, które chciał usłyszeć Anioł. Nauki Diabła mówiły o miłości i współczuciu. Przekonywał, że wszyscy jesteśmy równi, że wywyższająca się kasta Magów (tych z największą mocą) postępuje w sposób nieprawy i niegodny. Stopniowo Zły zdobywał coraz większe poparcie jako prorok. Wraz z odzyskiwaniem mocy, uzdrawiał. Ba, dokonał nawet wskrzeszenia. Coraz mocniej przyciągał uwagę Magów. Nikt zdawał się nie dostrzegać, że ludzie, z którymi przebywał stopniowo tracili Moc. W końcu Prorok został pojmany. Nim jednak go stracono, Anioł ponownie wpadł w pułapkę swego miłosierdzia. Uratował Diabła, nie wiedząc, że ma do czynienia z ludzkim wcieleniem swego brata. Wyniósł go do rangi półboskiej, poza ramy świata stworzonego. Dopiero wtedy dostrzegł swój błąd. Załamany, pogrążył się w rozpaczy. W tym czasie Diabeł pustoszył ludzki świat. Magowie byli bezsilni, gdyż dysponowali jedynie rozproszonym jestestwem swego przeciwnika. Im potężniejsze zaklęcia miotali przeciw najeźdźcy, tym szybciej tracili siły.
A Diabeł stawał się coraz potężniejszy. Niewiele było ofiar śmiertelnych Wojny Dusz, gdyż Zły nie chciał, by Moc uległa rozproszeniu. Dusza zabitego człowieka wędrowała do Anioła. A raczej do Nieba przezeń stworzonego. I właśnie tym duszom zawdzięczamy ocalenie. Pogrążony w rozpaczy i bólu Dobry stał się ślepy na to co wyczyniał jego brat. Zaniechaniem, wyrządzał jeszcze większe zło. Wreszcie usłyszał modlitwy lamentujących w Niebie dusz. Diabeł był już jednak zbyt potężny, a Anioł osłabiony, by ryzykować konfrontację. Dobry zdecydował się więc na fortel. Użył ogromu swej mocy by podzielić świat na dwie części. Pół świata było jeszcze nietknięte przez Diabła. Dokonał tego tworząc wzdłuż południka magiczne zimno. Miejsce pozbawione życia, i Mocy jako takiej. Wichura i skuty lodem pas ziemi niszczy każdą Moc, która znajdzie się na obszarze zimna. Bariera jest także nie do przekroczenia przez żadną żywą istotę, gdyż bardzo szybko wysysa siły życiowe z nieszczęśnika. Uratował tym samym połowę ludzkości. A resztę skazał na zatracenie. Anioł zapłakał nad tym co musiał zrobić. I osłabiony, zapadł w głęboki sen, z którego po dziś dzień (wg. legend) się nie wybudził. Zasnął, gdyż nie mógł zmierzyć się z ogromem cierpienia, na jakie skazał połowę ludzkości. Diabeł wpadł w szał. Miast dalej odzyskiwać Moc, począł mordować. Używał swej Mocy, by zadawać cierpienie i stopniowo jego zapas kurczył się. Wreszcie, gdy zginęły miliony, zdecydował się na szalony i ostateczny krok. Ruszył na spotkanie wichury. Próbował przekroczyć lodową pustynię. Wg. legendy Diabeł po dziś dzień błąka się po lodowej krainie. A wraz z nim zniknęła cała moc z naszego świata. A raczej większość, gdyż niewielka, symboliczna część przebudzi się wśród naszych wyznawców. Ja, jako główny kapłan, pobłogosławiony przez Anioła dysponuję oczywiście jakąś drobną namiastką mocy. A dlaczego nasza historia tak różni się od prawdziwej historii świata? Ponieważ Anioł sprowadził na nas zapomnienie, uśpił świadomość, byśmy nie przeżywali raz za razem traumy ludobójczej krucjaty Diabła. A co z barierą? Oczywiście zniknęła wraz z Diabłem, który błąka się gdzieś poza czasem. Ale może wrócić (taki straszak na wiernych). Piękna historyjka, możemy pomyśleć o sprawach bardziej organizacyjnych, które omówimy w nadchodzących odcinkach z cyklu: Ja wiem lepiej, więc mi zapłać. Albo: Zobacz, nasza religia jest fajniejsza, musisz tylko zapłacić, a my zbawimy twoją duszę. Serio, na 100%, dwutygodniowa gwarancja...


czwartek, 30 stycznia 2014

Kolega, kolegi, żony, siostry, matki...

Apel



    Mieszkanie. Praca. Pieniądze. Sukces. Solidne, uniwersalne cele. Świadomie czy nie, większość z nas dąży społecznie do osiągnięcia choćby jednego z nich. Podobno niektórym się udaje. Żyją wśród nas jak cienie, wyrzuty sumienia, ale także promyczki nadziei. Kto nie słyszał przynajmniej dwóch, trzech opowieści o ludziach z mniej lub bardziej bliskiego otoczenia, posiadających ciekawą bądź intratną pracę, ten ręka do góry. Lasu uniesionych kończyn nie widzę, jedynie kiwające głowy. Szczęśliwcy albo pracują w jakiejś bliżej nie określonej knajpie, uzyskując zarobki rzędu 5 tysięcy złotych miesięcznie, biorą po 500 zł dziennie napiwku, męcząc się jedynie przez dwa, trzy dni w tygodniu. Czasem malują figurki na zamówienie, sprzedają wyroby  za granicę, innym razem zaczepiają się w jakiejś tajemniczej firmie i zgarniają kokosy za prostą pracę biurową. Inni przepisują teksty za sowite wynagrodzenie, wożą celebrytów po Warszawie, wyszukują i sprzedają z zyskiem ciuchy z odzieży używanej. Zawsze towarzyszą naszym opowieściom zwroty typu podobno, ponoć, tak słyszałem, mój kolega zna kolegę i tym podobne bzdury. A jednak wierzymy. Chcemy wierzyć, że można. Bez kwalifikacji, wystarczy odrobina szczęścia i determinacji. Zastanawiam się jak wiele jest prawdy w historiach owych pół-bogów. Niedoścignionych wzorów do naśladowania. Jesteśmy pokoleniem mitomanów, a może po prostu otaczają nas ci, których obdarzono odpowiednimi cechami charakteru. Żyją poza nawiasem społeczeństwa, ponad nami. Słyszymy o nich jedynie z ust kolegów - kolegów - kolegów - braci swych sióstr. Apeluję do wszystkich zwyczajnych ludzi sukcesu, ujawnijcie się. Zaraźcie nas, mniej zaradnych, cynicznych i nieprzystosowanych do dzisiejszego rynku pracy nieudaczników, swoim sukcesem. Potwierdźcie, że to wszystko prawda, że zarabiacie chorą forsę w miłej atmosferze wymarzonej pracy. Zorganizujcie warsztaty, pogadanki u podstaw w urzędach pracy, załóżcie motywacyjną stację radiową. Pomóżcie, bo sami nie damy rady. Mityczne posady kuszą, są jak religia, ale na wyciągnięcie ręki. Potrzebujemy tylko pasterzy, którzy nas poprowadzą. Bądźcie łaskawymi bóstwami, miejsca starczy dla wszystkich, prawda? Jak myślicie, oni istnieją? Może znacie kogoś osobiście, albo, o radości, jest wśród was jedno z nich? Zapraszam, idolu, wybuduję ci kościół, naraję wyznawców, w zamian poproszę...ekhem jedynie o mały drobiazg. Co powiesz na mieszkanie? A może chociaż intratną posadkę w cieniu korporacyjnej chwały? To jak, skontaktujesz się ze mną kolego, kolegi, kolegi, mojego brata kolegi? Bo przecież nie spróbuję na własną rękę, za duże ryzyko... zabija nas brak inicjatywy... ale słyszałem od kolegi, że siostra jego kumpla pracuje przy załadunku tulipanów w Holandii, zarabia 10 tysięcy złotych na minutę, także wciąż mam nadzieję na lepsze jutro...

Pozdrowienia z obcego lądu...

Na którym żyje się lżej...




    Wspólne cele. Wzajemna pomoc, radość dzielona w towarzystwie. Inteligentne dysputy, polemiki pełne kontrargumentów z najwyższej półki. Lekka praca, sowite wynagrodzenie, jasne oczekiwania, ocean tolerancji. Wspólnota. I ten zaraźliwy szeroki uśmiech przenikający z ust do ust. Znajome klimaty? Wątpię. Tego wciąż nie uświadczymy w kraju nad Wisłą w nadmiarze. Ewentualnie namiastkę skrytą w rezerwacie wyobraźni, we śnie, nad ranem, tuż przed brutalnym przebudzeniem. Wstając z łóżka musimy przygotować się do konfrontacji z inną, dziką rzeczywistością. Niektórzy z nas opuszczą swe domy po to by toczyć nierówną walkę z głupotą. W niewielkiej potyczce bierzemy udział także i my, pracownicy infolinii. Przegrywamy tę bitwę. Wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje, z każdą chwilą tracimy grunt pod nogami. Pętla głupoty się zaciska. Nie dalej jak wczoraj, OD (osoba dzwoniąca), została poproszona o przesłanie zdjęcia uszkodzonej matrycy (ekranu) laptopa abyśmy mogli rozpoznać, czy mamy do czynienia z usterką fabryczną, czy też uszkodzeniem mechanicznym (wtedy gwarancja nie wchodzi w grę). Wszystko niby jasne, OD przysłał zdjęcie, a jakże. Zamkniętego, złożonego laptopa. Serio? Naszym rentgenowskim wzrokiem dostrzeżemy ekran poprzez obudowę? Chyba jesteśmy przeceniani. Tego nawet Superman nie potrafi. W jaki sposób możemy odpowiedzieć takiej osobie, by nie ujawnić złośliwości, nie parsknąć śmiechem? Wyczerpują nam się opcje. Może niedługo, ubiegając się o podobną pracę, napotkamy na ścianę wygórowanych oczekiwań, wzrosną wymagania wobec potencjalnego konsultanta,  pracodawca zażąda nadludzkich mocy? Co najmniej dwóch, trzech. Nie potrafisz czytać w myślach przez telefon? Naprawianie sprzętu za pośrednictwem zaklęcia sprawia ci problem? I ty chcesz pracować w call center? Może chociaż widzisz to co OD? Nie? No to spadaj, nie ma tu dla ciebie miejsca. Spróbuj w spożywczym, a nie zaraz, nie masz własnej kasy fiskalnej? Nie produkujesz papieru z własnych włosów, to jak chcesz drukować paragony? Jaja sobie robisz, nie ma dla ciebie pracy w tym kraju.
    Na koniec ciepłe pozdrowienia dla klienta, który określił się mianem ambasadora firmy S******. Dlaczego? Cytuję: "Mam dużo telefonów, komputerów i drukarek waszej marki. Grubo za ponad 100 tysięcy złotych. Można by mnie więc nazwać ambasadorem firmy S******."
Można by, czemu nie? Natychmiast złożyłem pokłon, szkoda, że przez telefon tego nie zauważył. Pan AMBASADOR. Chciał, byśmy olali zasady przyjmowania sprzętu na gwarancję i potraktowali go indywidualnie. Cóż, może gdyby dotknął mojego czoła, pobłogosławił, zaprosił do swojego kraju, tfu, marki, którą reprezentuje, wtedy potraktowałbym go poważnie. Może.

niedziela, 26 stycznia 2014

Pierwsze wrażenie...

Możesz zrobić tylko raz...



    Kojarzycie automaty, z którymi się łączycie, dzwoniąc na jakąkolwiek infolinię? Do lekarza w prywatnej klinice, do operatora, na helpdesk dowolnego sprzętu. Informacja o procederze nagrywania rozmowy, wybór numeru wewnętrznego, wstępna selekcja, co chcemy osiągnąć pod podanym telefonem. Irytujące? A jakże. Tu swoje paskudne oblicze pokazuje druga strona medalu. Wstępna selekcja jest niewystarczająca. Przydałby się jakiś quiz poprzedzający, zadanie logiczne, test na to, czy jesteś człowiekiem, coś co powinno odrzucić już na starcie osoby nie posiadające odpowiednich cech, poziomu intelektu niezbędnego do przeprowadzenia rozmowy telefonicznej. Takie potworki ludzkie tylko zapychają linie, uniemożliwiając pomoc pozostałym. Nic trudnego, pytanie o własną datę urodzenia, imię. Niektórzy polegliby na tym etapie. Zastanawiam się skąd umiejętność wybrania numeru? Są petenci, którzy nie potrafią nawet trzymać swojego telefonu, non stop naciskając guziki, co powoduje odegranie szatańskiej symfonii bipów. No błagam, jak taka osoba załatwia cokolwiek przez telefon? Toż to nawet nie da się zwrócić im uwagi bo nieprzerwanie przyciskają jakąś część ciała do ekranu. Opracujmy kursy z podstaw obsługi urządzeń prostych. Atestujmy podobne umiejętności, wprowadźmy legitymacje, dyplomy. Nie, niestety nie mogę Panu sprzedać telefonu, nie ukończył Pan kursu trzymania smartfona lewą ręką. Kawa?  A mogę zobaczyć atest na kawy w wysokich kubkach? Niestety ma Pani jedynie uprawnienia na małą czarną... głupie? Być może, leczy czy czasem nie dostosowane do społeczeństwa? Na szczęście jest szereg przesłanek, po których można się przygotować na ciężką gadkę. Gdy dzwoniący zaczyna od następujących słów (tak, żadnego dzień dobry, kim jestem, nic, zero informacji wstępnych...), jesteśmy w d...
- Jestem szczęśliwym posiadaczem Waszego urządzenia...
- Mam Sam***gi, znaczy typu Laptop. I telefon (chciałoby się odpowiedzieć: Gratuluję. Albo: A ja mam kolekcję znaczków).
- Zepsuł się, normalnie nie działa! No ten tego z Orange kupiłem.
- Mam wszystko! Chcę zamówić kuriera! Ma przyjechać po sprzęt!(tu zawsze mam ochotę odpowiedzieć: W momencie połączenia, już wysłaliśmy kuriera).
    Ręce opadają. Ja, gdy nie mam najmniejszego pojęcia o określonym produkcie, nie kupuję go. Po co marnować czas i pieniądze? Laptop, topowy telefon, drukarka, to nie są przecież tanie urządzenia. Ludzka masa zaciska się w okół nas, pamiętajmy o tym. Miejmy się na baczności. Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni. Kiedyś myślałem, że przysłowiowe "głupie wpisy na Onecie" są efektem żartu, albo działaniem dzieci przy komputerach, teraz nie jestem już taki pewien. Ludzi, z którymi rozmawiam na infolinii stać na wszystko. Na każdy rodzaj głupoty. Smutne? Trochę. Ale jakże prawdziwe. Bardzo często rozwiązanie na poruszany przez dzwoniącego problem można uzyskać w 10 sekund, wpisując odpowiednią frazę w GOOGLE. Jaki człowiek w pierwszej kolejności dzwoni na infolinię? Naprawdę to NAJLEPSZY, NAJŁATWIEJSZY sposób? Pójdźmy dalej, wystawiamy ludziom dokumenty uprawniające do poruszania się w przestrzeni publicznej. Limity kłamstw na dany tydzień w telewizji i tym podobne. Zmienimy się w Państwo totalitarne? Cóż, wątpię by znalazły się osoby posiadające atest do wystawiania dokumentów kontroli, a już w szczególności, gdyby ową dokumentację należało uzyskać drogą telefoniczną...

piątek, 3 stycznia 2014

Powrót króla?

Panie Andrzeju, Pan się nie boi...





    Są takie książki, które nie tyle zapadają w pamięć, co wręcz budują człowieka. Konstruują osobowość, zmieniają światopogląd. Wyrastający z gałęzi rozrywkowej, pięcioksiąg Sapkowskiego o Wiedźminie, pięć razy dał mi w pysk. Dołożył też kilka kopniaków, a jakże. W samo serce. Przeczytałem całość dwa, trzy razy, nieodmiennie podekscytowany, usatysfakcjonowany. Maestria, z jedną, acz bolesną łyżką dziegciu - kaprawe, nieudolne, słabe zakończenie. Nie ma co się mitygować, pochwaliłem pod niebiosa, to i przyłożę raz, a dobrze. Zakończenie jest głupie, nieklimatyczne, aż zęby bolą. Kolejne dokonania mistrza Andrzeja nigdy nie zbliżyły się nawet do poziomu pięcioksięgu. Trylogia husycka - im dalej w las tym gorzej (Jak mawiał Paweł Suwała: "Za dużo Sapkowskiego w Sapkowskim"), Żmija, a i owszem niezła broszura, ale bez przejawów boskości, wszystko to spowodowało, że w moim osobistym rankingu gwiazda Andrzeja nieco przygasła. Do tego arogancja, wszechobecna łacina, brak szacunku dla fanów, pijaństwo. Czyżby Sapkowski skończył się na Kill'em all? Aż tu nagle, BUM! Powstaje nowy wolumin ze świata Wiedźmina. Początkowo miała to być opowieść z nieznanymi postaciami, bez Białego Wilka. 
    I tu pierwsze zaskoczenie. Jednak bohaterem jest, a jakże, Geralt. Oczekiwania wzrosły. Wielu miesza tę książkę z błotem, wyśmiewa Sapka, obrzucają kamieniami dawnego mistrza, twierdząc, że napisał "Sezon Burz" tylko dla kasy. Ten ostatni argument łatwo obalić. A kto nie potrzebuje pieniędzy? Zawód pisarza determinuje PISANIE książek. Na dobre i na złe. Moja początkowa euforia spowodowana powrotem Geralta, szybko została zduszona przez nieoryginalny, mierny początek powieści. Ponownie "za dużo Sapkowskiego w Sapkowskim". Biały Wilk przekształcił się w erudytę, zrobił nieco gapowaty (Ukradli mu miecze, doprawdy?!), nauczył kilku łacino - podobnych słów. Nie zrozumcie mnie źle, Gwynbleid zawsze potrafił filozofować na najwyższym poziomie, ale tym razem brzmi bardziej jak uczony z nosem w książkach, niż zabójca potworów, wymachujący mieczem. No błagam. Cała książka jest paskudnie nierówna. Andrzej wciąż dzierży pas mistrza zdania kończącego, potrafi spowodować opad szczęki, szeroki uśmiech, parsknięcie, daje radość. Wzbudza podziw. A potem serwuje gówniany monolog głównego antagonisty na temat jego motywacji do działania bla bla bla. Następnie rozdział mistrzowski, potem kolejny crap. Większość postaci jest ciekawa, choć mamy i kilka klisz. Nie chcę zdradzać fabuły, gdyż mimo wszystko warto przeczytać "Sezon Burz". Tak, oceniam książkę pozytywnie. Takie mocne 7/10.  Dobra ocena dla jakiejkolwiek powieści. Słaba metryczka dla Wiedźmina. Najgorsze jest to, iż o ile końcówka jest naprawdę niezła i emocjonująca, to sam koniec znów okazuje się POTWORNIE słaby. Nieklimatyczny, nędzny twist na siłę. Cóż, trudno się pisze restart serii, gdy powstały dwie wspaniałe gry, kontynuujące w sposób klimatyczny sagę o Geralcie. Zignorować? Nawiązać? Zrobił jeszcze inaczej. Napisał swoisty Prequel. Pozostaje mieć nadzieję, że ten najtrudniejszy fundament powstał. Czekamy na więcej, Panie Andrzeju. Nie jest źle, ale nie da się ukryć, że mogłoby być zdecydowanie lepiej...